Выбрать главу

– Nie mamy żadnego dowodu, że pan Vane ją za nami posłał. Jak na razie pojawiała się tylko wtedy, gdy zamierzaliśmy wejść do któregoś z domów z listy specjalnej. Może ona jest czymś w rodzaju strażnika budynków? Psem wartowniczym… istotą, która ma za zadanie trzymanie z dala niepożądanych gości – zasugerował John.

– Daj spokój – żachnął się Courtney. – To musiałby być ktoś modnie ubrany.

Lucy pokręciła głową.

– Nie żartowałbyś tak sobie, gdybyś widział tego stwora.

– Przepraszam. Ale skąd wiedział, gdzie was szukać? I jak przenosi się z jednego domu do drugiego? A może tych istot jest więcej?

Lucy wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia i wcale nie jestem pewna, czy chcę się tego dowiedzieć. Niestety chyba nie mamy innego wyjścia.

– Jak to? – Courtney pokręcił głową. – Możecie przecież omijać te domy. Policja prowadzi śledztwo w sprawie starych kości z domu w Norbury i pewnie sama odkryje ich związek z panem Vane’em.

– Tu chodzi nie tylko o stare kości – oświadczyła Lucy. – John, powiedz mu!

Wbijając wzrok w stół i nerwowo obracając w palcach podstawkę pod kufel, John opowiedział o Liamie. Kiedy skończył, był bliski łez.

– Muszę się nad tym zastanowić – stwierdził Courtney. – To dość wstrząsające.

– Nie mam zielonego pojęcia, co robić – mruknął John.

– Trzeba było mi wcześniej o wszystkim opowiedzieć – odparł Courtney. – Gdybyśmy poszli na policję całą trójką, musieliby nam uwierzyć. A przynajmniej musieliby się całej tej sprawie bliżej przyjrzeć.

– A jeśli nic nie znajdą?

– Uspokój się, John. To nie sprawa dla amatorów. Prześpijmy się z tym do jutra, porozmawiamy rano w biurze i ustalimy, co powiedzieć wydziałowi kryminalnemu.

– Dobrze – zgodził się John i uścisnął dłoń Lucy. Tak jak poprzednio, nie był to uścisk ani wilgotny, ani sflaczały.

Kiedy wychodzili z pubu, było ciemno.

– Chodź, John, podwiozę cię – zaproponowała Lucy. – Powrót autobusem zajmie ci wieki. – Gdy ruszyli na południe zatłoczonymi w wieczornym szczycie ulicami, zapytała: – Jesteś zadowolony, że powiedzieliśmy o wszystkim Courtneyowi?

– Tak, ale w dalszym ciągu się obawiam, że panu Vane’owi się upiecze. Tyle osób zaginęło przez lata… wessanych w ściany… a on chodzi sobie wolno.

Skręcili w ulicę, przy której mieszkał. Stary morris ojca Johna stał pod latarnią niedaleko domu.

– Zatrzymaj się za nim – poprosił John i zaczął odpinać pas. Zamierzał właśnie wysiąść, ale Lucy dotknęła jego dłoni.

– Zaczekaj chwilę – powiedziała i zgasiła silnik. – Ktoś stoi przed domem.

John podniósł wzrok i zmarszczył ze zdziwienia czoło. Dopiero kiedy Lucy zwróciła jego uwagę, dostrzegł stojącą w cieniu ligustrowego żywopłotu wysoką, mroczną postać.

– Nikogo się nie spodziewam… – zaczął, kiedy jednak postać zrobiła krok w ich kierunku, natychmiast pojął, kogo mają przed sobą. Albo raczej „co”.

– Ruszaj! – wrzasnął John, zatrzaskując drzwi. – Ruszaj! To rzeźba! Czeka na nas!

Lucy przekręciła kluczyk, starter zajęczał i po chwili silnik zaskoczył. Wrzuciła wsteczny i ruszyli do tyłu, ale rzeźba była już bardzo blisko.

– Szybciej! – krzyknął John i metro popędziło dziką, wężową linią, czemu towarzyszyło przeraźliwe wycie skrzyni biegów.

Lucy spróbowała odwrócić samochód o sto osiemdziesiąt stopni, by nie jechać tyłem, jednak zakończyło się to zderzeniem ze stojącą przy krawężniku furgonetką. Uderzenie było na tyle mocne, że John poleciał jak pocisk do przodu, a jego głowa uderzyła o przednią szybę. Lucy nerwowo wrzuciła jedynkę, ale kiedy wcisnęła gaz, opony zabuksowały, w powietrzu rozszedł się przenikliwy smród spalonej gumy, jednak samochód stał w miejscu jak przymurowany. John odwrócił się do tyłu.

– Zderzak się zaklinował!

