– Panno Karin, proszę mi wybaczyć te brzydkie słowa, straciłam panowanie nad sobą i nie wiedziałam, co mówię. Jeśli pani sobie tak życzy, to skończę służbę u pani, ale czy teraz mogłaby nam pani pomóc? Tylko pani może ulżyć tym nieszczęśnikom.
Tamta surowo kiwała głową.
– Tym razem mogę jeszcze okazać łaskę. Zostaniesz tylko zdegradowana. Będziesz pokojówką, a nie damą do towarzystwa.
– Niech tak będzie. Panno Karin, czy zechciałaby pani być tak dobra i przynieść z domu trochę tych pożółkłych prześcieradeł, które leżą w bieliźniarce, i ofiarować je na bandaże?
– Z bieliźniarki? – jęknęła panna Karin. – Przecież to moja wyprawa! I nic tam nie zżółkło! Jakim sposobem mogłoby do tego dojść? Ostatni monogram wyhaftowałam przecież w ubiegłym tygodniu!
O Boże, przestraszyła się Elisabet. Znowu popełniłam nieostrożność!
Wyprawa panny Karin nie była ruszana od lat!
– Tak, oczywiście, proszę mi wybaczyć – rzekła pospiesznie. – Ale gdyby pani wiedziała o jakiejś zniszczonej bieliźnie pościelowej w domu…
– Przecież ja nie mogę sama iść do domu, chyba to rozumiesz! To nie wypada, a poza tym ci młodzi chłopcy, którzy ciągle włóczą się koło mojego domu, będą mnie zaczepiać.
Elisabet rozejrzała się i znalazła w tłumie kobietę budzącą zaufanie.
– Czy mogłabyś towarzyszyć pannie Karin do domu i zaczekać na zewnątrz, dopóki nie znajdzie jakichś starych prześcieradeł? Tylko pilnuj jej dobrze! Panna Karin jest bardzo wrażliwa i potrzebuje opieki.
Kobieta skinęła głową, a Karin po kilku nieśmiałych protestach pozwoliła się poprowadzić.
Doktor patrzył na Elisabet pytająco. Ona właśnie uspokajała rozkrzyczane dziecko, któremu jakiś ostry przedmiot rozerwał powiekę. Rana wyglądała na groźniejszą, niż w istocie była.
Próbowała wyjaśniać ponad głową dziecka:
– Panna Karin przeżyła wielki szok, w wyniku czego pomieszały jej się zmysły. To w gruncie rzeczy niezwykle miła osoba, tylko zatraciła poczucie czasu i wszelkich proporcji.
– Słyszałem, jak pani ją beształa, przyszedłem akurat wtedy. Zdumiało mnie, że sobie nie poszła.
– Ona ma niestety tylko mnie – wyjaśniła Elisabet krótko. – Pominąwszy pewnego młodego pana, który się o nią troszczy, ale on rzadko do niej przychodzi. Jest nieznośna z tym swoim zapatrzeniem w siebie, ale ja myślę, że to tylko taki pancerz, za którym się ukrywa.
– Bardzo możliwe. Pozwoli mi pani kiedyś ją zbadać? Mam na myśli jej psychikę.
– Tak, dziękuję. Będę panu za to wdzięczna. Żeby pan tylko nie chciał jej zamknąć w domu wariatów. Już spędziła w takim miejscu sporo czasu i była to dla niej prawdziwa tragedia. Ten młody człowiek, który mnie u niej zatrudnił, powiada, że lepiej nie ożywiać jej pamięci. Twierdzi, że to by ją zabiło.
– A co jej się stało?
Elisabet wzruszyła ramionami.
– Bóg wie. Ale, panie doktorze, czy nie ma nikogo, kto by się zajął tymi bezdomnymi? Oni po prostu krążą bez celu i rozpaczają, ale co to da?
– To już nie nasza sprawa.
– Możliwe, ale przecież trzeba znaleźć jakieś miejsce pod dachem, gdzie możnaby ich umieścić.
– Gdzie?
Przyglądała się otaczającej ją nędzy. Małym ubogim chatynkom, które wciąż jeszcze stanowiły mieszkania ludzi…
– Nie, to nie było rozsądne pytanie.
Karin Ulriksby wróciła i z dumą wręczyła Elisabet trzy używane prześcieradła. Doktor podziękował gorąco i bardzo ją chwalił. Karin promieniała.
Jaki to rozsądny człowiek, pomyślała Elisabet, szczęśliwa, że nie musi sama brać za wszystko odpowiedzialności. Ale jeśli chodzi o Karin, to trudno być mądrym. Zwymyślałam ją, że nic nie jest warta, a ona wróciła! Naprawdę nie rozumiem!
