– Jasne, dzięki. Znakomity pomysł.
Ryba z frytkami okazała się najlepszą rybą z frytkarni, jaką jadł w życiu, a Lucy okazała się zupełnie inną osobą, niż wydawała się wczoraj. Była zabawna i niesamowicie sarkastyczna wobec wszystkiego, co działo się w firmie Blight, Simpson i Vane i choć poprzedniego dnia John nie uznał jej za szczególnie ładną, teraz ujrzał ją w całkiem innym świetle. Miała szeroko rozstawione błękitne oczy, pełne usta i figlarny uśmiech.
– Wczoraj zdawało mi się, że mnie nie lubisz – powiedział, kiedy skończył jeść.
Lucy wyjęła z torebki lusterko i zaczęła się przeglądać.
– Nie powinnam twoim zdaniem skorygować sobie nosa? Mam zasadę, by pierwszego dnia nikogo nie polubić. Człowiek może okazać się kompletnym palantem i wychodzi się wtedy na głupka. Nie należy się przyjaźnić z palantami.
– Uważasz mnie za palanta?
– Czasem masz przegięcia, ale wyrośniesz z nich. Musisz zdobyć się na trochę więcej zaufania do samego siebie.
Kiedy wracali do biura, John stwierdził:
– Ten pan Vane jest naprawdę dziwny. Dziś rano nieźle mnie nastraszył.
– Na jego temat krążą najróżniejsze plotki. Liam uważa, że jest wampirem, a Courtney dostaje potów, kiedy znajdzie się z nim w jednym pomieszczeniu. Byłby szczęśliwy jak diabli, gdyby Vane dziś nie przyszedł.
– A co ty o nim sądzisz?
– Moim zdaniem ma jakąś okropną, straszliwą tajemnicę. Jest tak potworna, że pragnie ją przed wszystkimi ukryć. W każdym z domów ze swojej specjalnej listy schował po kawałku tej tajemnicy i dlatego nie chce, by ktokolwiek inny miał z nimi do czynienia.
– Co to za tajemnica?
– Skąd mam wiedzieć? Gdybym wiedziała, nie byłaby to już tajemnica, prawda?
Wieczorem, kiedy matka poszła spać, a Ruth zamknęła się w swoim pokoju, by słuchać płyt, John siedział z ojcem w salonie i oglądał razem z nim telewizję. Obaj byli zmęczeni i niewiele się odzywali, ale nie było to konieczne.
Po wiadomościach ojciec wstał i przeciągnął się.
– Chyba czas na mnie. Zaczynam jutro o szóstej.
Właśnie zamierzał wyłączyć telewizor, w którym szło streszczenie lokalnych wiadomości, kiedy na ekranie mignęła jakaś twarz.
– Tato, nie! Chcę to obejrzeć! – zawołał John.
– Co?
Spiker właśnie czytał: „…i zaginął. Policja twierdzi, że wczoraj po południu wybierał się na ważne spotkanie w interesach, wyznaczone na drugą, ale się nie zjawił. Jego samochód znaleziono w bocznej uliczce niedaleko stacji Streatham Common, razem z aktówką i innymi dokumentami. Jak na razie nie wiadomo, dokąd pan Rogers mógł się udać”.
– To pan Rogers! – wykrzyknął z podnieceniem John. – Tato, to pan Rogers!
– A któż to taki? Właściciel sklepu ze zwierzętami?
– Nie, to tylko zbieżność nazwisk. Ten człowiek przyszedł wczoraj do biura i poprosił mnie o klucze do domu przy Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć. To przez niego miałem kłopoty.
– Nie mówiłeś, że miałeś kłopoty. Od razu pierwszego dnia?
– Nie, posłuchaj! Pan Rogers chciał klucz do domu przy Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć, więc mu go dałem, a potem okazało się, że nie powinienem. Na szczęście pan Cleat pojechał na Mountjoy i zabrał mu go. A teraz pan Rogers zaginął…
– Cóż, to chyba nie twoja wina.
– Nie, oczywiście że nie, ale zaginął! Mógł zostać porwany, no nie? Może nawet nie żyje!
Ojciec popatrzył na niego zdziwionym wzrokiem.
– Jeśli tak twierdzisz…
Rozdział 5
Następnego dnia, zaraz po przyjeździe Lucy, John niecierpliwymi gestami nakłonił ją do wejścia do kuchni. Miała na sobie czarną bluzkę z krótkimi rękawami, krótką białą lnianą spódnicę i upięła wysoko włosy.