Rzeźba wciąż biegła do nich, unosząc w górę jedną rękę i była coraz bliżej.

John otworzył drzwi i skoczył na tył samochodu. Końcówka tylnego zderzaka metro wsunęła się pod przedni błotnik furgonetki, więc kopnął dwa razy, ale nic to nie dało. Podniósł głowę – rzeźba była prawie przy nich.

– Kiedy powiem „teraz!”, wciśnij pedał do dechy! – zawołał.

Rzeźba wskoczyła na samochód i wyciągnęła zza pazuchy kurty długą, zakończoną gałką laskę. Zamachnęła się i jednym uderzeniem rozbiła reflektor. Następny cios spadł na przednią szybę, a był tak potężny, że ją roztrzaskał, obsypując Lucy okruchami szkła. John rozpostarł dłonie na dachu, podskoczył i krzyknął:

– Teraz!

Lucy wcisnęła gaz i puściła sprzęgło niemal w tym samym momencie, gdy John wylądował na tylnym zderzaku. Metro ruszyło do przodu z przyklejonym jak cyrkowiec z tyłu Johnem. Rzeźba, która spadła z maski, zaatakowała z furią po raz ostatni, trafiając Johna w ramię tak mocno, że o mało nie spadł na ulicę. Po kilkudziesięciu metrach Lucy zahamowała i John błyskawicznie wskoczył do środka.

– I co teraz? – wydyszał, kiedy ruszyli z piskiem opon.

– Możemy pojechać do mojego wuja Robina. Pan Vane nie wie, gdzie on mieszka. Muszę tylko wpaść do domu po zmianę ubrania.

John odwrócił się do tyłu, rzeźby jednak nie było widać.

– Skąd ona się dowiedziała, gdzie mieszkam? I jak się tu dostała?

– Nie wiem, ale pomyśclass="underline" pan Vane wie, gdzie mieszkasz, prawda? Moim zdaniem dowodzi to, że wie o rzeźbie, a jeśli wie o rzeźbie, najprawdopodobniej wie także o szkieletach.

– Mam nadzieję, że ten stwór nie zrobi nic moim rodzicom.

– Zadzwonimy do nich ode mnie z domu.

– Dobrze – odparł John. Kiedy jechali przez Streatham, zaczęło mu boleśnie pulsować ramię. Dopiero teraz poczuł, jak mocno został uderzony.

Dojechali do szeregu sklepików, znajdujących się naprzeciwko Tooting Graveney Common, i zaparkowali pod warzywniakiem.

– Mieszkam na pierwszym piętrze – powiedziała Lucy. – Chodź, to zajmie chwilę, będziesz mógł w tym czasie zadzwonić. Ale musimy się spieszyć, bo pan Vane wie, gdzie mieszkam.

Otworzyła drzwi wejściowe, zebrała leżącą za drzwiami pocztę i zapaliła światło na korytarzu. John zobaczył absurdalnie strome schody, prowadzące jednym ciągiem na pierwsze piętro. Kiedy Lucy weszła na nie, ruszył za nią, masując sobie ramię.

Byli w połowie schodów, gdy światło nagle zgasło i otoczyły ich kompletne ciemności.

– Głupi wyłącznik – mruknęła Lucy. – Dasz radę iść po ciemku?

– Tak… chyba tak.

Ruszyli dalej, trzymając się poręczy.

– Gospodyni jest tak skąpa, że daje ludziom tylko parę sekund na dojście do mieszkania. Szczęście, że dotychczas nikt się nie zabił, spadając ze schodów.

Wreszcie Lucy dotarła na górę.

– Gdzieś tu jest przycisk… – powiedziała, macając po ścianie. – Gdzieś obok tego obrazka…

Kiedy zapaliło się światło, John ujrzał wąski korytarz, z którego sufitu zwisała pojedyncza słaba żarówka. Światło nie wystarczało do oświetlenia drzwi w głębi korytarza, było jednak na tyle jasne, by ukazać mrożącą krew w żyłach bladą twarz czekającej w cieniu postaci.

Rozdział 12

John chwycił Lucy za rękaw i bez słowa zaczęli zbiegać. Schody okazały się jednak zbyt strome jak na możliwości Lucy i w połowie straciła rytm. Wpadła na Johna i sturlali się z ostatnich kilku stopni, lądując splątani na dole.

– Wstawaj! – wrzasnął John, próbując postawić Lucy na nogi.

Popatrzył w górę schodów – rzeźba płynęła ku nim, jakby unosiła się kilka centymetrów nad stopniami. Opierała dłoń o poręcz i John pomyślał, że nigdy nie zapomni niesamowitego dźwięku, jaki powstawał, kiedy ta dłoń sunęła po drewnie.