W przeciwieństwie do Vemunda Braciszek był najwyraźniej przyzwyczajony do rozmów z damami. Elisabet doszła już do siebie po przygodzie z pudrem i spoglądała teraz pytająco na Vemunda. On sprawiał wrażenie zadowolonego z takiego obrotu sprawy.
– Zastąpię panią Akerstrom, żeby mogła wrócić do domu – mruknął do Elisabet.
Co bracia zdążyli ustalić? A może Vemund przewidział to pospieszne zaproszenie? Czy takie są zwyczaje, by panna z dobrego domu była tak od razu zapraszana do domu kawalera? Elisabet po prostu nie wiedziała, czy zachowuje się właściwie, miała jednak ochotę zobaczyć od środka to piękne Lekenes.
– Wystarczy, że potem przywieziesz Elisabet tutaj, do mojego domu – powiedział Vemund cierpko. – Ona mieszka niedaleko stąd.
– To chyba zrozumiałe, że odwiozę pannę Elisabet do jej domu – zaoponował Braciszek.
– Przywieziesz ją tutaj i nie będziesz robił problemów!
Braciszek przyjął polecenie do wiadomości. Elisabet zauważyła jego podziw i oddanie dla starszego brata i wzruszyło ją to.
Wędrując wąską dróżką u boku Braciszka Tarka w ten piękny wieczór późnego lata, stwierdziła, że w jej myślach panuje chaos. Najwięcej zainteresowania budziła w niej panna Karin, za którą była odpowiedzialna i którą zdążyła polubić. Chciała wiedzieć o niej więcej, lepiej rozumieć jej sytuację.
Braciszka znała zbyt krótko, by mieć jakiekolwiek zdanie na jego temat. Ale był to mężczyzna niezwykle pociągający. Nie mogłaby temu zaprzeczyć. Poza tym sprawiał wrażenie łagodnego i przyjaznego. Zdecydowanie można mieć gorszego męża!
Całe życie…?
Cóż, dlaczego nie? Skoro tylko on ją zaakceptuje? Ale nie może jej zdradzać, z tym Elisabet nigdy by się nie pogodziła.
Nie, teraz wybiega za daleko w przyszłość. To wszystko wie przecież tylko Vemund, który wybrał ją na żonę dla Braciszka. O tym, czego on sam by sobie życzył, nie wiedziała jeszcze nic. Ani o jego rodzinie. Co oni powiedzą?
– Wygląda na to, że pomiędzy tobą a twoją matką panują bardzo serdeczne stosunki – powiedziała, kiedy szli pod wielkimi, ciemnymi teraz dębami, których konary i liście pokryła już rosa.
– I tak było zawsze – powiedział Braciszek. – Vemund też był wspaniałym bratem. Szkoda, że nas opuścił w taki sposób, pusto jest w domu bez niego.
– Tak, a właściwie dlaczego on to zrobił? – zapytała Elisabet, zanim zdążyła pożałować swojej niestosownej ciekawości.
Ale Braciszek odpowiedział spokojnie, niczego nie podejrzewając:
– On uważa, że nie ma prawa dłużej mieszkać w domu rodziców. Twierdzi, że nie jest tego godzien, bo popełnił coś niewybaczalnego.
Elisabet skinęła głową. Ona także to słyszała. Przestępstwo wobec panny Karin, cokolwiek to oznacza.
– Wiesz, Elisabet. Wolno mi chyba zwracać się do ciebie po imieniu? Wiesz, my mamy takich wspaniałych rodziców. Matka po prostu nie ma sobie równych, a ojciec to sama dobroć! Domyślam się, że Vemund nie może znieść, iż zawiódł ich jakimś swoim nieodpowiedzialnym postępkiem. Wobec tego dobrowolnie wybrał samotność. Vemund jest zupełnie innym typem niż my wszyscy. Bardziej szorstki, jakby nieogładzony. Ale chociaż nigdy tego nie daje po sobie poznać, uważam, że jest bardzo wrażliwy.
– Ja też tak uważam – rzekła Elisabet w zamyśleniu.
Weszli właśnie do tego wspaniałego parku Lekenes, który widziała z powozu. Teraz jednak wyobrażała sobie, że wędrują przez zaczarowany las. Panowała taka cisza, że ich głosy odbijały się głucho od potężnych drzew. Dęby powykrzywiane ze starości stały w tym zmierzchu późnego lata jakieś nierzeczywiste, pnie miały grube, sękate i groteskowo rozpostarte konary. Pod drzewami rosła wypielęgnowana trawa, pokryta teraz wieczorną rosą, i Elisabet była przekonana, że wiosną pełno tu zawilców i sasanek.
