– I nawet teraz nie zamierza pan zmienić pracy ani niczego ujawnić?
Nozdrza pana Cleata zadrgały.
– To nie takie proste. W minionych latach łączyły mnie z panem Vane’em różne interesy i nawet gdybym złożył wymówienie, nie przyjąłby go. – Przerwał na chwilę, po czym dodał: – Jest jeszcze coś. Pięć albo sześć lat temu pewien dziennikarz próbował przeprowadzić śledztwo w sprawie domów pana Vane’a, i wkrótce potem znaleziono jego ciało przy stacji Streatham Common, na nasypie kolejowym. Policja stwierdziła, że był tak zmasakrowany, jakby spadła na niego ciężarówka drewna.
Rzeźba, pomyślał natychmiast John. Oto, co się dzieje, jeśli zaczyna się wtykać nos w sprawy pana Vane’a. Wysyła rzeźbę, by zajęła się delikwentem.
Nieoczekiwanie z gabinetu wyszedł pan Vane. Miał na sobie czarny garnitur z dwurzędową marynarką i wyglądał jeszcze bardziej szkieletowato niż zazwyczaj. Zlustrował Johna od stóp do głów.
– No, no… – mruknął. – Słyszałem, że jesteś przykuty do łóżka.
– Czuję się już znacznie lepiej.
Pan Vane podszedł do szafy z aktami i wyciągnął jedną z szuflad.
– Rozumiem, że byłeś bardzo chory. Nie chciałbym, żebyś się przepracowywał.
– Pracowałem trochę w domu – odparł John.
Pan Vane podszedł do niego i uśmiechnął się.
– Powinieneś może być bardziej wybiórczy w doborze domów, którymi się zajmujesz – powiedział. Mimo uśmiechu promieniował zimnem jak otwarta lodówka. – Chyba już czas, bym dał ci nieco indywidualnych lekcji, John… Pracuję w tym interesie od bardzo wielu lat i może poszedłbyś jutro ze mną, kiedy będę pokazywał klientom dom przy Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć?
– Eee… jutro jestem chyba zajęty. Pan Cleat chce, żebym uporządkował akta.
– Akta mogą zaczekać. Potrzebujesz nieco doświadczenia w bezpośrednim kontakcie z klientem, i to w sprzedawanym domu. Musisz zobaczyć, jak zawodowiec sprzedaje nieruchomość.
– Courtney sporo mi już pokazał.
– Courtney jest dobry, to fakt, ale moim zdaniem jest nieco zbyt… natarczywy. Przy sprzedaży należy trzymać się w cieniu i pozwolić, by klienci sami wszystko załatwili. By sami sprzedali sobie dom. W ten sposób zawsze uzyskuje się wyższą cenę.
John nie wiedział, co odpowiedzieć. Serce waliło mu jak oszalałe.
– To znakomita propozycja – wtrącił się pan Cleat. – Pan Vane jest jednym z najlepszych w branży.
Pan Vane powoli obrócił głową – niemal jak Megan w „Egzorcyście” – i obrzucił swojego podwładnego długim, lodowatym spojrzeniem.
– To nie propozycja, Davidzie. To polecenie. – Odwrócił ponownie głowę, popatrzył na Johna i dodał: – Jestem umówiony z klientami przed terenem nieruchomości jutro o szesnastej trzydzieści. Bądź punktualny, wypoleruj buty i nie odzywaj się, póki cię o to nie poproszę.
– Tak jest, panie Vane. Dziękuję, panie Vane.
Pan Vane obdarzył Johna jeszcze szerszym i bardziej żółtym uśmiechem.
– Nie dziękuj, mój drogi. Nie ma za co.
W tym momencie John spojrzał nad ramieniem pana Vane’a i zobaczył, że ktoś stoi w drzwiach wejściowych i energicznie do niego macha. Był to Courtney – trzymał w dłoni pęk kluczy i John nagle zrozumiał, co się stało. Kiedy pan Vane poszedł z klientami na Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć, Courtney musiał „pożyczyć” klucze od domów z listy specjalnej i wziąć je do punktu dorabiania, by zrobić duplikaty. Niestety pan Vane wrócił, zanim udało mu się je odłożyć na miejsce, i lada chwila mógł wejść do gabinetu, otworzyć szufladę i odkryć kradzież.
Pan Vane popatrzył na zegarek. Nadgarstek miał okropnie chudy, a skóra na nim była tak wysuszona, że jego ręka przypominała indyczą łapę.
