Lucy podeszła do ściany i zaczęła ją oglądać z bliska.
– Nic nie widać, prawda? – mruknął John. Kiedy wyciągnęła rękę, by dotknąć tapety, krzyknął: – Nie dotykaj!
– Nie bój się. Spróbujmy rozbić kawałek. John wyjął z torby młotek i podszedł do ściany.
Tynk musiał podejść pod spodem powietrzem, bo już pierwsze uderzenie wybiło duży, okrągły otwór. Walnął jeszcze kilka razy, aż oderwał od ściany wielki kawał tynku, który spadł na podłogę, rozpryskując się na kawałki.
Walił z pięć minut, dopóki nie ukazała się goła cegła. Robił tyle hałasu, że od czasu do czasu przerywał, by sprawdzić, czy nie zaalarmował sąsiadów. Madeira Terrace była jednak mokra i cicha jak odludny cmentarz, a jeśli nawet ktoś usłyszał łomot, najwyraźniej się nim nie przejął.
– Nic się nie dzieje – powiedział w końcu. – Zaczynam mieć wrażenie, jakbym to wszystko sam wymyślił.
– Samochód Liama w dalszym ciągu stoi na ulicy, a jest jego radością i dumą – stwierdziła Lucy. – Dlatego wiem, że nie wymyśliłeś tej historii.
– Może ściana całkiem go wessała i nic za nią nie ma?
– Szkielety znalezione w domu w Norbury były za ścianą. Spróbuj wyjąć parę cegieł.
John walił jeszcze przez kilka minut i w końcu udało mu się obluzować jedną cegłę. Kiedy wyciągnął pierwszą, wyjęcie pięciu następnych nie było już zbyt trudne. Zajrzał w otwór. Za murem było kompletnie ciemno i czuć było leciutki podmuch powietrza.
– Widzisz coś? John pokręcił głową.
– Włożę rękę i pomacam – powiedziała Lucy.
– Nie możesz! Co będzie, jeśli i ciebie zacznie wciągać?
– Wyciągniesz mnie.
– Liama nie byłem w stanie wyciągnąć. Ściana była zbyt silna.
Lucy uklękła obok Johna i zajrzała w otwór.
– Jest za ciemno. Trzeba było wziąć ze sobą latarkę. Daj na chwilę młotek.
Ostrożnie włożyła młotek w dziurę i zaczęła poruszać nim na boki. Niemal natychmiast rozległ się suchy trzask.
– W coś uderzyłam. Coś tam jest!
– Bądź ostrożna. Pod żadnym pozorem nie wkładaj do środka ręki!
– Nie martw się. Złapię to młotkiem. Znowu zaczęła ostrożnie macać młotkiem, aż wydało jej się, że zahaczyła to, w co trafiła. Powoli wyciągnęła młotek. Kiedy zobaczyli, co złapała, John szepnął ze zgrozą:
– O, nie…
Na młotku wisiała ludzka czaszka, główka narzędzia wbiła się w oczodół. Na czaszce nie było resztek włosów ani skóry i błyszczała jak wypolerowana.
Lucy wyciągnęła ją na zewnątrz. Ręce tak jej drżały, że upuściła czaszkę na podłogę. Odtoczyła się kawałek jak piłka, przez chwilę kiwała się na boki i zamarła w bezruchu.
– To Liam – stwierdził John. – To musi być Liam…
– Boże, to straszne!
– Chodźmy stąd, i to szybko. – John widział w życiu wiele czaszek, w muzeach i na lekcjach biologii, ale jeszcze nigdy nie widział czaszki kogoś, kogo znał. – Idźmy stąd, nie potrzeba nam więcej dowodów.
Lucy wróciła jednak do ściany i zajrzała w otwór.
– Jest tam więcej kości. Masa kości… teraz je widzę.
– Nieważne – odparł John, nie mogąc oderwać oczu od czaszki. – Zwiewajmy stąd jak najszybciej i zawiadommy policję.
– Dobrze – zgodziła się bez wahania Lucy. Wstała i rozejrzała się. – Pomyśl tylko, jeśli jest tu tak samo jak w domu w Norbury, w każdej ścianie mogą być dziesiątki szkieletów. Cały budynek może być ich pełen.
John wziął Lucy za rękę i zmusił ją do wyjścia z pokoju. Chciał jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Zanim zatrzasnął drzwi, rzucił okiem przez ramię. Miał dziwne wrażenie, że ujrzy na szczycie schodów ścigającą ich czaszkę Liama. Oczywiście nic takiego się nie zdarzyło.
Kiedy doszli do furtki, z sąsiedniego domu wyszedł starszy mężczyzna w berecie.
