– Liczy się siła głosu, chłopcy! Adek ma piękny głos i jak przyjdzie czas, to go nauczę jakiejś ballady, żeby nam śpiewał dla przyjemności. Ale do szant najważniejsza jest siła głosu! Wyobraźcie sobie, chłopcy, że na morzu jest sztorm – tu ciotka zerwała się z fotela i wykonała zamaszysty gest mający imitować wzburzone fale. – Wicher ryczy, szarpie żagle, trzeba je zrefować! No, zwinąć! Załoga idzie na reje, ustawia się na pertach i ciągnie te żagle, ciągnie, a one są ciężkie, namoknięte, a w ogóle to olbrzymie, olbrzymie powierzchnie; trzeba je zwijać równo, razem, bo może być nieszczęście! Statek jest duży, maszty wysokie, marynarze trzydzieści metrów nad pokładem, to jak dziesięć pięter, chłopcy, wicher wyje! Aduś, oni by ciebie nie usłyszeli! Tu potrzeba tęgiego chłopa z mocnym głosem! Oni go muszą usłyszeć w tej burzy, muszą równo pracować!
Tu ciotka Lena walnęła pięścią w stół, aż się zachwiał. Przygasiła nieco ogień w oczkach i kontynuowała spokojniej:
– Sami widzicie, co tu jest ważne. Adek, poczekaj, a się doczekasz. A na razie Mareczku, bierz śpiewnik i lecimy! To, co śpiewaliśmy przed chwilą. Równo, załoga!
W ten sposób poważny Marek niespodziewanie został szantymenem, a cała reszta załogą fregaty o niewiadomej nazwie, błąkającej się po morzu podczas burzy. Śpiewając, czy raczej wydzierając się bardzo równo i rytmicznie, nie pomyśleli o tym, że nie wiedzą, co to są perty, reje i co to znaczy zrefować, mieli też raczej mętne wyobrażenie o fregatach. Wcale to im nie przeszkadzało. Wyobraźnia zadziałała i najważniejsze dla nich w tej chwili było nie dać się sztormowi, który dzięki ciotce Lenie przeradzał się już w huragan.
Alan, oczywiście, mianował Azora psem okrętowym, co znalazło pełną aprobatę załogi i dowództwa. Zainteresowany odniósł się do nominacji z godnością i stęknąwszy po swojemu, padł i zachrapał u stóp nowego przyjaciela. Zosia pomyślała sobie, że trafił swój na swego, obaj najwyraźniej jednakowo kochali spać…
Adam obserwował ich, ku swojemu zdziwieniu, nawet z pewną przyjemnością. Cieszył się też radością, jaką niespodziewanie sprawili ciotce Lenie, ostatnio bowiem trochę dręczyła go myśl o samotnej staruszce w wielkim domu. Dzielna to staruszka, ale zawsze. No, ale jeśli poczuje się już nie do wytrzymania samotna, zawsze może sobie zawołać swoich trzech starych przyjaciół, Sieńkę, Chowanka i Grabiszyńskiego. Mogliby sami pomyśleć o tym, żeby koleżance pomóc w odśnieżaniu!
Bo on ma zdecydowanie za daleko.
Zastanawiał się też, czy naprawdę miałby ochotę tu zamieszkać. Daleko od wszystkiego. U diabła na kuliczkach.
Ale pięknie…
Ale daleko.
No i te idiotyczne warunki. Dlaczego miałby się znienacka ożenić? I z kim, na litość boską? I na podwójną litość boską – co miałby zrobić pożytecznego z tym domem?
Byłoby pożytecznie deczko wyremontować to i owo, bo ciotka Bianka robiła remont generalny, jak się wprowadzała, a to było ho, ho, ileż to lat? Dużo w każdym razie. Nie wiadomo, jak trzymają się instalacje, jak długo jeszcze wytrzymają grzejniki, a przydałoby się zmodernizować łazienki…
I zrobić tu pensjonat na przykład.
Ciekawe, czy przekształcenie domu w pensjonat komisja trzech kapitanów uznałaby za pożyteczne. Może dom pracy twórczej dla marynistów? Plenery dla malarzy, turnusy dla pisarzy… Nie, to jakaś bzdura. Warsztaty marynistyczne dla młodzieży, takie jak kiedyś były prowadzone w Gdyni. Wielokierunkowe. Ale kto to będzie robił? Kto przyjedzie się szkolić? Przydałyby się jakieś łódki; niestety, najbliższa przystań jest dość daleko, dom stoi na samym szczycie górki, wodę ładnie widać, tylko to urwisko…
Pensjonat o charakterze muzealnym. Może znaleźliby się goście, którzy chcieliby zamieszkać w izbie pamięci?
No to jeszcze trzeba tylko znaleźć żonę, która będzie umiała ten pensjonat poprowadzić, bo on nie ma o tym zielonego pojęcia.
Oraz jest pytanie, czy na pewno chciałby mieć o tym jakieś pojęcie.
I czy chciałby mieć żonę.
Wracali do Szczecina zadowoleni i śpiewający. Adolf nie doczekał się swojej ballady, ale ciotka Lena, zwana też ostatnio kapitanem Dorszem, obiecała mu solennie, że przyjdzie jeszcze jego czas, a na razie podarowała mu płytę z pieśnią o liniowcu „Timeraire”, żeby sobie słuchał i się uczył.
