Выбрать главу

– Tak, rzeczywiście się nadają – potwierdziła Elisabet oszołomiona. – Ale, panno Karin, nie powiedziała mi pani, na kogo pani czeka.

– Nie powiedziałam? To znaczy, że ty o niczym nie wiesz? Nikt ci nie powiedział o najważniejszym? Czekam na narzeczonego, oczywiście! Jest taki przystojny, możesz mi wierzyć! Za kilka dni ma być nasz ślub.

– Rozumiem.

Teraz zaczynała się domyślać, na czym polega tragedia. Narzeczony. Czy on umarł? I ani serce, ani tym bardziej rozsądek Karin nie były w stanie tego znieść.

„Rozpacz większa niż ktokolwiek byłby w stanie znieść…”

Ingrid miała rację. To tutaj kryje się ta rozpacz! Ingrid nazwała to nie wyjaśnioną sprawą. No tak, przecież nie mogła się domyślać istnienia Karin Ulriksby.

Trudna do zniesienia rozpacz. Karin nie przyjmuje więc do wiadomości, że jej ukochanego nie ma. Codziennie ufnie na niego czeka, ubiera się pięknie, stara się być młoda i ładna. I każdego wieczoru doznaje rozczarowania. Czeka na swojego narzeczonego, który nigdy nie przyjdzie. Który pewnie już zamienił się w proch pod ziemią…

To dla niego tak się stroi.

Elisabet powiedziała dobranoc, poprosiła, by panna Karin wołała, gdyby czegoś potrzebowała. Elisabet przyjdzie natychmiast!

Kiedy nareszcie sama znalazła się w łóżku – w obcym łóżku, w obcym domu – długo leżała pogrążona w myślach.

To błąd Vemunda miał sprawić, że Karin dotknęło nieszczęście…

W takim razie nie była chora od zbyt dawna. Co Vemund mógł zrobić? Nasuwało się najprostsze podejrzenie: Zamordował jej narzeczonego?

Mimo woli, powiedział Vemund. To oczywiste. Ale wstręt Karin da nazwiska Tark nie jest przez to mniejszy. To znaczy nie byłby, gdyby to nazwisko usłyszała.

Jej zmysły nie powinny zostać obudzone. Bo wtedy wróci pamięć. Przypomni sobie, że narzeczonego już nie ma. I że to ktoś nazwiskiem Tark go zabił, zabił jej szczęście.

To wystarczające tłumaczenie.

Wrażliwa, trochę już podstarzała kobieta mogła na taką tragedię zareagować właśnie tak, schronić się w świecie fantazji.

Elisabet nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Większość normalnych kobiet potrafiłaby przeżyć takie nieszczęście. Ale Karin Ulriksby była niezwykle wrażliwą istotą. Czekała chyba na kandydata do małżeństwa dość długo. A gdy się w końcu jakiś pojawił… Straciła go w tak bezlitosny sposób.

Vemund okazał wielką troskliwość, skoro tak się nią zajął. Karin Ulriksby nie była stworzona do życia w okrutnym domu dla psychicznie chorych, w domu wariatów jak się to brutalnie nazywa.

Sumienie Vemunda musiało być czarne jak noc.

To zresztą dziwne, że Karin, jego kuzynka przecież, nie wiedziała, jak on się nazywa. Musiała chyba zdawać sobie sprawę z tego, że istnieje jakiś Tark o imieniu Vemund, to znowu nie takie pospolite nazwisko! Ale pewnie i to ma jakieś wyjaśnienie.

– Elisabet! – rozległo się wołanie.

Włożyła szlafrok i pośpieszyła na górę.

– Powinnaś drzwi od twego pokoju zostawić otwarte. Żebyś słyszała, gdyby on pukał. Bo wiesz, on mógł wpaść po drodze w ręce rozbójników albo koło od powozu mogło się popsuć, może być wiele przyczyn.

– Ja sypiam bardzo czujnie, panno Karin.

Chora wyglądała na uspokojoną.

– Tak się cieszę, że jesteś ze mną, Elisabet. Jesteś bardzo miłą osobą.

– Na pewno będzie nam dobrze razem, panno Karin – zapewniła Elisabet i poprawiła chorej kołdrę.

Serce jej krwawiło, gdy patrzyła na tę kobietę, której twarz i włosy nosiły już ślady upływu czasu. Rysy zaczynały się rozmazywać, pojawiały się podstępne zmarszczki. Organizm też zapewne nie był już taki jak dawniej. Pewnego dnia będzie musiała pojąć prawdę. Że jest stara i że życie mija. W końcu będzie też musiała zrozumieć to, co wszyscy widzą: Że przestała być czarującą panną młodą.

