– Proszę spojrzeć, mamo! Stary Nils biegnie znad rzeki!
Tora natychmiast otworzyła okno.
– Co się stało, Nils?
Tamten stanął zdyszany. Minęło kilka sekund, nim zdołał łamiącym się głosem wyjaśnić:
– Mój syn wpadł do wody. Wydobyli… go, ale jest ciężko ranny. Czy panie mogłyby przyjść ze wszystkim, co potrzeba, żeby go opatrzyć? Tak kazał mi pan gospodarz powiedzieć.
– Już pędzę! – zawołała Elisabet. – Zaprzęgnij do wózka, to przywieziemy go do domu. Biorę lekarstwa i jadę konno!
– Ale weź damskie siodło, Elisabet! – upomniała ją matka. – I okryj czymś te twoje nie uczesane włosy. Tam są mężczyźni! Prostaccy, niewychowani flisacy, ale jednak!
– Jakie to ma znaczenie! – krzyknęła Elisabet od drzwi. – Tu chodzi o życie!
Większość otoczonych legendą leczniczych środków Ludzi Lodu znajdowała się u Ingrid w Grastensholm. Elistrand jednak miało także swój mały zbiór, który teraz Elisabet wzięła ze sobą.
Parobek zniknął w stajni, a dziewczyna pobiegła za nim. I już za moment Tora zobaczyła swoją córkę galopem opuszczającą dziedziniec.
Znowu otworzyła okno.
– Elisabet! – krzyczała wstrząśnięta. – Jak ty siedzisz? Po męsku! I z gołą głową! Elisabet! Elisa…
Zamilkła zrezygnowana. Córka była już daleko.
– Przyjęcie – żaliła się Tora sama przed sobą. – Nareszcie nadarzyła się możliwość znalezienia jej męża, może jakiegoś urzędnika, a może nawet pastora! I taką okazję mamy stracić przez jakiegoś nędznego flisaka! O, zgrozo!
Ojciec Elisabet, Ulf Paladin, syn Jona i wnuk Ulvhedina, spokojny i silny, o spękanych dłoniach i szerokiej, jowialnej twarzy, cały dzień spędził nad rzeką nadzorując spławianie partii drewna. Towarzyszył mu Vemund Tark, który to drewno od niego kupił, a którego bardziej interesowała praca na świeżym powietrzu niż siedzenie w biurze i zarabianie pieniędzy. Na rzece flisacy mocowali się z opornymi balami. Rzeka przepływająca obok parafii Grastensholm nie była wielka, ale spełniała swoje zadanie, żywiła rybaków, dzięki niej rozwijały się przedsiębiorstwa handlu drewnem i tartaki. Flisacy nawoływali się ponad migotliwą, rozpryskującą się wodą, ich rozmowy przyprawione były najwymyślniejszymi przekleństwami, ale znali swoje rzemiosło, przynajmniej większość z nich…
– Ten leń, syn Nilsa, jest okropnie bezmyślny – powiedział Ulf. – Gdzie się tylko pojawi, zaraz dochodzi do nieszczęścia.
Vemund skinął głową. Był to mężczyzna niezwykle przystojny, o szybkich, niecierpliwych ruchach. Miał szlachetny profil, a w oczach jakiś tajemniczy blask, jakby smutek czy nadmierną wrażliwość. Wargi zmysłowe i znamionujące siłę charakteru, włosy ciemnoblond, gęste i kręcone, skóra nosiła ślady przebywania na świeżym powietrzu, na słońcu i wietrze przy każdej pogodzie.
Siedzieli z Ulfem na kamienistym brzegu i nadzorowali pracę, susząc przy okazji w słońcu przemoczone ubrania i buty; oni także dostali swoją porcję wody na rzece.
– Byłem dosyć zdziwiony, kiedy wczoraj w biurze spotkałem twojego brata – powiedział Ulf swoim łagodnym głosem. – Jest zupełnie innym typem niż ty.
– Rzeczywiście – odparł Vemund w zamyśleniu. – Braciszek jest w bardzo trudnej sytuacji. Takie życie jak moje go przeraża, a wie, że nie odziedziczy ani dworu, ani przedsiębiorstwa. Wszystko to jest zapisane na mnie, zresztą zgodnie z prawem. Proponowałem, że odstąpię mu przynajmniej połowę, ale on nawet słyszeć o rym nie chce. Żadnej jałmużny! Taki ambitny jest mój Braciszek. Głupio ambitny!
Ulf posłał Vemundowi Tarkowi pełne zadumy spojrzenie.
– No tak, ty pewnie też masz swoje zasady. Na przykład nie chcesz mieszkać w Lekenes.
– To zupełnie inna sprawa – odparł Vemund krótko. – Ja nie pasuję do salonów.