No to trzeba jeszcze Adolfikowi załatwić jakiś odtwarzacz – pomyślała Zosia, jednak tego nie powiedziała, żeby nie wyglądało, że wyłudza. Sama mu kupi coś taniego, ale żeby miał tylko dla siebie. I może mu skopiuje jeszcze kilka własnych płyt.
Jedynym niespecjalnie zadowolonym i nieśpiewającym osobnikiem w samochodzie był znowu Darek Małecki. Zosia przysiadła się do niego i zapytała wprost o przyczynę tak ponurej miny.
– Teraz będzie jeszcze gorzej – powiedział posępnie.
– Co ty bredzisz, Daruś. Jakie gorzej? Źle ci było u ciotki Leny i pana Adama?
– Za dobrze. Pani wymyśliła tę wycieczkę, żeby nam było przyjemnie, tak?
– Tak.
– A pomyślała pani, że i tak musimy wrócić do bidula? Popatrzyliśmy sobie, pojedli, pośpiewali i koniec. I więcej nie będzie. To chyba lepiej, żeby nie było wcale. Bo teraz będzie o wiele gorzej.
– Dlaczego ma być gorzej?
– Pani to chyba ze mnie kpi – odparł gorzko Darek. – Przecież bidul się nie zmieni.
– Może się nie zmieni, a może się i zmieni – prychnęła Zosia nieco zniecierpliwionym tonem. – A pomyślałeś sobie, chłopaku, że gdybyśmy tam nie pojechali, to byś w ogóle nie wiedział, że może być tak fajnie…
– No to właśnie mówię, że wolałbym nie wiedzieć! – Darek równie zniecierpliwiony wpadł jej w słowo.
– Daj mi dokończyć! W bidulu tego nie będziesz miał, ale jak już będziesz dorosły i sam założysz rodzinę, to może wtedy przyda ci się wiedza, że ludzie mogą się lubić nawzajem i mogą się bawić razem, śpiewać i w ogóle! Cieszyć się, że są razem! Oj, Darek, kurczę, co ja ci będę tłumaczyła! Sam popatrz na to od tej strony!
– Może coś w tym jest, co pani mówi – mruknął nie do końca przekonany, niemniej już innym tonem. Po czym popadł w zamyślenie. Zosia miała nadzieję, że będzie to zamyślenie konstruktywne, które kiedyś, kiedyś pożytecznie zaowocuje.
– Po co pani urlop w takim głupim terminie, pani Czerwonka? – zdziwiła się dyrektor Hajnrych – Zombiszewska, kiedy Zosia poprosiła o kilka wolnych dni pod koniec lutego. – W dodatku dzieci będą miały ferie. Chyba nie mogę uwzględnić pani podania. Przecież nie zostawi ich pani na ferie Stasiowi Jończykowi na głowie, jak on ma sobie z nimi poradzić? Chciała pani jechać do ciepłych krajów? – zaśmiała się, ubawiona własnym konceptem.
– Na narty – warknęła Zosia, zdecydowana nie poddawać się ani nie ujawniać prawdziwego celu swoich małych zimowych wakacji. – Chcę jechać na narty. To bardzo dobra pora. Co do ferii, to pani dyrektor się myli. W naszym regionie ferie kończą się w połowie lutego. A co do pana Jończyka, to proszę łaskawie wziąć pod uwagę, że od pięciu lat we wszystkie święta, Boże Narodzenia i Wielkanoce pan Jończyk dostaje od pani urlopy, i ja wtedy siedzę z dzieciakami na okrągło. Bo pan Stasiu musi być z rodziną. Ja nie muszę być z rodziną. Moja rodzina może się zadowolić kartką świąteczną. A ja też mam rodzinę, chociaż to pani nic nie obchodzi. Więc teraz poproszę o ten urlop w takim właśnie terminie, jak napisałam.
– Ależ pani agresywna. – Aldona skrzywiła się z obrzydzeniem. – Jest pani pewna terminu ferii?
Zosia skinęła głową.
– Skoro tak, musiałam się pomylić. Dobrze, dam pani wolne. Ale jeżeli pani wprowadziła mnie w błąd…
– Jezu, w jaki błąd? Od stu lat jest komunikat kuratorium!
– Robi się pani zanadto arogancka!
– To z przepracowania, pani dyrektor. Muszę odpocząć!
– Moim zdaniem wcale się pani nie przepracowuje, pani Czerwonka! Pani grupę rozpuszcza zamiast wychowywać. Stasiu Jończyk mówił mi o pani pomysłach. Żałuję, że zgodziłam się na tę waszą wycieczkę w sylwestra, Stasiu mówił, że chłopcy nauczyli się tam jakichś sprośnych piosenek.
– One nie są sprośne – powiedziała Zosia tonem absolutnej pewności, ale tak naprawdę nie była w stu procentach pewna, czy na niektóre odniesienia do spraw męsko – damskich, których to odniesień jest w szantach sporo, chłopcy w istocie nie są zbyt młodzi. Pomyślała jednak o języku, jakim posługują się na co dzień Maślanko, Wysiak et consortes i ten cień wyrzutów sumienia przestał ją denerwować.