Ulvhedin wyglądał przez okno.
– Smocze nasienie – rzeki z wolna.
– Co dziadek ma na myśli?
Ulvhedin zwrócił ku niemu swoją straszną, lecz kochaną twarz.
– Dan, ojciec Daniela, który wiedział tak wiele opowiadał mi kiedyś o pewnym bohaterze greckiego mitu, który zabił smoka i posiał jego zęby…
– Ach, tak! I potem z ziemi wyrośli uzbrojeni wojownicy?
– No właśnie! I tak też jest z przekleństwem Ludzi Lodu. Unicestwisz je, a nowe pokolenia dotkniętych wyrosną…
– Czy dziadek myśli, że wielki czyn Shiry to za mało?
Stary nie odpowiedział.
– Ale przecież Elisabet…
– Z Elisabet wszystko w porządku.
Ulf zmarszczył brwi.
– Orjan w Skanii ma syna, Arva, z którego jest bardzo dumny. To niezwykle miły chłopiec o błękitnych oczach. Daniel ma dwoje dzieci, syna Solve i córkę Ingelę. Znamy ich oboje! Ciemnookie, radosne dzieciaki, bez najmniejszego nawet śladu jakiegoś piekielnego obciążenia.
– To prawda. Żadnemu z tych czworga niczego nie brakuje. A mimo to, Ulf… Mimo to wiedz, że zęby smoka zostały posiane!
Ulf przyglądał się dziadkowi długo i uważnie, a w końcu westchnął leciutko i wyszedł z pokoju.
Martwił się o Ulvhedina. Stary człowiek miałby dużo lepiej i czułby się o wiele swobodniej w Grastensholm, u Ingrid, ale Tora nawet słyszeć o tym nie chciała. Uważała, że jej obowiązkiem jest opiekować się starym dziadkiem męża, zaraz by się rozniosło, gdyby tego nie robiła, a co by powiedzieli sąsiedzi?
Tak więc Tora zamęczała starego swoim nieustannym „ja wiem lepiej”, a jednocześnie skarżyła się, jaki to dla niej krzyż zajmowanie się dziadkiem.
Nic zatem dziwnego, że silny jeszcze Ulvhedin najwięcej czasu spędzał w swoim pokoju, żeby nikomu nie zawadzać.
Vemund Tark przyszedł, gdy już zaczynało zmierzchać, w na wpół przemoczonym ubraniu, tak jak stał nad rzeką.
Przywitał się uprzejmie z paniami. Tora przyjęła go z umiarkowanym zachwytem. Co prawda rodzina Tarków to czarujący ludzie, ale tego odludka Vemunda z trudem dałoby się zaliczyć do tej samej kategorii.
Elisabet przyglądała mu się z ukrywanym zainteresowaniem. Był to mężczyzna w jej typie. Kulturalny, przystojny, a jednocześnie otaczała go jakby atmosfera dzikich pustkowi.
Zastanawiali się wszyscy, jaki też interes go sprowadza. Wyjaśniło się szybko, bez niepotrzebnych wstępów.
– Pani Paladin… Ulfie. Od wielu tygodni poszukuję kobiety, która pomogłaby mi rozwiązać mój trudny, podwójny dylemat. Pewna moja… krewna wymaga stałej opieki. Nie można jej pozostawić samej. Niedawno umarła kobieta, która się nią zajmowała, i naprawdę nie wiem, co począć. A tymczasem panna Elisabet pragnie jakiegoś bardziej sensownego zajęcia niż nudne życie we dworze, a poza tym ma prawdziwy talent lekarski. A co się tyczy tej drugiej sprawy…
Elisabet wstrzymała dech. Do czego on, na Boga zmierza?
Vemund Tark mówił dalej:
– Wspomniałeś, Ulfie, że twoja córka powinna wyjść za mąż za kogoś, kto nie jest dziedzicem, za młodszego syna, który nie jest przywiązany do rodzinnego dworu, domu za kogoś, kto mógłby u jej boku żyć tutaj. Gdyby twoja córka przyjęła tę pracę u mojej… krewnej, dopóki nie znajdę kogoś innego, to miałaby czas poznać swojego przyszłego męża, w bardziej naturalny sposób, i może polubić go. Wygląda na to, że panna Elisabet jest silną i niezależną młodą osobą, która potrafi radzić sobie nawet w nieoczekiwanych sytuacjach.
Odetchnął głęboko, po czym dodał:
– Pani Paladin, mój przyjacielu, Ulfie… w imieniu mojego młodszego brata mam zaszczyt prosić o rękę waszej córki.
