Выбрать главу

Kiedy jednak ponownie obejrzeli zdjęcie, nie mieli już wątpliwości. Ten sam wyraz twarzy, to samo spojrzenie. Dwaj ludzie mogą wyglądać identycznie, ale nie ma dwóch ludzi, którzy tak samo oglądają świat, a na pewno nikt nie patrzył na niego tak samo, jak pan Vane.

– I co teraz? – spytał Courtney.

– Grzebiemy dalej. Szukałam w bibliotece jego życiorysu pod „Vane”, teraz poszukam pod „Voice”.

– Mamy klucze – powiedział Courtney. – Może powinienem obejrzeć pozostałe domy pana Vane’a?

– Nie teraz – odparł John. – W tej chwili to zbyt niebezpieczne.

– Ale nie chciałbym siedzieć bezczynnie. Nie mogę nie zareagować na śmierć Liama.

– Możesz coś zrobić… pożycz mi na popołudnie swoją komórkę. Spróbujemy nakłonić pana Vane’a do przyznania się i nagrać to, co powie.

Courtney odpiął telefon od paska.

– Proszę i życzę szczęścia. Nie ufajcie mu nic a nic. Nie mogę z wami iść, bo jestem umówiony z klientami na oględziny domów, ale jeśli będziecie mnie potrzebować, łapcie mnie przez pager. Obiecuję, że rzucę wszystko i natychmiast się zjawię.

Rozdział 16

Lucy podrzuciła Johna do końca Mountjoy Avenue. Wuj Robin siedział z tyłu. Popołudnie było upalne, a niebo miało kolor spatynowanego brązu. Z oddali dolatywał basowy pomruk grzmotów.

– Wygląda na to, że szykuje się burza – mruknął wuj.

John wysiadł.

– Bądź ostrożny – przypomniała Lucy.

Choć daleko mu było do pewności siebie, podniósł kciuk do góry.

– Jeśli nas zawołasz, natychmiast się zjawimy – dodał wuj Robin.

Po przejściu kilkudziesięciu metrów John wystukał na telefonie Courtneya numer Lucy. Jej telefon zabrzęczał i przyjęła rozmowę.

– Słyszysz mnie?

– Znakomicie. Głośno i wyraźnie.

– To świetnie. Miej magnetofon w pogotowiu – powiedział John.

Ruszył w kierunku numeru 66. Kiedy doszedł na miejsce, koszula lepiła mu się do pleców, a majtki miał mokre jak kąpielówki.

Pan Vane już czekał. Jego czarny rover stał na podjeździe, przyciemnione szyby były dokładnie zamknięte. Kiedy John podchodził, jedna z szyb opuściła się bezgłośnie i z okna wysunęła się podobna do nagiej czaszki głowa pan Vane’a.

– Spóźniłeś się. – Musiał włączyć klimatyzację na poziom „Arktyka”, bo z samochodu wypłynęła fala tak lodowatego powietrza, że John aż się wzdrygnął.

– Przepraszam, to wina autobusu.

– Powinieneś mieć procent od kaprysów środków transportu miejskiego.

– Pewnie tak. To znaczy, tak jesst. – John nie mógł oderwać oczu od pana Vane’a. W naturze był jeszcze podobniejszy do Charlesa Voice’a i nie było najmniejszej wątpliwości, że to jedna i ta sama osoba.

Pan Vane popatrzył na zegarek.

– Mamy jeszcze pięć minut. Miałbyś ochotę zajrzeć do środka?

– Jeśli pan chce…

– Ważne jest, co ty chcesz.

Pan Vane zamknął okno i wysiadł z samochodu. Położył Johnowi dłoń na ramieniu i poprowadził go w kierunku frontowych drzwi. Oba kamienne lwy stały spokojnie przy schodach.

– Ta posiadłość została zbudowana w tysiąc dziewięćset ósmym roku. Jak byś ją opisał klientowi?

– Jako starą norę – odparł John.

– Niedobrze, John. Kiedy prowadzisz sprzedaż, tak nie można. Ponieważ dom zbudowano za krótkiego panowania króla Edwarda Siódmego, należy o nim mówić „edwardiański”. – Włożył klucz do zamka. – W naszym biznesie każda podupadła nieruchomość nazywa się „dojrzała do pełnej wyobraźni odnowy”, a o każdej brzydkiej albo niezbyt funkcjonalnej mówimy, że „ma charakter”. Kiedyś był to wspaniały dom. Zbudowano go z najlepszych materiałów, zgodnie z normami, których dzisiejsi rzemieślnicy już nie stosują. Popatrz na drzwi. Potrzebują trochę farby, ale są wykonane z najlepszego honduraskiego mahoniu.

