Выбрать главу

– W tej właśnie kolejności?

– No, niekoniecznie – powiedziała rumieniąc się. – Podobało mi się wszystko, co widziałam. Wydaje mi się, że ja też się im podobałam. Zachowywałam się bardzo poprawnie – dodała pospiesznie.

– Chciałbym to widzieć – roześmiał się jakoś nieszczerze.

– Och, jak oni wszyscy mi się podobają! Twój ojciec, Vemundzie, jest wspaniały. Takiego męża chciałabym mieć.

– No wiesz, zajeździłabyś go na śmierć. Ty potrzebujesz kogoś, kto by nad tobą dominował.

– I to dlatego wybrałeś dla mnie Braciszka? – zapytała cicho i z powagą. – On jest dokładnie tak samo łagodny jak twój ojciec.

– Nie bądź taka pewna – ostrzegł ją Vemund. – Braciszek jest wymagający. Oczekuje od kobiety bardzo dużo. Wiesz, jego ideałem jest matka, a niełatwo jest dorównać takiemu wzorowi.

Elisabet oparła łokcie o stół, pochyliła się w przód i powiedziała impulsywnie:

– Tak, ale ona pamięta o swojej pozycji. Jest urodzonym autorytetem, prawda? Taka silna, a popatrz, jak umie się podporządkować swojemu mężowi, jaka jest wobec niego uległa i miła, jaka oddana! Ja też chcę być taka.

Sceptyczne parsknięcie Vemunda podziałało na nią trzeźwiąco. Elisabet zaczerwieniła się i zapytała niezbyt taktownie:

– Ale czy nie jest ona… trochę starsza od męża?

– Trochę? Nie uwierzysz, ale ona ma sześćdziesiąt trzy lata. Osiemnaście lat starsza od ojca. Była już wdową, kiedy się spotkali.

– To dość naturalne, że mężczyźni żenią się z trochę od siebie starszymi wdowami, prawda? To zdarza się wszędzie. Często jest to małżeństwo dla zysku, bo wdowy bywają bogate.

– Nie w tym przypadku. Ten przeklęty majątek pochodzi od rodziny Tarków, został dla nich wypracowany przez biednych ludzi!

– Uważaj, żeby cię nie pochłonęły rewolucyjne idee walki o sprawy klas niższych! Ale masz rację, nigdy bym nie przypuszczała, że twoja matka ma aż tyle lat. Rzeczywiście, czas nie ma na nią wpływu!

Vemund siedział odwrócony do niej profilem i wyglądał przez okno. Znowu uderzył ją ten wyraz życiowego doświadczenia i rezygnacji, widoczny w jego twarzy. To nie znane jej przestępstwo wobec Karin odebrało mu widocznie wszelką wolę istnienia. Z dzielnicy biedy dochodziły do nich jakieś stłumione hałasy, krzyki kobiet rozgniewanych na swoich zataczających się mężów, ale na najbliższej ulicy panowała cisza. Może dzięki temu, że na rogu znajdował się posterunek policji i oddzielał od siebie te dwa światy. Elisabet zastanawiała się, czy to nie Vemund postarał się o takie ulokowanie stróży porządku, kiedy miał zamiar umieścić tutaj Karin.

Znowu zwrócił się ku niej, jego oczy lśniły w mdłym blasku świecy, wyglądał jak wspaniałe drapieżne zwierzę. Elisabet stwierdzała jednak, że taki piękny jak Braciszek nie jest. O ile tamten był niczym obraz, to Vemund wyglądał jak szkic, według którego zostało wykonane dzieło sztuki.

– A zatem mój brat ci się podoba? – zapytał.

– O tak, to naprawdę miły młody człowiek. Piękny jak zaczarowany książę z bajki, chociaż wygląd odgrywa mniejszą rolę.

– Zaczarowani książęta rzadko bywają piękni. Na ogół występują jako bestie albo jako żaby.

– No tak, wobec tego on wygląda jak odczarowany zaczarowany książę – powiedziała śmiejąc się wesoło. – W dzieciństwie najbardziej lubiłam baśń o zaczarowanym księciu. Kiedy byłam bardzo młoda, marzyłam, żeby spotkać takiego potwora, pokochać go i odczarować za pomocą pocałunku.

Przyglądał jej się jakoś osobliwie. Jakby nie dowierzał temu dziecinnemu zachwytowi i jakby coś chciał sobie potwierdzić… Nie umiała do końca odczytać, co się kryje w jego wzroku.

– Sądzisz, że mogłabyś wyjść za niego za mąż?

– Za księcia?

– Za Braciszka, oczywiście!

Zawahała się jedynie na sekundę, ale on to zauważył.

