Braciszek oznajmiał głośno ich nadejście:
– Przyszła ze mną najnowsza znajoma moja i Vemunda, Elisabet, córka Ulfa Paladina.
Dwoje ludzi wstało z kanapki pod oknem w bardzo pięknym salonie. Chociaż dzienne światło jeszcze nie zgasło, w pokoju paliło się już mnóstwo świec w srebrnych kandelabrach, Elisabet widziała więc wyraźnie swoich przyszłych teściów.
Pani wyszła jej naprzeciw z wyciągniętą ręką.
– Elisabet Paladin z Ludzi Lodu! Witaj w naszym skromnym domu! Miałam przyjemność spotkać kiedyś twoją matkę, margrabinę…
Margrabinę? Elizabet wprost nie wierzyła własnym uszom. Nikt już się tak nie nazywa. A już najmniej matka…
Ukryła uśmiech, w którym zawierała się zarówno irytacja, jak i rozbawienie, i dygnęła przed matką obu braci. Pani Tark była, zgodnie z określeniem matki Elisabet, Tory, kobietą zachwycającą. Nie młoda, nie, była chyba starsza, niż na to wyglądała, lecz obdarzona takim wdziękiem, że Elisabet poczuła się przy niej niczym słoń. Matka Braciszka była osobą dość wysoką, o lekko wystających kościach policzkowych i pięknej twarzy. Oczy promieniały godnością i chęcią życia, plecy miała dumnie wyprostowane. Dłoń, którą podała Elisabet, była koścista, szczupła i sucha, uśmiech, z jakim przyglądała się gościowi, życzliwy. Pani domu, która znakomicie czuła się w swojej roli, kobieta światowa i po prostu czarująca istota. Połączenie siły i delikatności. Elisabet poczuła się okropnie mała.
Ojciec braci był przy tej wspaniałej kobiecie prawie niewidoczny. Wysunął się zza jej pleców, ujął rękę Elisabet i ucałował z prawdziwą elegancją, na co ona mimo woli się cofnęła.
– Bądź ostrożny, ojcze – roześmiał się Braciszek. – Elisabet źle znosi zapach pudru, dostaje od tego okropnego kataru!
Pan Tark wyprostował się natychmiast; w jego oczach rozbłysła życzliwość.
– Czy to prawda?
– Niestety, tak – odparła Elisabet zawstydzona. – I dla tego noszę włosy niezbyt modnie uczesane.
– Moim zdaniem to czarujące! – zawołała pani Tark. – Kiedy ma się takie włosy, jak ty, to po cóż je chować?
Czy nie było sarkazmu w tych słowach? Nie, Elisabet nigdy by w to nie uwierzyła.
Uśmiechnęła się do ojca Braciszka. Teraz pojmowała, dlaczego obaj bracia wyglądają tak znakomicie. Nie tylko ich matka była pięknością, ojciec także należał do najprzystojniejszych mężczyzn, jakich widziała. Było coś łagodnego i delikatnego w tej jeszcze młodej twarzy, obaj synowie bardzo byli do niego podobni. Elisabet nie byłaby kobietą, gdyby nie zauważyła, że pani Tark jest starsza od swego męża. Trudno powiedzieć, ile starsza, bo ukrywała to starannie, a on miał głębokie zmarszczki na czole, jakby ze zmartwienia, prawdopodobnie ze względu na pracę w tym dużym przedsiębiorstwie. Dziwne zachowanie Vemunda też pewnie robiło swoje. Pan Tark ubrany był podobnie jak Braciszek. Zgodnie z modą miał upudrowane na biało włosy, koronkowy żabot pod szyją i białe pończochy. Elisabet nie znosiła tej mody, którą uważała za śmieszną i mało męską. Wolałaby, żeby Braciszek ubierał się jak Vemund. No nic, po ślubie Elisabet postara się wyeliminować największe dziwactwa. Nic nie mogła na to poradzić. W miarę jak lepiej poznawała tę rodzinę, myśl o małżeństwie z Braciszkiem wydawała jej się coraz bardziej pociągająca.
No i ten dom! Dla tego domu zgodziłaby się chyba wyjść za mąż niemal za kogokolwiek.
Ale tylko niemal. Elisabet mogłaby wyjść za mąż jedynie za mężczyznę, którego będzie akceptować i lubić. To podstawowy warunek. Ale kochać? To słowo nie mówiło jej zbyt wiele. To ułoży się później. A Braciszka już zdążyła bardzo polubić.
Ponadto wyglądało na to, że jego rodzice nie będą mieli nic przeciwko niej. A może oślepia ich ten margrabiowski tytuł? Co za okropne pomysły przychodzą matce do głowy! Dostanie jej się za to!