Nagle ponad głową Elisabet rozległ się wściekły głos:
– Co ty tutaj wyprawiasz?
Podniosła wzrok. Przed nią, niczym byk gotujący się do ataku, stał Vemund Tark.
– Z czym mianowicie? – zapytała Elisabet wojowniczo.
– Przyprowadziłaś Karin tutaj?
– Panna Karin jest dla nas nieocenioną pomocą – oświadczył doktor krótko.
Dzięki, pomyślała Elisabet.
Sama Karin promieniała niczym słońce. Stała w otoczeniu dzieci, które chciały dotknąć jej pięknego stroju, i dumna pokazywała im swoją suknię.
Vemund posłał doktorowi nieprzyjazne spojrzenie i mówił dalej przez zaciśnięte zęby:
– Przecież ona nie powinna się pokazywać między ludźmi. Pomyśl, co by było, gdyby spotkała kogoś znajomego. Albo kogoś, kto by ją poznał.
Elisabet zbyt była zajęta pracą, by się zastanawiać nad słowami.
– Nie stój tu i nie zawracaj głowy byle czym, lepiej byś się zabrał do roboty. Taki silny chłop!
Vemund zmełł w ustach przekleństwo, ale musiał przyznać jej rację. Wtedy Karin go zobaczyła i podbiegła, brodząc po błocie.
– Och, nareszcie ktoś, z kim można porozmawiać – zaszczebiotała. – Elisabet jest taka zajęta. A poza tym była dla mnie naprawdę niemiła. Zachowała się bardzo nieuprzejmie, dałam jej reprymendę, ale zasłużyła sobie. Już jej jednak wybaczyłam. Vemundzie, ja też pomogłam! I ten czarujący doktor powiedział, że jestem bardzo zręczna.
– To znakomicie – mruknął Vemund nieobecny duchem. Zapytał Elisabet, w czym mógłby jej pomóc, ale ona odesłała go do cięższej pracy. Tam przyda się bardziej, uznała.
Skinął głową.
– Tylko uważaj na Karin – upomniał.
– Uważam – zapewniła Elisabet. – Pracujemy razem.
Nieoczekiwanie wtrąciła się Karin.
– Tak, właśnie – oświadczyła. – Pracujemy tu wszyscy troje, Elisabet, doktor i ja.
Vemund i Elisabet wymienili spojrzenia. To była zupełnie nowa Karin, nie wiedzieli, co o tym myśleć.
Vemund poszedł. Elisabet od czasu do czasu podnosiła głowę i widziała go na brzegu rzeki, gdzie wraz z przedstawicielami władz starał się zaprowadzić jakiś porządek na pobojowisku.
Czuła się bezpieczna, kiedy był w pobliżu.
Elisabet zaczynała być zmęczona. Nie wiedziała, ile ran zdążyła opatrzyć. Przybyli ratownicy i zamieszanie zaczynało się uładzać. Powoli dawało się to wszystko opanować.
Pozostawała teraz ogromna praca organizacyjna, trzeba było gdzieś umieścić bezdomnych, nakarmić ich. Elisabet nie była w stanie pojąć, jak można tego dokonać.
Rannych, którym udzielono pomocy, oddawano pod opiekę krewnych albo sąsiadów, dzieci lokowano u bogatszych rodzin, które chciały się nimi zająć. Najczarniej rysowała się przyszłość tych, którzy stracili domy.
O ile można było się zorientować, nikt w katastrofie nie zginął.
Zewsząd słychać było płacz dzieci.
Doktor przeniósł się do innej grupy poszkodowanych, zebranych niżej nad rzeką. To byli ci, którzy wpadli do wody i zostali wydobyci na ląd. Elisabet opatrzyła swoich ostatnich rannych, poprosiła policjantów, żeby znaleźli dla nich jakieś schronienie, i zamierzała pójść do domu. A wtedy wydarzyło się coś, co stało się punktem zwrotnym dla wszystkich w jakikolwiek sposób związanych z zagadką Karin.
Do Elisabet podeszły trzy małe dziewczynki. Zatrzymały się w pewnej odległości, było jednak oczywiste, że mają jej do powiedzenia coś bardzo ważnego.
ROZDZIAŁ VII
Były to trzy małe, blade, chudziutkie dziewczynki.
– No, o co chodzi? – zapytała Elisabet przyjaźnie.
– Mama będzie miała dziecko – szepnęła najstarsza o przestraszonych oczach.
– Teraz?
– Tak. Możesz przyjść?
Elisabet rozejrzała się. Taka była zmęczona pracą i tym deszczem. Westchnęła ciężko.