Выбрать главу

– Jak to „unieszkodliwienia”? Co pan ma na myśli?

– Wyłączenia go raz na zawsze z handlu nieruchomościami.

– Proponuje pan go zabić?

– Oczywiście, że nie. Jestem antropologiem, nie komandosem, uważam jednak, że za to, co robił, czyli sprzedawanie nieruchomości młodym rodzinom, by oddać je duchom druidów niczym ofiarne owce, nie należy mu się zbyt wiele sympatii.

– Zobaczę, co mi się uda dowiedzieć na jego temat – powiedziała Lucy. – Mam koleżankę w bibliotece, doskonale zorientowaną w lokalnej historii, drzewach genealogicznych i innych tego typu sprawach.

– A ja się skontaktuję z kilkoma specjalistami od linii ley – oświadczył wuj. – Niedawno był na ten temat program w telewizji. Spróbuję się dowiedzieć, kto go zrobił.

– Wobec tego ja zajrzę jeszcze do kilku domów pana Vane’a – zaofiarował się John.

– A co z rzeźbą? – zapytała Lucy.

– Nie martw się, będę uważał.

– Sprawa tej rzeźby jest bardzo ciekawa – powiedział wuj Robin. – Nigdy nie słyszałem, żeby druidzi posługiwali się żywymi rzeźbami. Muszę się dowiedzieć, czym ona jest i czy można powstrzymać jej działania. Pozbycie się pana Vane’a niewiele da, jeśli rzeźba będzie was ganiać do końca życia.

Johnowi przypomniał się fragment „Pieśni o Starym Żeglarzu”, mówiący o podróżnym na odludnej drodze, który „Raz obróciwszy się, już tylko przed siebie zwraca oczy, bo wie, że przeraźliwy diabeł tuż za nim stale kroczy”. Ciągle jeszcze wzdrygał się na wspomnienie tego, co wyprawiała żywa rzeźba, bał się znów się na nią natknąć i bał się wejścia do któregokolwiek z domów pana Vane’a, teraz jednak zaczynał rozumieć, co się dzieje, i to dawało mu nadzieję, że poradzi sobie z własnym strachem.

Dopił herbatę i pocałował Lucy w policzek. Wuj Robin klepnął go w plecy.

– Trzymaj oczy otwarte, młody człowieku. Nie chcemy, by stało ci się coś złego.

Wrócił na Streatham High Road autobusem. Nim zebrał się na odwagę, by wejść do biura Blighta, Simpsona i Vane’a, musiał kilka minut pospacerować przez budynkiem, w końcu jednak otworzył drzwi i wmaszerował do środka. Pan Cleat, który stał przy szafie z aktami, obdarzył go wyrażającym zaskoczenie gadzim spojrzeniem.

– Bardzo szybko wróciłeś do zdrowia… – stwierdził.

John pociągnął nosem.

– To tylko przeziębienie – odparł. – Pomyślałem, że przyjdę i podzielę się nim z pozostałymi.

– Nie ma dziś żadnych „pozostałych”. Liam w dalszym ciągu choruje, Lucy ma to samo przeziębienie co ty, a Courtney poszedł rozmawiać z klientami. Może byłbyś tak uprzejmy i zrobił herbatę?

– Bardzo proszę.

– Dla pana Vane’a bez cukru.

John popatrzył w kierunku drzwi gabinetu pana Vane’a i poczuł, jak po plecach przebiega mu lodowaty dreszcz.

– Jest pan Vane?

– Coś w tym złego? Miał rano paru klientów, a jutro ma następnych.

– Klientów…? Chce pan powiedzieć, że będzie im pokazywał któryś ze swoich domów?

– Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć.

– Ale przecież sam pan mówił, że ta nieruchomość nie nadaje do oglądania.

– Była ekipa sprzątająca – wyjaśnił pan Cleat swoim najbardziej protekcjonalnym tonem.

Cóż, trudno, pomyślał John. Nie mogę dłużej udawać.

Sięgnął do kieszeni, wyjął obrączkę pana Rogersa i podstawił ją panu Cleatowi pod nos.

– Co to ma być? – zapytał pan Cleat, próbując skupić na niej wzrok.

– Obrączka pana Rogersa. Może pan odgadnie, gdzie została znaleziona?

Pan Cleat raz po raz otwierał i zamykał usta.

– Nie wszedłeś chyba do domu…

John skinął głową.

– Znalazłem ją tam na korytarzu na pierwszym piętrze. Była ze mną Lucy. Jest świadkiem.

– Nie powiedziałeś o tym policji, kiedy tu była.