– Nie zamierzacie chyba kupić tego domu? – spytał. Kiedy mówił, przyklejony do jego dolnej wargi papieros własnej roboty podskakiwał.
– Nie, tylko go oglądaliśmy.
– Cóż, mimo to dam wam radę. Ten dom powinien pozostać pusty.
– Naprawdę? – spytała Lucy. – Dlaczego?
– Bo jest nieszczęśliwy. Widziałem wprowadzające się tu i szybko wyprowadzające się stąd rodziny. Siedem lub osiem, i za każdym razem było tak samo. Ludzie zjawiali się weseli, ale zanim człowiek się obejrzał, zaczynali skakać sobie do oczu. Biegali po schodach w górę i w dół i wyli jak opętani. Potem się pakowali i wynosili się.
– Dziękujemy za radę.
– Lepiej jej posłuchajcie. Na pewno nie chcielibyście skończyć jak dotychczasowi mieszkańcy. Boże, ale biegali po schodach… Kiedy się tego słuchało, można było pomyśleć, że mieszka tam pięćdziesiąt osób, a nie pięć.
– To przerażające – powiedziała Lucy, kiedy szli szybko ulicą. – Muszę się przyznać, że z początku wcale ci nie uwierzyłam.
John zatrzymał się. Deszcz niemal ustał i zza chmur wyjrzało blade jak duch słońce.
– Moim zdaniem powinniśmy zadzwonić na policję. Im szybciej, tym lepiej.
– Wyglądasz okropnie.
– Bo też okropnie się czuję. Przecież to nie była jakaś iluzjonistyczna sztuczka, to wydarzyło się naprawdę. Naprawdę wciągnęło Liama w ścianę.
– Znajdźmy jakąś kawiarnię. Napijemy się herbaty albo czegoś innego i będziesz mógł zadzwonić na policję.
– Powinienem był uratować Liama. Robiłem, co mogłem, ale nie byłem w stanie…
– Przestań się oskarżać. – Lucy wzięła Johna pod rękę i poszli w kierunku Queens Road na tak sztywnych nogach, jakby przed chwilą uratowali się z katastrofy lotniczej.
Znaleźli niewielką kawiarnię naprzeciwko dworca kolejowego. Okna miała zaparowane, w środku siedziało mnóstwo ludzi – głównie kierowców autobusów i taksówkarzy. John poszedł po herbatę, a Lucy usiadła przy stoliku niedaleko telefonu.
– Osiemdziesiąt pensów, kochany – powiedziała stojąca za ladą kobieta.
John sięgnął do kieszeni spodni po portfel i stwierdził, że zniknął. Przeszukał kieszenie kurtki, ale nic to nie dało. Odwrócił się zrozpaczony do Lucy.
– Mój portfel… – jęknął. – Musiałem go zgubić w tym domu. Miałem w nim wszystko. Pieniądze, dokumenty.
– Bierzesz tę herbatę czy nie? – spytała kobieta za ladą.
Lucy podeszła, żeby zapłacić.
– Musimy tam wrócić – stwierdziła z ponurą miną.
W dziesięć minut byli z powrotem na Madeira Terrace. Całą drogę odbyli w całkowitym milczeniu. Kiedy stanęli przez budynkiem, popatrzyli po sobie bez słowa. John otworzył furtkę i wszedł do ogródka.
– Spróbuję załatwić to jak najszybciej. Gdyby coś poszło nie tak, zacznę krzyczeć.
– Tylko trzymaj się z daleka od ścian – poprosiła Lucy.
John tak samo jak przedtem otworzył okno do salonu i nieporadnie wdrapał się do środka. W powietrzu unosił się ten sam zapaszek zgnilizny i również teraz John nie mógł się pozbyć okropnego wrażenia, że coś na niego czyha. Popatrzył na Lucy i machnął do niej. Z łomoczącym sercem ruszył w kierunku holu.
Kiedy tam doszedł, popatrzył w górę schodów, sprawdzając, czy czaszka naprawdę próbowała ich ścigać, ale oczywiście nie zobaczył jej. Rozejrzał się – w holu portfela nie było. Musiał go zgubić w sypialni na górze, kiedy wybijał dziurę w ścianie.
Wchodził na górę najciszej jak umiał. Piąty stopień wydał z siebie niemal ludzki jęk. John zamarł i wstrzymując oddech, nasłuchiwał przez prawie dziesięć sekund. Gdy się upewnił, że poza skrzeczącymi za oknem mewami jest cicho, ruszył ostrożnie dalej i wkrótce dotarł na piętro.
Po wejściu do sypialni od razu ujrzał portfel – tuż przy ścianie. Ale czaszka zniknęła.