– A mnie się zdaje, że pasowałbyś znakomicie – powiedział Ulf, przyglądając się arystokratycznemu profilowi tamtego. – W innym ubraniu, oczywiście, z upudrowanymi włosami. Czy twój brat nie ma imienia? Tylko Braciszek?
– Na chrzcie dano mu Arnold, ale tak właśnie ma na imię nasz ojciec, dlatego o bracie zawsze mówiło się Braciszek. Myślę, że wszyscy, jego nie wyłączając, zapomnieli, że ma też normalne imię.
Ulf uśmiechnął się.
– Tylko że teraz to już nie jest mały braciszek. Przystojny mężczyzna!
– Tak. Panny, zdaje się, też tak uważają. On ma już dwadzieścia trzy lata, jest dwa lata młodszy ode mnie, ale nic w życiu nie zrobił, siedzi w domu z rodzicami. Czasami myślę, że ratunkiem dla niego byłoby ożenić się z jakąś dziedziczką dworu albo przedsiębiorstwa i nareszcie za coś odpowiadać. Wiesz, on ma mnóstwo zalet, ale jest zupełnie bezwolny. Hej, nie ruszajcie tych bali! – zawołał Vemund Tark w stronę rzeki. – Bo się to wszystko pomiesza!
Flisacy uznali ostrzeżenie za rozsądne i przenieśli się w inne miejsce.
– My w domu mamy podobny kłopot – Ulf uśmiechnął się krzywo. – Mamy córkę jedynaczkę, ale jej w żadnym razie nie wolno wyjść za mąż za dziedzica dworu czy innego majątku. Wtedy dopiero byłoby zamieszanie! Bo to ona musi przejąć Elistrand, a prawdopodobnie jeszcze dwa inne dwory w tutejszej parafii.
– Między innymi samo Grastensholm? – zapytał domyślnie Vemund.
Ulf skinął głową.
– Tak więc wyjściem dla niej byłoby małżeństwo z jakimś młodym człowiekiem, który niczego nie dziedziczy.
– Rozumiem. Ale akurat takich możliwości chyba nie brakuje. Młodsi synowie… Czasami chciałbym być w takiej sytuacji. Móc samemu wybrać sobie zawód, decydować o swoim życiu. Pracować ciężko, ale być kimś. Nie tak jak teraz, kiedy jestem zobowiązany przejąć coś, co już od dawna jest zorganizowane, działa, i dwór, którego w gruncie rzeczy nie chcę.
Teraz Ulf Paladin rozumiał, dlaczego Vemund Tark najchętniej przebywa na otwartym powietrzu i pracuje fizycznie. Pragnienie, żeby czegoś dokonać…
– Ale nie ma chyba piękniejszego dworu niż Lekenes – wtrącił. – Takie dziedziczne dobra…
– To nie jest dziedziczne – uciął Vemund. – Kupili go pięć lat temu.
– Twoi rodzice? Ach, tak! Zawsze mi się zdawało, że mówisz jakby z odcieniem obcego dialektu. Skąd pochodzicie?
Vemund Tark zerwał się z miejsca.
– Och, proszę spojrzeć tam! – zawołał. – O, mój Boże!
– To Edwin, syn Nilsa – powiedział Ulf, który też już stanął na równe nogi. – Idziemy!
Pobiegli nad rzekę. Vemund bez wahania rzucił się do zimnej wody. Młody Edwin, który dostał się pomiędzy bale, został już przez towarzyszy uwolniony i teraz, nieprzytomny, dryfował z prądem w dół rzeki obok długich pni.
Stary Nils rozpaczał głośno.
– Spokojnie, Nils, zaraz Tark się nim zajmie – uspokajał go Ulf Paladin.
– Ale tyle krwi! Cała woda czerwona, och!
– Wszystko będzie dobrze! Biegnij teraz do domu i przynieś mi walizeczkę z lekarstwami. Poproś o nią moją żonę!
– Ale jeżeli on już…
– Nie umarł, zobacz, chwycił ratownika za ramię! Woda zapewne przywróciła mu świadomość. Pospiesz się, my tymczasem wydobędziemy go na brzeg.
Stary pobiegł jak mógł najszybciej.
Przemoczeni do suchej nitki mężczyźni wychodzili na brzeg kawałek dalej. Wszyscy biegli na miejsce wypadku, spławiane drewno pozostawili na jakiś czas własnemu losowi.
Młody zarozumialec Edwin, któremu się wydawało, że jest co najmniej tak dobrym flisakiem jak starsi i doświadczeni mężczyźni, wyglądał teraz naprawdę żałośnie. Krew buchała z długiej rany na udzie, a jedna ręka była chyba złamana.
– Jego ojciec zaraz przyniesie środki opatrunkowe – wyjaśnił Ulf. – Tymczasem musimy próbować zatamować krew. Coś ty tam robił, Edwin? Powiedziałem ci, że to nie jest zabawa dla nowicjuszy.