– Ja osobiście nie mam nic przeciwko temu – powiedziała wolno, jakby słowa nie bardzo chciały przejść jej przez gardło.

Vemund znowu odwrócił się do okna.

– Znakomicie – oświadczył. – Chciałbym, żebyś go stąd zabrała. Żeby spokojnie osiedlił się w Elistrand i żebyście razem budowali swoje życie. To jest teraz moje jedyne pragnienie.

Elisabet nie bardzo wiedziała, co mówić. Czuła się jakoś nieszczególnie. Jakby wydana. Wykorzystana.

Nie pozwól mu się wykorzystać, przestrzegała Ingrid.

Czy nie to właśnie się teraz dzieje? A może jednak nie?

Dlaczego odczuwała taką bolesną pustkę w piersi? Jakby ssanie, coś, czego się doznaje, kiedy człowiek musi stanąć sam przed dużym zgromadzeniem, wszystkie spojrzenia skierowane są na niego i nikt, ale to nikt nie chce mu pomóc…

Vemund wstał i przerwał jej rozmyślania.

– Jesteś chyba bardzo zmęczona. Powinienem iść do domu.

– Nie, ja…

Wyrwało jej się to całkiem spontanicznie, natychmiast spłonęła rumieńcem i umilkła spłoszona.

Vemund spojrzał na nią pytająco. Jakby myśl o samotnym powrocie do domu w lesie sprawiała mu przykrość.

Elisabet wstała także.

– Nie, to nic. Och, musi już być bardzo późno, a ja trzymam cię tutaj, chociaż jutro znowu wcześnie wstaniesz do pracy. – Mówiła gorączkowo, jakby chciała zagłuszyć błaganie, które cisnęło jej się na usta: Żeby został. – Dziękuję ci, że chciałeś posiedzieć przy Karin – zakończyła cicho. – Przeżyłam niezapomniany wieczór.

Mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak: „Tego się właśnie obawiałem”, ale przecież niczego takiego nie mógł był powiedzieć.

– Czy wobec tego pozwolisz, że jutro porozmawiam z Braciszkiem? Powiem mu, że prosiłem w jego imieniu o twoją rękę i że twoi rodzice nie mają nic przeciwko temu.

Elisabet drgnęła.

– Nie ma chyba pośpiechu – bąknęła.

Vemund podszedł do niej i powiedział nieoczekiwanie stanowczo:

– Owszem, trzeba się spieszyć! Ja długo już tego nie zniosę i… – Przerwał i powtórzył poprzednie pytanie: – Mogę mu to powiedzieć?

Niechętnie wyraziła zgodę.

– Oczywiście, zawsze możesz mu to powiedzieć. Tylko bądź ostrożny. Obserwuj, jak on reaguje. I nie mów mu, że rodzice się zgodzili ani że ja też jestem chętna. W ten sposób zapędzisz go w ślepą uliczkę, będzie musiał się zgodzić z samej tylko uprzejmości. Chciałabym najpierw wiedzieć, co on sam o tym sądzi.

– Jesteś najbardziej upartą… – zaczął Vemund i przerwał. – No dobrze, będzie, jak chcesz. Ale jeśli będzie zachwycony?

– W takim razie powiedz mu, co chcesz. Jestem za bardzo zmęczona. Już niczego dziś nie wymyślę.

– Tak, oczywiście, rozumiem – powiedział łagodnie. – Dbaj o Karin. I o siebie też. Dobranoc!

Kiedy poszedł, w domu zrobiło się pusto. Elisabet postanowiła iść na górę, żeby zajrzeć do Karin, ale chora spała mocno. Zostawiła uchylone drzwi, by słyszeć ewentualne wołanie, i położyła się do łóżka.

Hałasy na zewnątrz ucichły. Elisabet leżała w swoim pięknym pokoju, w mroku mogła się zaledwie domyślać ścian i sufitu, i eleganckiego lustra. Myśli kłębiły jej się w głowie, nie umiała opanować wzburzenia.

I nagle powzięła postanowienie: Najszybciej jak to możliwe powinna się wybrać do Holmestrand. Musi wiedzieć coś więcej o tym okropnym przestępstwie Vemunda wobec Karin.

Przeniknął ją zimny dreszcz. To krew Ludzi Lodu, która we mnie płynie, pomyślała. Nie jestem dotknięta, nie należę też do wybranych, jestem zwyczajną dziewczyną. Teraz jednak poznałam namiastkę tego, co mogą odczuwać tacy jak Ingrid czy Ulvhedin.

To było ostrzeżenie! Nie mieszaj się w sprawy, które cię nie dotyczą, Elisabet! Pozwól Vemundowi zachować swoje tajemnice!