– Ja uważam, że ona zawsze zachowuje się spokojnie – odparła Elisabet. – Jeżeli tylko może zajmować się swoim.
Milczenie pani Akerstrom zdradzało wielką podejrzliwość wobec chorej.
– Wrócę jak najszybciej – obiecała dziewczyna i wyszła.
Idąc pod górę myślała, jak bardzo lubi swoją podopieczną. Czy to tylko współczucie, czy też odczuwała swego rodzaju pokrewieństwo z duszą ukrywającą się za zasłoną własnych iluzji?
A może Karin naprawdę była taka pusta i próżna, taka zajęta sobą, jak to na zewnątrz wyglądało?
Elisabet nie mogła w to uwierzyć. Ale nic na pewno nie wiadomo. Powinna była dowiedzieć się czegoś więcej o Karin, jak doszło do katastrofy, która ją tak zraniła.
Jedyny człowiek, który coś o tym wiedział, pod żadnym pozorem niczego jej nie powie.
Droga pod górę była okropnie długa.
No, nareszcie dotarła! Zanim weszła do środka, pozwoliła płucom odetchnąć i uspokoić się.
Przyszła trochę za wcześnie, widać za bardzo się spieszyła. Większość kobiet posiada wrodzoną skłonność do „robienia entree”, nie chcą siedzieć na kanapie i znudzone witać tych, którzy przychodzą później.
Vemund Tark jednak zdawał się nie przywiązywać znaczenia do takich drobiazgów. Powitał ją trochę zdenerwowany, przyjrzał się jej strojowi i odetchnął z ulgą.
– Znakomicie – oświadczył krótko. – Nie wiem tylko, co Braciszek powie o tych naturalnych włosach. Nieco bardziej niż ja zwraca uwagę na konwenanse i w ogóle.
– Niech sobie mówi, co chce – ucięła Elisabet. – Nie jestem cielę na wystawie.
– O nie, na pewno nie jesteś – mruknął Vemund odwracając twarz. – A jak ci idzie z Karin?
– Mam wrażenie, że zostałyśmy przyjaciółkami – odparła. – Tak jak powiedziałeś, jest to przemiła istota. Ale powinnam chyba wiedzieć więcej o tym, co jej się przytrafiło. Żebym nie popełniła jakiejś gafy.
– Nie, nie możesz wiedzieć więcej! W żadnym razie! Wystarczy, żebyś nie wymieniała nazwiska Tark.
– Ale pomyśl, jeżeli przypadkiem poruszę jakiś drażliwy temat? Nieumyślnie?
– Nie ma takiego niebezpieczeństwa. Coś takiego, co ona przeżyła, zdarza się nieczęsto. I Bogu niech będą za to dzięki!
Paskudny uparciuch! Czy on nie widzi, że Elisabet o mało nie pęknie z ciekawości? Jak można opiekować się taką pacjentką, jeżeli nie wie się o niej dosłownie nic?
– Czy to twoja bliska krewna?
– Za dużo pytasz. O Boże, kiedyż ten Braciszek nareszcie przyjdzie?
Czy to naprawdę takie trudne być sam na sam z Elisabet? Poczuła się dotknięta. Syknęła więc ponownie, choć jednocześnie była na siebie zła z powodu swojej agresji.
– Skoro tak się boisz, żeby nie usłyszała nazwiska Tark, to po co, na Boga, ją tutaj sprowadziłeś? Mieszkając tak blisko tej rodziny z pewnością któregoś dnia usłyszy wasze nazwisko.
– A co miałem zrobić? – parsknął w odpowiedzi. – Nie mogłem przecież zostawić jej samej tam, w tym strasznym domu wariatów! Muszę się, oczywiście, troszczyć o to, żeby jej niczego nie brakowało, a jednocześnie muszę sam tu mieszkać. Dlatego właśnie przeprowadziłem się do tego domu, żeby być w pobliżu. A poza tym to naprawdę mało prawdopodobne, że ona natknie się kiedyś na moją rodzinę albo kogoś, kto ich zna. Ich noga nigdy nie postanie w takiej okolicy. Chociaż sama Karin mieszka w bardzo ładnym domu, to tuż obok zaczyna się dzielnica nędzy.
– Widziałam już – powiedziała Elisabet krótko. – Doznałam szoku, przecież ja jestem przyzwyczajona do czystych wiejskich krajobrazów.
Skinął głową bez słowa i znowu spojrzał w okno, w stronę Lekenes.
Elisabet zapamiętała dwa wyrażenia, którymi się posłużył. „Tam, w tym strasznym domu wariatów”. Jeszcze raz zastanowiła się, gdzie leży owo „tam”. To miejsce, z którego pochodzi rodzina Tarków.
Drugi szczegół, na który zwróciła uwagę, to to, że musiał się przeprowadzić do tego domu w lesie, by lepiej opiekować się Karin. To zrozumiałe, ale Elisabet była pewna, że to nie jest jedyny powód. Musiało istnieć coś jeszcze, o czym nie chciał mówić.