I co się wtedy stanie?

Elisabet dobrze znała stary przepis: Nieszczęśliwą miłość uleczyć może tylko inna miłość.

Ale w przypadku Karin? Było pewnie na to za późno, a zresztą może ona już na zawsze pogrążyła się w świecie marzeń?

– Paladin z Ludzi Lodu – rzekła Karin, kiedy Elisabet poprawiała jej poduszkę. – To brzmi bardzo arystokratycznie! Chyba nie jesteś szlachcianką?

– Kiedyś mój ród należał do arystokracji – uśmiechnęła się Elisabet. – Ale to było dawno temu! Szlachta teraz upadła, jak pani wie. I pod względem pozycji społecznej, i pod względem materialnym.

– Tak, to prawda – westchnęła Karin z ulgą i jakby uspokojona. Byłoby chyba kłopotliwe mieć osobę z arystokracji jako damę do towarzystwa, ona powinna tu być najwyżej postawiona, dobra panna Karin. – Skąd pochodzi twój ród? Paladin, to chyba nie jest norweskie nazwisko?

– Nie, rzeczywiście nie jest. Pochodzimy ze Schwarzburga, mój przodek był tam księciem. Później ród miał tytuł margrabiowski. Jeden z moich przodków osiedlił się w Danii i tam spotkał moją praprababkę pochodzącą z Ludzi Lodu. Tu, w Norwegii, nie mamy żadnego tytułu. No, to może pani teraz spać spokojnie, panno Karin, będę uważać, czy ktoś nie stuka.

Panna Karin ponownie ułożyła się do snu, przejęta tym, że jej dama do towarzystwa pochodzi z książęcego domu. Następnego dnia jednak zapomniała o wszystkim wobec straszliwie trudnego dylematu, czy włożyć błękitną suknię, czy raczej różową.

Elisabet i panna Karin szybko doszły do porozumienia. Wprawdzie Elisabet nudziła się porządnie, spędzając dzień na rozmowach, grach i pielęgnowaniu urody swojej chlebodawczyni, nieustannie jednak kołatała jej w głowie jedna myśclass="underline" Jak zdołam pomóc temu biednemu stworzeniu, nie raniąc go jeszcze głębiej?

Bo Elisabet bardzo chciała pomóc.

W jakiś sposób udało jej się wmówić chorej, że dziś wieczorem absolutnie nie powinna oczekiwać narzeczonego. Karin, uspokojona, położyła się więc wcześniej i Elisabet miała czas, żeby przygotować się do wyjścia.

Ze swoich okien widziała dom Vemunda na skraju lasu. Nie widziała natomiast Lekenes, bo łańcuch wzgórz w tym miejscu przesłaniał widok. W ciągu dnia zrobiła zresztą mały rekonesans, poszła załatwić jakąś sprawę dla Karin kilka ulic od domu. To, co zobaczyła, napełniło ją lękiem. Ulica, przy której mieszkały, była niebrzydka, zabudowana małymi, dobrze utrzymanymi domami. Ale zaraz za rogiem zaczynała się prawdziwa nędza. Domy zbudowane z tego, co inni wyrzucili, z kawałków drewna, nadgniłych desek, oblepianej gliną wiklinowej plecionki, a nawet starych szmat i Bóg wie czego jeszcze. W oczach mijających ją ludzi dostrzegała agresję, załatwiła więc swoją sprawę tak szybko, jak mogła.

Nigdy bym nie chciała osiedlić się w mieście, myślała wstrząśnięta. Chcę wrócić do domu, do moich wspaniałych, zielonych krajobrazów wokół Elistrand! Jak najszybciej zabrać stąd tego mojego przyszłego męża.

Jeśli w ogóle będę go chciała. Bo przecież jakieś prawo wyboru chyba zachowałam? Prawo, żeby powiedzieć „nie”! W takim przypadku jednak wszyscy będą na mnie źli. Młoda dziewczyna nie pozwala sobie na takie skandaliczne zachowanie, jak podawanie w wątpliwość sądów dorosłych.

Elisabet ubrała się możliwie jak najładniej, by Vemund nie musiał się wstydzić wobec swego brata. Z ironicznym uśmieszkiem stała przez dłuższą chwilę przed lustrem, co najmniej tak sama próżna i zajęta sobą jak nieszczęsna panna Karin.

Przyszła pani Akerstrom, by zastąpić ją przy chorej. Karin była już wtedy w łóżku.

– Mam nadzieję, że zachowywała się spokojnie – powiedziała pani Akerstrom głosem, który przypominał dźwięk źle naostrzonej piły do drewna.