Выбрать главу

Innym razem Paschalis zapytał mądrego brata Celestyna o grzech: „Powiedz mi, czy to jest grzech śmiertelny, bo nie dosyć, że łamiemy śluby czystości, to jeszcze ustalenia natury…” „Cóż ty możesz wiedzieć o naturze?”, powiedział ze złością Celestyn i usiadł na łóżku, spuszczając bose nogi na zimną posadzkę. Jego plecy poznaczone były czerwonymi punkcikami pryszczy. Zaczął naciągać habit. Paschalisowi zrobiło się nagle zimno w pustym łóżku. Ciało Celestyna grzało jak piec. „Wszyscy wielcy filozofowie i ojcowie Kościoła mówili, że kobieta jest źródłem wszelkiego zła, i to przez nią Adam popełnił grzech pierworodny i przez nią Pan nasz umarł na krzyżu. Ona została stworzona na pokuszenie, lecz głupi są ci, którzy jej ulegną. Zapamiętaj, ciało kobiety jest workiem gówna i co miesiąc sama natura przypomina nam o tym, znacząc je nieczystą krwią”. Celestyn przewrócił karty książki, którą Paschalis przedtem głośno czytał. „Chodź tu i czytaj”, powiedział. Paschalis, drżąc, stanął nago nad książką. „W starym zakonie powiedziano, by dół zawsze był zakryty; a jeśliby nawet jakieś zwierzę wpadło do odkrytego dołu, karę poniesie człowiek, który odkrył ów dół. Te straszne słowa dotyczą kobiety, która pokazuje się oczom mężczyzny, wodząc go na pokuszenie. Dół – to jej urodziwa twarz, biała szyja i błyszczące oczy. To kobieta winna jest grzechu mężczyzny i musi zapłacić za ten grzech na Sądzie Ostatecznym”. „Ubieraj się”, powiedział Celestyn, widząc drżące ciało kochanka. „Nasz grzech jest zaledwie drobnym grzechem cielesnym, niewartym wspominania przy spowiedzi. To mniejsze zło niż obcowanie z kobietą”. Jednak brat Celestyn nie był zbyt uważny i nie rozumiał Paschalisa. Jemu nie chodziło o obcowanie z kobietą. Paschalis nie chciał mieć kobiety, ale chciał stać się kobietą. Mieć piersi i czuć je przy każdym ruchu. Ciepłe i miękkie krągłości w pełni zastępują brak tej rzeczy między nogami. Czuć włosy opadające na plecy, słodki zapach własnej miękkiej skóry, słyszeć w uszach brzęk kolczyków, móc jasną dłonią układać fałdy sukni i przykrywać dekolt cieniutką chusteczką. „Jesteś piękny. Nie mogę się tobą nasycić”, powiedział mu nagle Celestyn do ucha. „A teraz pomódlmy się razem”. Uklękli obok siebie na posadzce i półgłosem zaczęli się modlić.

Ponieważ w klasztorze przeszłość niewiele różni się od przyszłości, ponieważ niewiele zmienia się w czasie i w życiu ludzi, może z wyjątkiem kolorów pór roku, żyje się w ciągłym teraz. Żyje się w chwili, która na zewnątrz byłaby ledwie momentem, lecz tu ta chwila nigdzie nie zaczyna się i nigdzie nie kończy. I gdyby nie mądrość ludzkiego ciała, które nigdy nie traci z oczu ostatecznego celu, życie w klasztorze mogłoby być nieśmiertelne.

Paschalisa otaczał zewsząd senny porządek drobiazgowych, obliczonych co do gestu, co do chwili rytuałów. Nawet psy, które obserwował z okien, brały udział w regularności klasztornego życia. Pojawiały się w południe przy śmietniku, gdzie wyrzucano odpadki. Jadły łapczywie, potem znikały, potem znowu wracały i podniecone rozgrzebywały następną porcję śmieci. Wieczorem ustalały swoje hierarchie – gryzły się, skomliły albo przeciwnie urządzały jakieś psie zabawy. Zimą tuliły się do stodół i obór. Wiosną słychać było ich zawistny jazgot, kiedy dzieliły między siebie suki. Latem pojawiały się po kątach wzruszająco nieporadne szczeniaki. Jesienią polowały już hordami na drobne gryzonie.

Paschalis, jak wszyscy, wstawał o świcie, przemywał twarz wodą i wkładał habit. Zaraz potem wchodził w miękki rytm modlitwy i pracy, w szepczące przetasowania ciemnych postaci mnichów, amfilad i krużganków.

