Ingrid spoważniała.
– Ja też żałuję, że wyjeżdżasz, Elisabet. Byłaś w rodzinie jak powiew świeżego powietrza. A ja cieszyłam się, że Solve albo Ingela będą mieć towarzystwo, kiedy któreś z nich osiedli się tu na stałe i przejmie Grastensholm i Lipową Aleję.
I ty myślisz, że któreś z nich to zrobi, westchnęła Elisabet w duchu. Czy to tylko takie marzenia?
– Z tego, co zrozumiałam – powiedziała głośno – to oni postanowili za moimi plecami, że wrócę tutaj wraz z przyszłym mężem. Z tym Braciszkiem Tarkiem. Rany boskie, jak można kogoś nazwać Braciszek?
– Zdarza się nawet, że na chrzcie dają dziecku takie imię, ludzie mają różne pomysły. Ale cieszy mnie, że masz tutaj wrócić. Jednak jest coś w twoim opisie tego całego Vemunda Tarka i jego rodziny, co wywołuje u mnie ściskanie w dołku. Wiesz, chyba jednak ci powróżę. Mażemy zajrzeć odrobinę w przyszłość.
– Och, tak! – wrzasnęła Elisabet zachwycona. – Z ręki czy z kart? A może z fusów?
– Coś ty! Takie hokus-pokus nie jest nam potrzebne.
– Masz może kryształową kulę?
– Na co mi to? Ale chciałabym mieć coś, co należy do tego Vemunda Tarka. Widziałabym wtedy wyraźniej.
Elisabet zastanowiła się.
– Nie, nie mam nic takiego.
– W takim razie daj mi swoją rękę.
Ingrid ujęła dłoń dziewczyny, nie po to, by odczytywać coś z układu linii, nie. Ona potrzebowała fizycznego i psychicznego kontaktu. Ledwie jednak zbliżyła się do Elisabet, odskoczyła.
– Nie, to nie wygląda dobrze – mruknęła. – Czy ty naprawdę musisz jechać?
– Dorośli sprawiają wrażenie, że są co do tego przekonani. I, oczywiście, ciekawa jestem tego Braciszka. Co widzisz?
– Widzę? Ja czuję. Czuję opór na myśl o tym wyjeździe. Tam jest coś chorobliwego. Coś okropnego!
– Uff, nieźle!
– Nie wolno ci dać się wykorzystać! Istnieje tam wielka, dominująca siła…
– Zaczekaj, ja jednak coś mam! Vemund Tark dał mi chusteczkę do nosa, żebym wytarła sobie ręce, kiedy opatrzyłam tego Edwina. Bałam się, że ją za bardzo pobrudzę błotem i krwią, więc powiedział, że nie chce jej z powrotem. Poczekaj, zaraz zobaczymy!
Szukała we wszystkich kieszeniach.
– Och, nie, w domu zmieniłam spódnicę. Albo… tak, zaczekaj, powinnam ją mieć w torebce!
Elisabet pobiegła do hallu i przyniosła torebkę.
– Tu! Tu jest chusteczka! Przepraszam, że taka upaprana!
– Nie szkodzi – odrzekła Ingrid.
Dotknęła chusteczki. Zamknęła ją w dłoni.
– Będzie trudniej, niż myślałam – wymamrotała. – Jest na niej krew Edwina. Widzę wszystkie miłosne przygody tego łajdaka. I widzę bardzo niepewną przyszłość tego parobka, wędrującego od dworu do dworu. Ale w dojrzałym wieku uspokoi się, jak sądzę. Urodzony został w grzechu, jak się okazuje. Ohoho! Chyba nie warto opowiadać o tym Nilsowi. Mamusia zbłądziła na grzeszne ścieżki, nie ma co. No, to chyba tyle o Edwinie, schodzę teraz głębiej…
Ingrid przymknęła oczy.
– Tak, to musi być Vemund Tark! Tutaj jest ta dominująca siła, o której mówiłam. Czy on jest przystojny?
– Och, tak! Dokładnie w moim typie, w twoim prawdopodobnie także.
Ingrid skinęła głową.
– Ale nie pozwól mu, by cię wykorzystał do własnych celów. Nie mogę dokładnie określić jego osobowości. To wilk samotnik. Nosi w sobie jakąś bezdenną rozpacz. Ale dlaczego? Wyczuwam coś nieprzyjemnego, lecz nie do tego stopnia, bym mogła to zrozumieć. Czy mogę jeszcze potrzymać twoją dłoń?
Elisabet wyciągnęła rękę.
– Opór – szepnęła Ingrid z zamkniętymi oczyma. – Dobrze się zastanów, moje dziecko! Nie popełnij błędu!
– Czy to jakieś niebezpieczeństwo?
– Nie, nie widzę niebezpieczeństwa. Widzę natomiast coś jakby fasadę. Jakiś mur czy jak to nazwać. Piękny mur, bardzo piękny. I czuję opór, który nie pozwala mi go przejrzeć. Tobie też nie.