Elisabet została zaproszona na kolację i wszyscy rozmawiali z nią bardzo uprzejmie. Zauważyła, oczywiście, że starają się ją wypytywać o chlebodawczynię, tę panią, u której jest damą do towarzystwa. Elisabet podejrzewała, że oni sądzą, iż chodzi tu o utrzymankę Vemunda. Z uporem jednak powtarzała, że to starsza osoba, która niechętnie widuje innych ludzi, nie chce, by Elisabet opowiadała o niej komukolwiek, i nie życzy sobie, by wymieniała jej nazwisko.
Muszę jednak wymyślić dla niej jakieś nazwisko, postanowiła Elisabet. Trzeba zapytać o to Vemunda, dalej tak być nie może.
Im dłużej trwało spotkanie z rodziną Tarków, tym bardziej Elisabet ich lubiła. Przystojny ojciec sprawiał wrażenie, że gotów byłby zdmuchiwać pył z ziemi, po której stąpa pani Emilia.
Często delikatnie, z wielkim szacunkiem pieścił jej dłoń, a ona rzucała mu pieszczotliwe, czułe spojrzenia; wiecznie zakochana para. Było dość oczywiste, kto z tych dwojga jest silniejszy, ale to nie miało znaczenia, skoro pani Emilia zachowywała się tak łagodnie i z takim wdziękiem.
Niebywale piękna para, obdarzona dwoma takimi przystojnymi synami!
Ale pojawiały się rysy na rodzinnej idylli. Vemund zakłócił harmonię. Wyglądało na to, że rodzice przeżyli ciężko jego odejście, zwłaszcza ojciec. Za każdym razem, kiedy w związku z przedsiębiorstwem padało imię Vemunda, na pięknej twarzy pana Arnolda pojawiała się zmarszczka.
A Elisabet przechodziła sama siebie. Była taka dowcipna i taka uprzejma, że jej rodzice nie wierzyliby własnym oczom. Po prostu atmosfera, środowisko i ten piękny dom nie zachęcały do zbyt swobodnego zachowania.
Musiała zrobić bardzo dobre wrażenie, bo niezwykle serdecznie zaproszono ją znowu, po czym Braciszek odwiózł ją do domu Vemunda. Było ciemno, kiedy jechali przez park, a potem przez las, i Elisabet znowu doznawała tego uczucia nierzeczywistości. Nastrój był jak wyjęty z baśni – z przytłumionym stukotem końskich kopyt, z lasem ledwo widocznym w tajemniczym mroku i z tym pięknym młodym mężczyzną obok. Braciszek zachowywał się wobec niej z największym uszanowaniem, ale silnie odczuwała jego bliskość. Słyszała ten łagodny, przyjazny głos, który opowiadał o balach, na których Braciszek bywał, i o ludziach, których Elisabet powinna spotkać. Karin nie wspomniał jednak nigdy i Elisabet nie odważyła się zapytać, jakie pokrewieństwo ich łączy.
Obok domu Vemunda wysadził ją z powozu.
– Czy na pewno możesz sama iść dalej? – zapytał z troską.
– Och, tak, to niedaleko. Dziękuję za przemiły wieczór.
– To my powinniśmy dziękować – uśmiechnął się. – Już dawno nie mieliśmy tak miłej wizyty. Jesteś taka naturalna, Elisabet. Taka bezpośrednia i niekonwencjonalna!
No, nie ma co! A ona myślała, że zachowuje się zgodnie z wszelkimi konwenansami!
Braciszek strzelił z bicza na pożegnanie i powóz odjechał. Elisabet samotnie ruszyła w stronę miasta.
W domu Karin czekał na nią Vemund.
– No, nareszcie jesteś – powitał ją cierpko. – już myślałem, że masz zamiar tam zamieszkać.
W jakimś sensie przyjemnie było usłyszeć jego ostry głos po całej tamtej etykiecie i słodkich słówkach.
– Zostałam zaproszona na kolację – oświadczyła zdyszana i usiadła obok niego. Powoli rozwiązywała wstążkę od kapelusza. – No, a co tutaj?
– Spała przez cały czas. Chcesz coś zjeść?
– Dziękuję, tylko coś do picia – powiedziała, żeby zatrzymać Vemunda jeszcze na chwilę. – Może i ty wypijesz szklaneczkę piwa?
– Już to zrobiłem. Właściwie chyba za dużo piję, ale to przynosi zapomnienie na pewien czas. No, i jak ci poszło?
Elisabet ożywiła się.
– Vemund, jaki wspaniały dom! I jakich masz fantastycznych rodziców! Twój brat jest po prostu nadzwyczajny!