Zdumiewające, że to ona idzie tu, obok tego nieprawdopodobnie przystojnego młodego człowieka, w tym otoczeniu! Ona, która jeszcze tydzień temu snuła się po wiejskim domu i konała z nudów! Ile się już wydarzyło od tamtej pory! A jak się rozgniewała, kiedy Vemund Tark przyszedł prosić o jej rękę w imieniu swego brata!
Teraz już się nie złościła. Była beznadziejnie onieśmielona towarzystwem tego pięknego młodzieńca, który nie wiedział jeszcze, że ona została wybrana na jego narzeczoną.
Nieoczekiwany poryw wiatru szarpnął koronami drzew i sprawił, że powietrze się ochłodziło.
– Nie marzniesz? – zapytał Braciszek troskliwie. – Za chwilę będziemy na miejscu.
– Jak dawno Vemund wyprowadził się z domu? – zapytała Elisabet.
– Jakieś dwa albo trzy lata temu, o ile dobrze pamiętam – odparł Braciszek prostodusznie.
– To chyba normalne, że dorośli synowie wyprowadzają się z domu?
– Ale nie on. To przecież on ma odziedziczyć całe Lekenes, więc jeśli ktoś miałby się wyprowadzać, to raczej my, rodzice i ja! Ale on się zmienił po podróży do naszego starego domu właśnie przed trzema laty. Coś musiało się tam wtedy stać. Miało to związek z jakimś przestępstwem. Potem nie chciał, żeby jego noga postała w Lekenes. Mówił, że nie jest godzien. Najgorsze, że on w ogóle nie chce widzieć rodziców. Ojciec wycofał się z kierowania przedsiębiorstwem i teraz Vemund jest odpowiedzialny za wszystko. Ale on nie chce. On tego nienawidzi. Skutek jest taki, że to ja muszę być łącznikiem pomiędzy nim i ojcem we wszystkich sprawach, które dotyczą przedsiębiorstwa. To okropnie kłopotliwe!
Elisabet przysłuchiwała się temu z ogromnym zainteresowaniem. Ten ufny młody człowiek opowiadał z własnej woli o wszystkim, o co Vernunda nie wolno było nawet zapytać.
– A gdzie mieszkaliście przedtem, zanim rodzina kupiła Lekenes?
– Mieliśmy majątek niedaleko Holmestrand.
Braciszek zaczął z entuzjazmem opowiadać o ich starym domu koło Holmestrand, ale Elisabet już go nie słuchała.
To musiało być właśnie tam. Tam kuzynka Vemunda, Karin, została zamknięta w okropnym domu dla psychicznie chorych. On ją tam odnalazł i sprowadził tutaj w tajemnicy przed resztą rodziny. To on popełnił tak wielkie przestępstwo wobec Karin, że rozum jej się od tego pomieszał. Ale kiedy to wszystko miało miejsce? Kiedy pojechał znowu do Holmestrand z ostatnią wizytą? Co się tam wtedy stało? W takim razie musiał tam spędzić sporo czasu, bo według tego, co powiedziała Karin, przebywała w tym domu wariatów dość długo.
Ale Elisabet nie miała odwagi pytać więcej o Holmestrand, za nic też nie odważyłaby się wspomnieć o Karin. Jeszcze nie teraz! Chyba jednak mogłaby spróbować dowiedzieć się czegoś na własną rękę. Bo Elisabet była ciekawa z natury, a zagadka Karin – i Vemunda – interesowała ją ponad wszelkie wyobrażenie. Jeśli ma pomóc Karin wrócić do zdrowia, musi wiedzieć!
Drgnęła na dźwięk głosu Braciszka:
– No proszę, oto Lekenes! Czy widziałaś kiedy równie doskonałego?
ROZDZIAŁ V
– Mamo! Ojcze! Nie śpicie jeszcze? – wołał Braciszek wbiegając do imponującego hallu.
– Tutaj jesteśmy, Braciszku – odparł bardzo miły kobiecy głos.
– Chodź! – zaprosił Elisabet. – Rodzice są w małym saloniku. Na pewno siedzą przy oknie i rozkoszują się wieczorem. Mama to uwielbia.
Trochę niepewna szła za nim przez pokoje, w porównaniu z którymi Elistrand, ba, nawet samo Grastensholm wyglądało jak dom komornika. Mijali grupy kanap pokryte złoto-białą tkaniną, z haftowanymi oparciami, marmurowe rokokowe stoliki na wygiętych nóżkach i zwaliste komody. Ściany pocięte na prostokątne płaszczyzny, oddzielone od siebie obramowaniami ze złoconych kwiatów. W lustrach odbijały się wyszukane malowidła i ciężkie kotary…