– Wiem, że to zwyczajna sprawa takie małżeństwo, ale rzeczywiście trochę się boję. Ja potrafię się pewnie dostosować, ale pomyśl, ca będzie, jeżeli on mnie nie polubi?
– Polubi cię – odparła Ingrid krótko.
– Dziękuję – uśmiechnęła się Elisabet. – To bardzo dobra partia, jeżeli dobrze rozumiem, a on także będzie miał korzyści z tego, że odziedziczymy Elistrand. Ale pomyśl, jeśli on już jest gorąco zakochany w jakiejś innej dziewczynie? Jak głupio będę się wtedy czuła?
– Niczego takiego z twojej dłoni nie wyczytałam. Nie chciałabym być zbytnią optymistką, ale jedno mogę powiedzieć z całą pewnością: jeżeli zdołasz zwalczyć trudności w pierwszym okresie, kiedy wszystko może przybrać naprawdę zły obrót… Jeżeli to pokonasz, to widzę przed tobą piękne i szczęśliwe małżeństwo.
Elisabet wybuchnęła krótkim, nerwowym śmiechem.
– No, wiesz! I w takiej sytuacji siedzisz tu i straszysz mnie?
– Jeszcze nie doszłaś do celu – ostrzegła Ingrid. – Widzę przed tobą mnóstwo, mnóstwo nieprzyjemności, żeby wyrazić to delikatnie.
Elisabet westchnęła. I żałowała, że poprosiła o wróżbę, i cieszyła się z tego.
– Ingrid – rzekła z wahaniem. – Chciałam porozmawiać o czym innym… Ty wiesz, że Ludzie Lodu mają swoje legendy.
– Oczywiście!
– Jedna z rzadziej wspominanych mówi o tym, że kiedyś urodzi się ktoś obdarzany taką ponadnaturalną silą, jakiej świat jeszcze nie widział. Ale taki ktoś chyba już się urodził? Na przykład Ulvhedin? Albo Shira, Villemo czy Dominik. A może ty sama? Właściwie dlaczego by nie? Sol też nie była głupia, jeżeli chodzi o magiczne sztuki.
Ingrid odchyliła się do tyłu z uśmiechem.
– Och, wszyscy, których wymieniłaś, to płotki. Nie, ten człowiek jeszcze się nie urodził.
– Ale ojciec powiada, że przekleństwo zostało unicestwione.
– Ulvhedin mówi co innego. Ja także.
Elisabet przez chwilę milczała.
– Nie chcę o tym myśleć. Tak było spokojnie przez ostatnie lata, od czasu kiedy Shira dokonała swojego wielkiego czynu. Myślałam, że ona zdołała złamać moc Tengela Złego.
– Uczyniła to w połowie. Zdobyła dla nas środek, który może unicestwić jego siłę.
– Tak. Czy to ten, który się jeszcze nie narodził, dopełni zadania?
– Nic o tym nie wiem. Może to w ogóle jest niemożliwe? Jeżeli wcześniej Tengel Zły się obudzi, to i my, i cały świat będzie w niebezpieczeństwie.
– Och, czas nagli, czas nagli – martwiła się Elisabet.
– Czy ktoś z nas nie mógłby pojechać do Doliny Ludzi Lodu i poszukać?
– Nie! – odparła Ingrid ostro. – Skoro nawet Ulvhedin niczego nie znalazł, to jak my moglibyśmy się na to ważyć?
– Ów nie narodzony… Czy wiesz coś o nim? To chłopiec czy dziewczynka?
– Zdaje mi się, że wiem, jak to będzie, ale nie chcę nic mówić, żeby nie narażać na szwank mojej reputacji wróżki. I to teraz, kiedy dopiero ca udało mi się ci tak zaimponować. Ale jest tam coś dziwnego…
– Co takiego?
– Coś, co nie jest zgodne z tradycją Ludzi Lodu. Mam wrażenie, że ta osoba otoczona jest gromadą rodzeństwa, ośmioro, może nawet dziesięcioro dzieci!
– Och, nie, to nie może być nikt z Ludzi Lodu! U nas natura zawsze była niesłychanie oszczędna, jeżeli chodzi o potomstwo. Przecież rekord to troje dzieci, prawda? Trzech synów Arego i Mety?
– Owszem. Dlatego nie rozumiem tej sprawy. A mimo to wygląda to na swój sposób logicznie…
Elisabet już nie słuchała.
– Tak, ja też nie zamierzam sprowadzać na świat wielu dzieci z tym Braciszkiem Tarkiem! Szczerze mówiąc, to nie mam ochoty nawet na jedno. Wcale nie chcę chodzić z nim do łóżka.
– Będziesz musiała – oświadczyła Ingrid z powagą. – Zresztą, to wcale nie takie straszne, jak myślisz.
– E, tam – skrzywiła się Elisabet jak dziecko.