– Mówisz zagadkami.
– A czymże innym jest nasza przyszłość? Jedną wielką zagadką.
Otworzyła swoje żółte oczy i przyglądała się Elisabet.
– To istnieje za tą fasadą. To odpychające! Oni się boją, że to się wymknie.
– Oni?
– Rodzina Tarków. Wszyscy. Vemund także, on też jest zamieszany. O, tak! Jest w tym ubabrany, zanurzony aż po pachy!
– A Braciszek?
Ingrid zmarszczyła brwi.
– Jego nie widzę. On w tym wszystkim jest jakby nieobecny, anonimowy. Jakby się ukrywał. Czy mogę jeszcze potrzymać chusteczkę?
Dostała ją natychmiast. Elisabet była całkowicie pochłonięta tym, co usłyszała.
– Przeklęty Edwin – mruknęła Ingrid. – Okropnie mi przeszkadzają te jego bezsensowne eskapady. Ale jest, znowu jest tamto! Coś, co widzę bardzo słabo, zamiast…
Drżąca Elisabet ostrożnie wypuściła powietrze z płuc, a potem znowu wstrzymała oddech, by nie przeszkadzać.
– Coś tu jest. Jakaś niewyjaśniona sprawa. Coś upiornego. Rozpacz większa niż ktokolwiek jest w stanie znieść. Tak, właśnie tak: większa niż ktokolwiek byłby w stanie znieść. Więcej nie jestem w stanie wydobyć z mroku, bardzo mi przykro! Powinna bym pewnie spłukać krew Edwina z chusteczki, ale wtedy znikną też sygnały pochodzące od Vemunda Tarka.
Napięcie opadło.
– Nic o żadnym brunecie wieczorową porą, który pragnie mnie uszczęśliwić?
– Co ty sobie myślisz? Że ja jestem wędrowną wróżbiarką, która przepowiada tylko to, co może sprawiać przyjemność?
– Nie, skądże! – roześmiała się Elisabet. – Przyznaję, że trochę mnie przestraszyłaś. Ale i wzbudziłaś ciekawość.
– Sama jestem ciekawa i zaniepokojona – uśmiechnęła się Ingrid. – Gdybym była tobą, to bym pojechała. Choćby tylko po to, żeby zobaczyć, co znajduje się za tym murem, za fasadą.
– I uważasz, że nic mi nie grozi, jeżeli pojadę?
– Nie, chyba nie grozi. Po prostu musisz mieć oczy i uszy otwarte. Zwłaszcza jeżeli chodzi o tego Vemunda, który będzie chciał wykorzystać cię do swoich celów. Zupełnie nie wiem, czego on szuka. O co mu chodzi? Pojawia się młody, przystojny kawaler, spotyka czarującą pannę i oświadcza się, ale w imieniu młodszego brata! Już to sama budzi zdumienie!
– Dzięki za czarującą pannę – roześmiała się Elisabet. – Jeżeli mam być szczera, to rzeczywiście poczułam się trochę zawiedziona. A potem mnie to rozgniewało. I gdybym żywiła do niego choćby najmniejszą słabość ze względu na tę jego wspaniałą powierzchowność, to zgasłaby raz na zawsze po tym, co powiedział.
– Znakomicie! – podsumowała sprawę Ingrid. – Pamiętaj jednak, co powtarzałam już wiele razy, jeżeli chodzi o tę tajemniczą rodzinę: nie wolno ci zrobić fałszywego kroku! To nieskończenie ważne. Bądź wyjątkowo ostrożna wybierając ludzi, którym możesz zaufać! Wierz mi, jest tyle fałszu i obłudy wokół nich, że trudno to sobie wyobrazić.
Elisabet obiecała, że będzie ostrożna. Przyglądała się swojej ciotce i nadziwić się nie mogła, jaką Ingrid ma piękną cerę. Ani jednej zmarszczki. Jedynym świadectwem wieku był wyraz znużenia i życiowego doświadczenia w oczach. Rzecz jasna nie miała twarzy dwudziestolatki. Wiek bowiem jest czymś bardzo dziwnym; żeby nie wiem jak młodo człowiek wyglądał, zawsze istnieje coś, co świadczy o wieku, coś trudnego do określenia, na pierwszy rzut oka niewidocznego, ale jest.
– Ingrid, co ty myślisz o takim małżeństwie z rozsądku?
– Różnie myślę. Mój syn, Daniel, który uwielbia statystykę, twierdzi, iż małżeństwa z rozsądku bywają zaskakująco szczęśliwe. On sam tak się właśnie ożenił i układa im się bardzo dobrze. Moje małżeństwo z początku oparte było na wspólnocie zainteresowań, a przerodziło się w szczerą i wierną miłość. Ale dlaczego pytasz? Boisz się wyjść za mąż za kogoś, kogo nigdy nie widziałaś?