– Nie, – ponieważ uznałem, że nie uwierzą mi, jeśli pan będzie mówił co innego. No i ponieważ potrzebowaliśmy więcej czasu na dowiedzenie się, czym tak naprawdę jest lista specjalna pana Vane’a,

– Nie ma tu nic do dowiadywania się – powiedział pan Cleat. – To spis nieruchomości, i tyle.

– Ale to nie są zwykłe nieruchomości, prawda?

– Posłuchaj, John… Wszystko, czego teraz potrzebujesz, to szybko pracować, rzetelnie wykonywać, co do ciebie należy, dbać o odpowiednie maniery i nie martwić się o nie swoje sprawy.

– Wie pan przecież, że nie mogę, wiedząc co się stało z panem Rogersem.

– Cóż, jeśli mam być szczery, to nie sądzę, byś wiedział, co tak naprawdę stało się z panem Rogersem, więc jeśli mogę prosić, oddaj mi tę obrączkę, by można ją było zwrócić wdowie, i myślę, że będziemy mogli o wszystkim zapomnieć.

– Wdowie?! Przecież on tylko zaginął. Nikt nie powiedział, że nie żyje.

– Przejęzyczyłem się. Tak czy owak, poproszę o obrączkę.

– Panie Cleat… – zaczął John, a serce tak mu przy tym waliło, że Cleaty musiał to słyszeć – doskonale pan wie, co się stało z panem Rogersem, i ja też to wiem: to samo, co z ludźmi przy Laverdale Square.

Pan Cleat nerwowo przeczesał palcami włosy i popatrzył na drzwi gabinetu pana Vane’a.

– Nie możemy o tym teraz rozmawiać. Daj mi obrączkę.

John pokręcił głową.

– Zostali wciągnięci w ściany, prawda? Tak właśnie poznikali.

Pan Cleat był tak zdenerwowany, że John przestał się go bać, kiedy przysunął twarz do jego twarzy i zaczął mówić pospiesznym, chrapliwym szeptem:

– To nie moja wina, John. Próbowałem złapać pana Rogersa na czas, ale utknąłem w korku. Kto wie, może nic by mu się nie stało, czasem te domy zostawiają ludzi w spokoju tygodniami i miesiącami, ale kiedy dotarłem na miejsce, nie było go. Nie mogłem nic zrobić.

– Więc przez cały czas pan wiedział, co robią domy pana Vane’a?

Pan Cleat skrzywił się.

– Robiłem, co mogłem, by uratować pana Rogersa. Zawinił korek na ulicy.

– Wiedział pan przez cały czas, co te domy robią z ludźmi, i nic to pana nie obchodziło? Nie próbował pan powstrzymać pana Vane’a? W domu przy Laverdale Square znaleziono ponad pięćdziesiąt szkieletów! Były wśród nich kobiety i dzieci!

– Wiem, John, ale na Boga… z tego, co czytałem, większość z tych szkieletów pochodzi sprzed moich czasów. Były tam wiktoriańskie, edwardiańskie i trochę z lat dwudziestych ostatniego stulecia. Nie możesz winić mnie za coś, co się stało na długo przed moim pojawieniem się na świecie.

– Nie sądziłem, że pan o wszystkim wiedział, panie Cleat. Przynajmniej taką miałem nadzieję.

– Przez długi czas nic nie wiedziałem. By dowiedzieć się prawdy, potrzebowałem trzy albo cztery lata. W końcu dlaczego miałbym cokolwiek podejrzewać? Po sprzedaniu komuś domu raczej się więcej go nie ogląda, prawda? Skąd więc miałoby się wiedzieć, że ktoś taki zniknął? Poza tym nie było niczego, co mogłoby wzbudzić moje podejrzenia. Nieruchomości pana Vane’a nie zmieniały właścicieli zbyt szybko, niektóre nie wracały na rynek przez pięć albo i dziesięć lat i nigdy nie przyszło mi do głowy, że stoją puste. Skąd miałem wiedzieć, że właściciele znikali po dwóch albo trzech miesiącach od wprowadzenia się? Czasem następowało to po kilku dniach, niekiedy nawet chyba po kilku godzinach.

– Ale choć odkrył pan prawdę, pracował dalej dla pana Vane’a…

– A co miałem robić? Sam wiesz, że bardzo trudno kogokolwiek przekonać, jak wygląda prawda. Raz, dawno temu, zadzwoniłem na policję po zniknięciu siedmioosobowej rodziny. Przeszukano posiadłość, ale ponieważ wtedy jeszcze nie wiedziałem, gdzie ludzie się podziewają, nie zasugerowałem zburzenia ścian. Wszystko stało się nagle jasne dopiero po zburzeniu domu przy Laverdale Square. Muszę przyznać, że był to dla mnie spory wstrząs.