Выбрать главу

– Jak tam, John? – spytał Liam. – Sprzedałeś coś, gdy nas nie było?

– Możliwe – odparł za Johna Courtney. – Był ktoś i pytał o dom.

– To wspaniale. Mam nadzieję, że chodzi o Cedars. Już trzy lata próbujemy wepchnąć komuś tę stertę próchna.

– Nie. Chodziło o Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć.

Liama zatkało, patrzył na Johna z otwartymi ustami. Courtney zakrył twarz dłońmi. Lucy wykrzyknęła:

– Nie wierzę!

– O co chodzi? – spytał John. – Chyba nie zrobiłem nic złego? Facet twierdził, że zna pana Cleata. Powiedział, że grywa z nim w golfa, zaprasza go na kolację itepe. – Czuł, że czerwienieje i zaczyna mu łomotać serce.

– Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć to nieruchomość pana Vane’a – odparła Lucy. – Znajduje się na jego specjalnej liście. Nikomu nie wolno jej sprzedawać.

– Skąd miałeś klucz? – spytał Liam.

– Zajrzałem do biurka pana Vane’a.

– Zajrzał do jego biurrrka… – wycedził przez zęby Courtney. – On naprawdę robi się niebezpieczny.

– Przecież nie wiedziałem… – jęknął John. Był bliski łez. Musiał raz za razem przełykać, by pozbyć się ucisku w gardle.

– Nie powiedziałeś mu? – spytała Courtneya Lucy. – Jezu, Courtney, powinieneś był mu powiedzieć! Courtney popatrzył na swego rolexa.

– Dawno temu ten facet wyszedł? Może zdążę go złapać, zanim dojedzie na miejsce?

– Jakieś dziesięć minut temu.

Jakie mogło mieć znaczenie, że dał panu Rogersowi klucz? – zastanawiał się John. Przecież nie próbował mu sprzedać nieruchomości ani nic w tym stylu. I tak nie wiedział, jak to się robi.

Liam objął go i powiedział uspokajająco:

– Nie przejmuj się, John. To nie była twoja wina. Nie mogłeś wiedzieć. Wydawało ci się, że robisz, co należy.

John tylko skinął głową – nie miał odwagi się odezwać.

– Teraz możemy jedynie czekać, aż pan Rogers odniesie klucz, i mieć nadzieję, że nie złoży oferty kupna – dodała Lucy.

Jeszcze rozmawiali o Mountjoy Avenue 66, kiedy wrócił pan Cleat. Poza aktówką miał papierową torbę na zakupy od Tesco z butelką lambrusco, czekoladową ekierką i zamrożonym daniem obiadowym na jedną osobę.

– Co się dzieje? – spytał, widząc ich miny. – To nie wieczór samotnych matek, a agencja handlu nieruchomościami, w której wre praca!

Liam nie zdejmował ręki z ramienia Johna. Johnowi sprawiała przyjemność jego opiekuńczość, ale wolałby, by zabrał rękę. Czuł się głupio, jak potrzebujący niańki małolat.

– John trochę nabroił – poinformował pana Cleata Liam. – W przerwie przyszedł jakiś facet i wyłudził od niego klucze do Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć.

Pan Cleat odstawił torby i wbił w Johna wzrok.

– Słucham…?

– Nazywał się Rogers. Powiedział, że pana zna.

– Rzeczywiście mnie zna. I dałeś mu klucz do Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć?

– To nie była wina Johna – wtrącił się Courtney. – Zapomniałem mu powiedzieć o specjalnej liście pana Vane’a.

Pan Cleat najpierw otworzył usta, a potem je zamknął, jakby miał kłopoty z oddychaniem. Podszedł do swojego biurka, zaraz jednak wrócił do Johna.

– I co teraz? – spytał w przestrzeń. – Co my teraz zrobimy?

– Mam jego nazwisko i adres – wyjaśnił John. – Poza tym obiecał natychmiast odnieść klucz.

Pan Cleat zdawał się tego nie słyszeć.

– Może telefon na Mountjoy nie jest jeszcze wyłączony. Może powinniśmy spróbować go złapać?

– Jeśli pan chce, mógłbym tam podjechać – zaoferował się Courtney.

– Nie! Sam pojadę – odparł pan Cleat. – Wolę nie myśleć, co powie pan Vane. W tym tygodniu miał kolejny atak astmy i nie jest w najlepszym humorze.

– Naprawdę mi przykro – próbował usprawiedliwiać się John. – Nie wiedziałem.