„Mur, mur oporu”.
– No, nareszcie! – zawołał z ogromną ulgą. – Nareszcie ten łazik, mój brat, przyszedł.
Elisabet poczuła, że niemal drży z napięcia. W końcu przecież niecodziennie spotyka się obcego człowieka, z którym prawdopodobnie będzie się dzieliło resztę życia.
Vemund wyszedł z pokoju, by powitać brata.
Pierwsze, co sobie uświadomiła, to to, że podoba jej się głos Braciszka. Miękki, przyjazny, ze skłonnością do śmiechu.
W końcu gość wszedł do pokoju.
O ile Vemund miał niektóre rysy bardzo ładne, co czyniło go męskim i przystojnym, to jego młodszy brat był po prostu urodziwy! Byli mniej więcej tego samego wzrostu, ale Braciszek sprawiał wrażenie wyższego, bardziej eleganckiego, pewnie ze względu na sposób, w jaki się poruszał. Wyprostowany, dumny, prawdziwy szlachcic. Vemund miał wzrok chłodny, pełen rezerwy, niebieskie oczy Braciszka natomiast były ciepłe, przepełnione miłością do wszystkich żywych istot na ziemi. Śmiał się do Elisabet szczerze, podszedł do niej i ucałował jej rękę. Był ubrany absolutnie w zgodzie z najnowszą modą, upudrowane włosy upięte były wysoko, koszula wykończona koronkami, kamizelka ze złotej lamy i aksamitna kurtka. Spodnie do kolan, białe pończochy, buty ze sprzączkami… Elisabet spojrzała ukradkiem na Vemunda; wolałaby, żeby Braciszek ubrany był mniej elegancko. Nie miała jednak czasu na rozmyślania, bowiem gdy młodzieniec pochylił się do jej ręki, upudrowana peruka znalazła się tuż przy twarzy Elisabet, a tego jej nos nie był w stanie znieść. Zaczęła rozpaczliwie wciągać powietrze, a potem kichnęła tak potężnie, że obaj bracia podskoczyli.
Kiedy największe zamieszanie minęło i Elisabet z czerwonymi oczyma, zdyszana i pociągająca nosem, opadła na kanapę, Vemund powiedział cierpko:
– Tak, mówiłaś, że nie znosisz pudru, teraz w to wierzę. Zapamiętaj to sobie, Braciszku! I chyba wybaczysz Elisabet, że nosi naturalną fryzurę?
– Ależ, moi drodzy! – zawołał Braciszek z wesołymi ognikami w oczach. – Takiej gwałtownej reakcji ze strony kobiety jeszcze nie widziałem! Nie mam innego wyjścia, jak tylko uznać to za pochlebne dla mnie, że zrobiłem tak potężne wrażenie.
Elisabet była zrozpaczona. Nie takie wrażenie chciała na nim wywrzeć. Ale on przez cały czas był nią zajęty. Na to przynajmniej wyglądało.
– Kochany Vemundzie, gdzie ty znalazłeś ten piękny kwiat?
– Kwiat? – syknął Vemund przez zęby. – Poczekaj, wkrótce odkryjesz kolce! Elisabet jest córką mego przyjaciela, Ulfa Paladina z Ludzi Lodu, o którym ci wczoraj opowiadałem. To nie byle kto, ani z uwagi na pochodzenie, ani na charakter.
– Tak, mówiłeś, że panna Elisabet pracuje w Christianii jako dama do towarzystwa. U twojej… przyjaciółki?
Elisabet spojrzała na Vemunda, on jednak odparł niewzruszony:
– Tak, u mojej przyjaciółki.
Z jakiegoś powodu ta odpowiedź wydała się Braciszkowi niewystarczająca.
– A więc nie mam możliwości odwiedzenia panny Elisabet bez twojego pozwolenia? – zapytał.
– Nie, nie masz. W każdym razie nie w domu mojej przyjaciółki. Poza tym jednak możesz się z nią spotykać, kiedy oboje zechcecie. Najlepiej, żebyś ją zaprosił do domu, do Lekenes. Elisabet jest w Christianii dość samotna, wiesz.
– Och, to wspaniale! – zawołał Braciszek.
Co za idiotyczne imię dla takiego przystojnego młodzieńca, pomyślała Elisabet. On zaś mówił dalej:
– A dlaczego nie mielibyśmy pojechać do Lekenes już dzisiaj wieczorem? Mam tylko oddać te próbki drewna z jakimiś paskudnymi korytarzami po owadach w środku i już, a wiem, że rodzice siedzą w domu w nastroju bogobojnej nudy. Panno Elisabet, czy zechciałaby pani nas odwiedzić? Nie spodziewałem się takiego miłego spotkania i przyszedłem tutaj piechotą, ale gdyby pani zechciała podjąć ten trud i pójść ze mną, to z największą radością odwiozę panią potem do domu powozem.