– Chyba już sobie pójdę – stwierdził. Sięgnął do kieszeni i wyjął klucze do domu przy Mountjoy Avenue 66. Zastanawiał się przez chwilę, po czym powiedział: – Mogę je tak samo dobrze wziąć ze sobą. Nie będę musiał jutro specjalnie po nie tu przyjeżdżać. A ty przywieź teczkę z dokumentami domu. – Znów uśmiechnął się do Johna. – Wpół do czwartej, zapamiętałeś? Co do sekundy.
Rozdział 14
Kiedy pan Vane wyszedł, Courtney wślizgnął się do pokoju, usiadł za swoim biurkiem i ciężko westchnął.
– No, no! Mało brakowało.
– Co mało brakowało? – spytał pan Cleat.
John wyciągnął rękę po klucze, ale Courtney zmarszczył czoło i szepnął:
– Co ty robisz?
– Daj spokój – odparł John. – Cleaty jest teraz po naszej stronie.
– Jesteś pewien? – zapytał z niedowierzaniem Courtney.
John jednak nie cofał ręki i Courtney z wahaniem dał mu dwa duże pęki kluczy – oryginały i duplikaty. John uniósł je tak, by pan Cleat mógł je zobaczyć.
– Teraz możemy wejść do każdego domu z listy specjalnej pana Vane’a. Możemy w każdym szukać dowodów, a jeśli je znajdziemy, możemy zawiadomić policję.
Pan Cleat podszedł do nich i John podał mu oryginały kluczy. Biorąc je do ręki, ich szef wyglądał jeszcze mizerniej niż zwykle.
– Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, iż podpisaliście w ten sposób swoje wymówienia? Jeśli pan Vane będzie musiał zlikwidować agencję, wszyscy wylądujemy na bruku.
– Martwi się pan o pracę? Liam stracił więcej.
– O czym ty mówisz? Leży chory.
– Nie, szefie – odparł John i opowiedział, co się stało w domu przy Madeira Terrace 93.
Pan Cleat powoli usiadł, a jego oczy wypełniły się łzami.
– Ci ludzie… którzy kupowali domy od pana Vane’a… i znikali… nie znałem ich nazwisk, ale to… Liam…
– Czy nieznajomość nazwisk cokolwiek zmienia? – spytał Courtney.
– Chyba nie powinna… – odparł pan Cleat, otarł oczy i głośno wydmuchał nos. – Chyba jednak zbyt się bałem…
– Wszyscy się boją – stwierdził Courtney. – Różnica między odwagą a tchórzostwem polega tylko na tym, czy umie się spojrzeć strachowi w oczy.
Pan Cleat pociągnął nosem i odwrócił się, ale John nie pozwolił mu odejść.
– Lepiej niech pan posłucha. Sądzę, że wiemy, co się tu dzieje.
– Chcesz powiedzieć, że istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie tych wydarzeń?
– Wyjaśnienie istnieje, owszem, choć może niekoniecznie logiczne. Musimy jeszcze wiele rzeczy sprawdzić.
– Mam nadzieję, że wiesz, z czym chcesz się zmierzyć.
– Nie do końca, ale chyba jestem w trakcie dowiadywania się tego – odparł John.
Po południu zadzwonił od wuja Robina do ojca i poinformował go, że także i tę noc spędzi poza domem.
– Stało się coś, synu? Masz jakieś kłopoty?
– Nic mi nie jest, tato. Po prostu mam nowych przyjaciół.
– Ale jutro wrócisz? Mama tęskni za tobą.
– Powiedz jej, że ja też za nią tęsknię.
Do pokoju weszła Lucy.
– Wszystko w porządku? – spytała. John skinął głową.
– Jasne. Nic mi nie jest, dobrze się czuję. Nie rozumiem tylko jeszcze, co się dzisiaj tak naprawdę stało. Postawiłem się Cleaty’emu i rozleciał się jak paczka mokrych papierowych chusteczek.
– Cleaty jest w porządku… tylko po prostu się boi.
– A ty się nie boisz? Jeśli ta rzeźba nas znajdzie…
Zanim John zdążył skończyć, w zamku zachrzęścił klucz i po chwili do salonu wszedł wuj Robin. Miał pod pachą dwie wielkie księgi i plik papierów.
– Chyba odniosłem sukces – powiedział i uniósł w górę kciuk.