Pan Cleat podał mu swoją torbę z Tesco.

– Włóż to do zamrażarki. Gdyby ktokolwiek mnie szukał, nie ma mnie i mam wyłączony telefon.

Powiedziawszy to, wypadł na zewnątrz. John widział, jak biegnie na parking po drugiej stronie High Road, lawirując między autobusami i ciężarówkami.

– Nic z tego nie rozumiem – stwierdził. – To przecież tylko dom. Co za różnica, kto go sprzeda?

– Ja też tego nie rozumiem – powiedziała Lucy. – Ale jeśli istnieje cokolwiek, czego można się nauczyć pracując dla Blighta, Simpsona i Vane’a, to właśnie maksymy: „Rób, co ci każą, i nie zadawaj głupich pytań”.

– No tak. Przepraszam. Chcesz filiżankę kawy?

– Jasne – odparła Lucy i po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się do niego.

Pan Cleat wrócił mniej więcej po godzinie. Poszedł natychmiast do gabinetu pana Vane’a i wrzucił klucz od domu przy Mountjoy Avenue 66 do szuflady jego biurka. Sprawiał wrażenie mocno podenerwowanego. Wyglądał jak ktoś, kto przed chwilą był świadkiem wypadku samochodowego.

Kiedy wyszedł z gabinetu pana Vane’a, podszedł prosto do Johna.

– Nigdy, pod żadnym pozorem, nie wydajemy nikomu kluczy do nieruchomości pana Vane’a, rozumiesz? Nigdy! Jestem gotów przyjąć do wiadomości fakt, że to twój pierwszy dzień i Courtney nie ostrzegł cię o istnieniu listy specjalnej, jeśli jednak w przyszłości ktokolwiek będzie pytał o którąś z naszych nieruchomości, zawsze najpierw masz sprawdzać w aktach. Jeśli coś znajduje się na specjalnej liście pana Vane’a, masz zapisać nazwisko i dane zainteresowanego i zostawić na biurku pana Vane’a notatkę. Na tym twoja rola się kończy.

John skinął głową.

– Teraz wiem. Jeszcze raz przepraszam. Gdybym wiedział wcześniej, nic takiego bym nie zrobił.

– No tak, oczywiście. Miejmy nadzieję, że pan Vane będzie tak samo wyrozumiały jak ja.

Resztę popołudnia John spędził, przyklejając zdjęcia domów do specjalnych kart i odpowiadając na telefony. Raz za razem spoglądał na pana Cleata i zastanawiał się, dlaczego kierownik biura popadł w taką panikę w związku z domem przy Mountjoy Avenue 66. Dlaczego pan Vane obstawał przy specjalnym zestawie nieruchomości, zastrzeżonych do sprzedaży tylko przez niego? Przecież powinien się cieszyć, gdyby któryś z jego ludzi coś sprzedał.

Pod koniec dnia jeszcze o tym myślał, kiedy pan Cleat nagle zatrzasnął teczkę, nad którą siedział, i oznajmił:

– No, to by było na tyle. Już wpół do szóstej. Chyba mieliśmy wszyscy dość jak na jeden dzień.

Rozdział 4

Przyjechał do domu o szóstej, kiedy ojciec smażył na grillu kotlety wieprzowe na kolację. Matka, ubrana w szlafrok, siedziała przy stole w kuchni nad filiżanką herbaty. Po wylewie posiwiała i wyglądała znacznie starzej niż powinna. Na szczęście mogła mówić, używać prawej ręki i kręcić się po domu.

John widział, że ojciec też się postarzał, choć może wynikało to stąd, że ostatnio szybko dojrzewał i po raz pierwszy zwrócił uwagę na jego wygląd. Był teraz osiem, może nawet dziesięć centymetrów wyższy od ojca, dzięki czemu widział z góry jego zaczynającą się łysinę o średnicy pięćdziesięciopensówki.

– No i jak ma się nasz agent handlu nieruchomościami? – spytał na powitanie ojciec.

John pochylił się nad matką i pocałował ją. Podniosła rękę, dotknęła jego policzka i uśmiechnęła się jedną stroną ust.

– Kiedy wróci Ruth? – spytał John.

– Oj, późno – odparł ojciec. – Znów umówiła się z Peterem Millsem. Sama zrobi sobie kolację.

Obrócił kotlety i zaczął gotować brokuły.

– Jak minął dzień? Podobało ci się tam?

– Hm… nie było źle. Nie musiałem zbyt dużo robić. Trochę grzebałem w aktach, i tyle.