Brat Celestyn był mu ojcem, kochankiem i przyjacielem. Nauczył go wielu rzeczy i zaopatrzył w rzadki klasztorny przywilej – comiesięczną wyprawę ze świeżym mięsem do siostrzanego klasztoru żeńskiego. I był to wielki prezent dla Paschalisa: widoki przestrzeni tak wielkiej, tak potężnej, że klasztorne krużganki i labirynty wydawały się chore i skarlałe. Wyjeżdżali jeszcze przed świtem, żeby koło południa znaleźć się przed kuchenną furtką klasztoru. Wóz toczył się wolno pod górę, a potem, gdy osiągał przełęcz, nawet woły przystawały zagapione w niewiarygodnie daleki horyzont, odgraniczający od nieskończonego nieba zieloną dolinę Glatzu i masywne, podobne do rozstawionych stołów góry. Nie wiadomo dlaczego, Paschalisa ogarniał wtedy niepokój. Po drodze mijali tylko jedną małą wieś, kilka glinianych chałup i to był jedyny moment, kiedy przez chwilę tęsknił do domu.

Gdy wóz stawał przed furtą natychmiast rozlegał się alarmujący dzwonek i zaraz cichł. Wóz wjeżdżał na podwórko i bracia brali się do wyładowywania połci wieprzowiny. Paschalis rozglądał się niecierpliwie w poszukiwaniu jakiejkolwiek kobiecej postaci. Najczęściej widział jednak tylko stare zakonnice o pomarszczonych twarzach i ustach, w których brakowało kilku zębów. Przypominały mu matkę. Potem zapraszały ich do kuchni i częstowały posiłkiem. Kuchnia była czysta i przytulna, w powietrzu unosił się zapach miodu i serów. Zakonnice miały pasiekę i hodowały krowy. W zamian za mięso dostawali garnki miodu i kosze serów zawiniętych w czyste szmatki. Paschalis domyślał się, że tak musi pachnieć ciało kobiety: ser i miód – mieszanka i przyjemna, i zbierająca na wymioty.

Czasem udawało się Paschalisowi zobaczyć coś więcej. Raz widział je z wozu przez mur, za którym uprawiały swoje ogródki. Plewiły warzywa i nagle zaczęły się przerzucać wyrwanymi kępkami chwastów. Tłumiły piskliwy śmiech, przyciskając do ust szerokie rękawy habitów. Ten widok nim wstrząsnął. Były jak dzieci. Jedna z nich uniosła lekko do góry spódnicę i skakała przez grządki, unikając uderzenia wiązką roślin. Welon, który udawał włosy, powiewał, jakby u jej głowy urosły cudem skrzydła. Paschalis naśladował potem te ruchy – miękkie, zawsze okrągłe, piękne.

Z niechęcią wracał po czymś takim do klasztoru, nawet do brata Celestyna. Wszystko tu było jakieś kanciaste, nieporadne i szorstkie. Także Celestyn. Jego ciało mogło mu wprawdzie dostarczyć przyjemności, bo tego już się Paschalis nauczył, ale nie było w ciele Celestyna tego, o czym Paschalis marzył. Leżąc przy nim w łóżku, marzył wstydliwie, że Celestyn jest kobietą. Przesuwał dłonią po plecach kochanka, aż w końcu jego palce natrafiały na owłosione, szorstkie pośladki. Cofał dłoń rozczarowany. Potem jednak zaczynał sobie wyobrażać, że to on jest kobietą i wtedy Celestyn mógłby pozostać tym, kim był. Sam pomysł, żeby mieć ciało kobiety, z tą sekretną dziurą między nogami, przyprawiał go o dreszcz przyjemności, aż stał się prawdziwą obsesją. Jak coś takiego może wyglądać, zastanawiał się. Czy to jest dziura jak ucho, jak dziurka w nosie, tylko większa, okrągła i jasna, czy może rodzaj pęknięcia, krwawiącej wiecznie rany, jak skaleczenie na skórze, które nigdy się nie goi. Paschalis dałby wszystko, żeby poznać tę grzeszną tajemnicę, ale nie tak, jak się poznaje rzeczy, od zewnątrz, ale stać się tym, co poznawane, doświadczyć jej na sobie samym.

Następnej zimy Celestyn przeziębił się i gdy stało się już jasne, że nic nie jest w stanie mu pomóc, bracia zebrali się w jego celi i zaczęli odmawiać potrójną modlitwę za umierających. Celestyn wiedział, co to oznacza, więc wodził rozgorączkowanymi oczami po twarzach braci, jakby szukał w nich zapewnienia, że to, co go czeka, mieści się w porządku klasztornego życia. Rozległ się potem stukot kołatek i zeszli się wszyscy mnisi, żeby wysłuchać ostatniej spowiedzi. Paschalis płakał, gdy opat zaintonował Credo in unum Deum. Łzy ciekły mu wciąż po twarzy, gdy w urywanej spowiedzi brat Celestyn nie nazwał grzechu, który czynili razem przez całe miesiące. Opat udzielił umierającemu rozgrzeszenia i położono jego ciało na kamiennej posadzce. Wieczorem umarł.