ROZDZIAŁ II
Wielka cisza zaległa w pokoju po zaskakującym oświadczeniu Vemunda Tarka. Słychać było tylko dźwięki dochodzące z zewnątrz; kokieteryjne i nie zawsze przyzwoite rozmowy służących z parobkami pracującymi w stajniach i oborach, żałosne muczenie cieląt, skrzypienie kół gdzieś na wiejskiej drodze.
Elisabet zdawała sobie sprawę z tego, że nie wolno jej protestować. Byłoby to obraźliwe dla tego, kto złożył taką propozycję, a poza tym zwyczaj nakazuje, by rodzice rozstrzygali sprawy małżeństwa. Już i przedtem przychodzili do niej konkurenci, oczywiście, ale matka Elisabet odprawiała ich jako nie dość poważnych kandydatów.
– No, muszę powiedzieć… – wykrztusił na koniec Ulf matowym głosem.
Pani Tora przez całe popołudnie obnosiła swoje oburzenie, że nie zdążą na pierwsze wieczorne spotkanie w Christianii, i nie chciała słuchać propozycji męża, że przecież mogą jechać jutro rano i zabrać wszystkich ze sobą. Pani Tora chciała czuć się obrażona i zlekceważona. Teraz zapomniała o całej Christianii.
Zwróciła się do córki z pałającymi oczyma.
– Elisabet – wyszeptała. – Pomyśl! Wejść do rodziny Tarków! Jednej z najbogatszych… najlepszych!
Teraz dziewczyna nie mogła już dłużej milczeć. Odwróciła się w stronę Vemunda i powiedziała czystym, chłodnym głosem:
– A co pański brat na to?
– Braciszek? Myślę, że będzie z tego bardzo zadowolony.
Pani jest właśnie taką kobietą, jakiej potrzebuje, a i on w przyszłości może być dla pani oparciem. Także pod względem materialnym. Chodzi mi o to, że w dzisiejszych czasach wy, właściciele dworów, ponosicie ogromne ciężary podatkowe. Nie będzie też z całą pewnością miał żadnych zastrzeżeń co do wyglądu swojej przyszłej małżonki.
– Wielkie dzięki! – syknęła Elisabet z irytacją. – Powiada pan, że będę miała dość czasu na to, by go poznać i polubić.
To naprawdę wspaniałomyślne z pańskiej strony. W takim razie on także będzie miał tyle samo czasu, by poznać mnie, prawda? Bo jego zdanie też się chyba będzie trochę liczyło?
– Elisabet! Nie tym tonem! – upomniała ją matka.
– To zrozumiałe – odparł Vemund Tark spokojnie.
Trudno było nie dostrzec urazy w głosie Elisabet.
– Bardzo chętnie podejmę się opieki nad pańską kuzynką. Wygląda to na rozsądne zajęcie dla mało przydatnej panny. Co prawda sami mamy w domu dziewięćdziesięciosześcioletniego dziadka Ulvhedina, ale on znakomicie sobie radzi. Mimo wszystko nie chciałabym być traktowana jak koń na sprzedaż. Poproszę rodziców, by zgodzili się na mój wyjazd do pańskiej kuzynki. Ale potem zobaczymy. Jeżeli między pańskim bratem a mną narodzi się sympatia, to możemy wrócić do kwestii małżeństwa. Na razie jednak nie odpowiemy ani tak, ani nie:
– Elisabet! – wykrzyknęła matka oburzona. – Młoda dziewczyna nie ma prawa stawiać warunków! Masz się ukłonić i podziękować, to wszystko!
Tymczasem Ulf zdołał się otrząsnąć z zaskoczenia.
– Uważam, że propozycja Elisabet jest rozsądna. Co ty na to, Vemundzie?
Młody człowiek skinął głową.
– To by chyba było niezłe rozwiązanie. Wyobrażałem sobie, że będzie to małżeństwo z rozsądku, jak to jest w zwyczaju. Ale powinienem był liczyć się z tym, że panna Elisabet jest taką indywidualistką, iż nie można jej ustawiać jak pionka na szachownicy.
Uśmiechał się sarkastycznie, ale już po chwili mówił całkiem poważnie:
– Państwo rozumieją, mam nadzieję, że moją krewną nie może się opiekować byle kto. Muszę bardzo uważać, by wybrać odpowiednią osobę. Tutaj niezbędny jest takt, inteligencja, wyrozumiałość, dyskrecja, a przede wszystkim umiejętność opiekowania się chorym człowiekiem. Kobieta, która się zajmowała mają kuzynką przez ostatnie lata, nie wszystkie te warunki spełniała, ale nie mogłem znaleźć nikogo lepszego. Ostatnio jednak była pod opieką kogoś całkiem nieodpowiedniego. Panno Elisabet, nigdy bym się nie odważył zaproponować pani pracy, którą mogłaby wykonywać pierwsza lepsza pielęgniarka. Przeciwnie, proponuję pani bardzo trudne zajęcie.