ROZDZIAŁ III
Już następnego dnia Ulvhedin przeprowadził się do Grastensholm. Siedział na stosie swojego dobytku, jeszcze bardziej wyprostowany niż zwykle, z błyskiem w oczach, którego od dawna u niego nie widzieli.
– Powodzenia, dziadku! – wołała Elisabet, machając mu ręką na pożegnanie.
Stary uśmiechał się.
– I tobie życzę powodzenia, Elisabet! Dbaj o siebie! I dziękuję ci – rzekł tajemniczo.
Dziadek Ulvhedin zawsze wiedział tak wiele.
– Tylko pamiętaj, dziecko, że poza bezpiecznymi granicami parafii Grastensholm świat pełen jest wilków. Dwunogich wilków, które pożerają młode dziewczęta na śniadanie.
– Wiem, wiem. Będę uważać. Szybko się zorientują, że takie śniadanie może być ciężko strawne!
Ulvhedin roześmiał się.
– Mogę się tego domyślać. Nie przez przypadek jesteś moją prawnuczką.
– Bardzo mi się to nie podoba, że dziadek przeprowadza się do Ingrid – narzekała Tora, która też wyszła pożegnać Ulvhedina. – Wy dwoje, sami, w takim wielkim domu. To po prostu nie uchodzi!
– No, wiesz! Przecież nie jesteśmy młodzi! Poza tym to nikogo nie powinno obchodzić, co my robimy, a czego nie. A wszystkich ciekawskich pozamieniamy w małe diabełki.
Stary znowu zaczynał swoje. Tora odwróciła się na pięcie i poszła sobie. Przez wiele lat robiła, co mogła, ale teraz umywa ręce.
Wkrótce przyjechał piękny powóz i zabrał Elisabet. Na początek wzięła tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiedziała przecież nic o tym, co ją czeka w przyszłości.
Napomnienia matki towarzyszyły jej jeszcze długo.
– Nie zaprzepaść swojej szansy, Elisabet, nie bądź taka uparta. Pamiętaj, że nie musisz swojego męża lubić od samego początku. On może mieć wiele zalet, których na pierwszy rzut oka nie widać. A ja wiem, że jest czarujący. Pod żadnym względem niepodobny do tego gbura, swojego brata. Rób, co możesz, dla tej chorej krewnej, to wywrze dobre wrażenie na rodzicach twojego przyszłego męża. Pozdrów ich ode mnie bardzo serdecznie i powiedz, że zapraszamy ich do Elistrand, kiedy tylko zechcą. Nasz dom nie jest, oczywiście, ani taki duży, ani piękny, ale…
I tak dalej, i tak dalej…
Dziewczyna westchnęła z ulgą, ale i z żalem. Po raz ostatni spojrzała na swoje ukochane Elistrand, zastanawiając się, jaka też będzie jej najbliższa przyszłość. Ojciec był już nad rzeką, przy flisakach, pożegnała się z nim rano. Matka stała samotnie na dziedzińcu, zdawała się coraz mniejsza, zatroskana machała ręką za oddalającym się powozem. Elisabet poczuła dla niej wielką czułość. Matka zawsze była dobra i troskliwa, po prostu nie zdawała sobie sprawy, że czasem staje się męcząca, ona chciała dobrze.
Elisabet zrobiło się przykro, że ją opuszcza.
Rodzice upierali się, żeby jej towarzyszyć, ona jednak wiedziała, ile akurat teraz mają pracy, a poza tym czy to nie ona jest najbardziej samodzielną osobą w rodzinie? Tę podróż traktowała jak przygodę.
Teraz, gdy Elistrand zniknęło za wzgórzami, zaczęła żałować, że jest sama. Dobrze byłoby mieć ich przy sobie. Ale co tam! Ingrid nigdy by nie prosiła o pomoc w takiej sytuacji. A Ingrid była idolem i wzorem dla Elisabet.
Tylko że mama nie mogła się o tym dowiedzieć!
Jechali w stronę Christianii. Był piękny, dość chłodny dzień, powóz miał miękkie siedzenia, co okazało się bardzo potrzebne, bo po ubiegłotygodniowych deszczach droga była pełna dziur i wystających kamieni.
Vemund Tark wyjechał jej konno na spotkanie. Do-znała ukłucia w sercu, kiedy ponownie uświadomiła sobie, jaki on naprawdę jest przystojny. Podobnie jak ona nie zachwycał się specjalnie perukami i pudrowanymi fryzurami. Miał włosy związane na karku aksamitną wstążką i ubrany był znacznie bardziej elegancko niż w czasie ich ostatniego spotkania. Wyglądał na szlachcica. Sprawiał jednak przy tym wrażenie młodzieńca bardzo niezależnego i to właśnie ta kombinacja pociągała Elisabet najbardziej.