– Widziałaś wieczorem wiadomości? – spytał.
– Nie, byłam w klubie.
– Mówili o panu Rogersie. To ten człowiek, któremu dałem klucz do Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć. Zaginął.
– O czym ty mówisz?
– Dałem mu klucz, tak? A potem pan Cleat za nim pojechał i przywiózł klucz. Pan Rogers miał się zjawić o drugiej na jakimś ważnym spotkaniu, ale nie przyszedł. Znaleziono jego samochód niedaleko stacji Streatham Common, z aktówką w środku i tak dalej. Słuchałem rano wiadomości i mówili, że jeszcze się nie odnalazł.
– No i co?
– To, że pan Cleat był prawdopodobnie jedną z ostatnich osób, która go widziała.
Lucy zmarszczyła czoło.
– To możliwe. Ale po co pan Cleat miałby kogoś porywać?
– Nie wiem, ale sama powiedziałaś, że pan Vane ma jakąś okropną, straszliwą tajemnicę i każdy z domów z jego listy kryje jej część. A jeśli pan Rogers odkrył pod Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć część tej tajemnicy i pan Cleat dostał polecenie uciszenia go?
– Oglądasz za dużo telewizji – mruknęła Lucy. – Co powiesz na zrobienie mi filiżanki kawy? Od tego tu przecież jesteś, nie?
– Jeśli pana Rogersa nie ma w domu przy Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć, to gdzie jest?
– Co? – Lucy zmarszczyła nos. – Uważasz, że ciągle tam jest?
– To możliwe, nie sądzisz? No wiesz, związany albo martwy.
– Słucham…? Chyba nie sądzisz, że Cleaty byłby w stanie kogoś zabić! Kiedy do jego gabinetu wleci osa, wyrzuca ją owiniętą w chusteczkę!
– Ale jeśli ta tajemnica jest naprawdę tak okropna…
– Wygłupiałam się. Pan Vane jest prawdopodobnie tak samo normalny jak ty i ja.
– A jeśli miałaś rację? Jeśli to prawda i pan Rogers odkrył tę tajemnicę?
– John, za bardzo puszczasz wodze fantazji.
– Cóż, możliwe, ale jest też faktem, że dałem klucz panu Rogersowi, a pan Cleat pojechał mu go odebrać. Musiał go złapać przy Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć, bo przecież nie wiedział, dokąd ten facet zamierza się później udać. A potem pan Rogers nie pojawił się na popołudniowym spotkaniu, które miał o drugiej, i więcej go nie widziano.
– A co z samochodem? Nie stał na Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć.
– Oczywiście, że nie. Pan Cleat zostawił go kawałek dalej, po czym wrócił do niego na piechotę.
– Daj spokój, John. To dziecinada.
– Wcale nie. Uważam, że powinniśmy pojechać na Mountjoy Avenue i rozejrzeć się tam.
– Nie mogę. Jestem o jedenastej umówiona z klientem.
– Więc mamy mnóstwo czasu. Dopiero wpół do dziesiątej.
Lucy wahała się, wiedziała jednak, że John nie żartuje. Nie spał przez większą część nocy, zastanawiając się nad panem Rogersem i panem Cleatem i coraz bardziej dochodził do przekonania, że pan Cleat musi mieć coś wspólnego ze zniknięciem pana Rogersa. Wynikało to jednoznacznie z jego zdenerwowania, kiedy dowiedział się o wydaniu klucza, i jego ponurej miny po powrocie z Mountjoy Avenue sześćdziesiąt sześć. Podejrzane było też jego zachowanie, gdy krążył przed gabinetem pana Vane’a – nerwowe i służalcze.
Lucy podjęła decyzję i podeszła do pana Cleata.
– Mogę wziąć Johna do Rookery? – zapytała.
Pan Cleat podniósł głowę.
– Z jakiegoś konkretnego powodu?
– Uważam, że powinien zobaczyć, jak szacujemy budynki z apartamentami do wynajęcia. Jak wyglądają opłaty dzierżawne, koszta prądu, gazu i innych usług.
– Oczywiście, to świetny pomysł. Nie mam nic przeciwko temu.
– Dziękuję, panie Cleat – powiedział John z szerokim uśmiechem. Wystarczył jeden rzut oka na pana Cleata, by domyślić się, że ich szef nie wie, czy ma być zadowolony, czy podejrzliwy.