– Robota braci Voice, tak?

Znaleźli się w holu wyłożonym białymi i czarnymi kafelkami.

– Co wiesz o firmie Voice Bros? – spytał pan Vane.

– Działała w tutejszej okolicy i zbudowała wiele… nagrodzonych domów.

– Proszę, proszę. Znakomicie odrobiłeś pracę domową.

Rozległ się kolejny grzmot, tym razem znacznie bliżej. Kiedy chmury zasłoniły słońce, w domu zrobiło się ciemniej. Nagle zaczęło wiać i podmuch przegonił po czarno – białej podłodze suche liście z zeszłej jesieni.

Pan Vane otworzył drzwi salonu, podszedł do wielkiego okna i wyjrzał na ogród.

– Mógłbyś mieć przed sobą wielką przyszłość, wiesz?

John podszedł i stanął tuż obok, ale się nie odzywał.

– Mógłbyś prowadzić wspaniałe życie… zobaczyć mnóstwo niezwykłych rzeczy…

– Nie chcę być przez całe życie agentem sprzedaży nieruchomości. Chcę zostać muzykiem rockowym.

– O… muzykiem rockowym… – Pan Vane powiedział to tak, jakby te dwa słowa były w obcym języku. – Chcesz być sławny, tak? Chcesz, by twoje nazwisko przetrwało po wsze czasy?

John wzruszył ramionami.

– Przede wszystkim chcę trochę zarobić. Wie pan, jak to jest.

– Czyli nie jesteś zainteresowany osiągnięciem nieśmiertelności? – Pan Vane stał bardzo blisko i patrzył Johnowi prosto w oczy.

Przez okno John widział, że drzewa zaczynają się poruszać od wiatru.

– Wiem o druidach – oświadczył.

– Wiesz o druidach? – Pan Vane odsunął się i zaczął powoli chodzić po pokoju, okrążając wytarty szezlong i przewrócone do góry nogami krzesło. – Co twoim zdaniem o nich wiesz?

– Wszystko. Wiem o liniach ley, o ludziach wciągniętych w ściany. Wiem o rzeźbie.

– To dobrze, John. Bardzo dobrze. Przynajmniej nie będę musiał cię przekonywać, że to prawda.

– Więc to prawda?

Brwi pana Vane’a utworzyły wąskie V.

– Oczywiście, że prawda. A dlaczego, twoim zdaniem, dziś tu jesteś?

– Kazał pan rzeźbie nas ścigać. Prawie nas zabiła.

– Zgadza się, John: prawie. Tak jednak się stało, że razem z Lucy uciekliście, i dlatego zamiast składać dziś twoim rodzicom kondolencje, chcę ci złożyć propozycję.

Nagle tuż nad samym domem rozległ się łoskot grzmotu, co zabrzmiało, jakby walił się dach.

– Nie mogę uwierzyć, że pan ot tak po prostu się przyznaje! Przyznaje pan, że kazał rzeźbie nas ścigać i zabić? Potwierdza pan, że sprzedawał ludziom domy wiedząc, że w nich umrą?

– Dlaczego miałbym zaprzeczać? Nikt w to nie uwierzy… tak, jak dotychczas nie wierzono. Nie myśl sobie, że jesteś pierwszą osobą, która próbuje doprowadzić do upadku moje małe imperium.

– Wychodzę. Zamierzam zawiadomić o tym, co pan robi, policję. Zadbam też o to, by zburzono każdy z pańskich domów i sprawdzono, ilu ludzi pan zabił!

– A ja oczywiście zaprzeczę, że o czymkolwiek wiedziałem.

– Mimo to spróbuję. Niech się pan ma na baczności.

John poszedł do holu i otworzył frontowe drzwi. Niebo było ciemne i zielonkawe jak spatynowana miedź, a na ogród zaczynały spadać pierwsze grube krople letniego deszczu. Powietrze było naładowane elektrycznością i strachem.

Tak jak John się spodziewał – tuż przed drzwiami stała rzeźba. Czekała na niego w bezruchu. John poczuł, że przyspiesza mu puls, ale wiedział, co robić.

Zatrzasnął drzwi i wrócił do salonu. Pan Vane obserwował go z lekko wykrzywionymi rozbawieniem ustami.

– Nie może mnie pan zabić – powiedział buntowniczo John. – Moi przyjaciele wiedzą, gdzie jestem.

– Zabić cię? Nie zamierzam cię zabijać! Masz hart ducha, John. Masz inicjatywę. Od dawna szukam kogoś takiego jak ty.