Na koniu wydawał się przystojniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Teraz puścił wierzchowca wolno za ekwipażem, a sam przesiadł się do powozu, który nagle wydał się Elisabet mały i ciasny.
– Proszę mi wybaczyć, że nie mogłem przyjechać po panią do Elistrand – powiedział. – Ale czas mi nie pozwolił.
– Nic nie szkodzi – bąknęła Elisabet, która w jego obecności czuła się onieśmielona. – Mama prosiła, bym natychmiast wyjaśniła, że noszę takie niemodne i bezwstydnie nie upudrowane włosy dlatego, bo źle reaguję na puder. Zaczynam się od tego krztusić. Mama boi się, żeby ludzie nie traktowali mnie jak kobiety lekkich obyczajów.
– Chyba nie ma takiego niebezpieczeństwa – odparł sucho. – Poza tym zdaje mi się, że nikt nie tonie w większych chmurach pudru niż właśnie kobiety lekkich obyczajów. Ale jeśli o fryzurach mowa, to jesteśmy zgodni, ja też źle znoszę tę okropną modę.
– No właśnie, sto lat temu chodzenie z gołą głową nie było niczym nagannym. Ale mam ze sobą perukę na wszelki wypadek. Ta znaczy, gdybym musiała kiedyś być wyjątkowo elegancka.
– Dziękuję, że zechciała pani przyjechać – powiedział Vemund. – Sprawa zaczyna być pilna. Wyjechałem pani na spotkanie, żeby wyjaśnić nieco dokładniej, na czym będą polegały pani obowiązki przy mojej krewnej.
– To znakomicie. Bo na razie poruszam się po omacku.
– Rozumiem. Czy mógłbym mówić pani po imieniu?
– Oczywiście, bardzo proszę – bąknęła, zirytowana nieśmiałością, jaką ten mężczyzna w niej wywoływał.
– Dziękuję. A jeżeli chodzi o Braciszka, to będziesz go od czasu do czasu spotykać u mnie. Po raz pierwszy jutro wieczorem. Zapowiedział się z wizytą i mam nadzieję, że ty także przyjdziesz.
To nie było zaproszenie, to polecenie. „Ale nie pozwól mu, by cię wykorzystywał do własnych celów, Elisabet!” Och, rzeczywiście powinna mieć się na baczności!
Vemund Tark mówił dalej:
– On z pewnością zaprosi cię do domu, do Lekenes…
– Czy on wie…?
– Rozmawiałem z nim wczoraj. Zgodnie z twoim życzeniem nie wspomniałem mu jeszcze, że prosiłem w jego imieniu o twoją rękę. Powiedziałem tylko, że spotkałem pewną młodą pannę, która przeprowadza się do Christianii i którą on z pewnością polubi. Jest, oczywiście, bardzo ciekawy. Nie powiedziałem mu natomiast, że będziesz się opiekowała Karin.
– A więc twoja krewna ma na imię Karin?
– Tak. I teraz muszę ci wyjaśnić pewne sprawy. Musimy być bardzo ostrożni…
Elisabet spoglądała w dół, na jego kolana w ciemnych, śliwkowego koloru aksamitnych spodniach. Pod materiałem rysowały się silne, muskularne uda. Jedno kolano było wyraźnie bardziej kościste niż drugie, jakby się w nie kiedyś mocno uderzył. No, z jego zamiłowaniem do ciężkiej pracy na polu i w lesie mogło mu się to i owo przytrafić.
To kalano i napięte, muskularne uda czyniły go jakoś bardzo ludzkim, żywym i niezwykle bliskim. Szybko odwróciła wzrok.
Powiedziała domyślnie:
– O ile dobrze zrozumiałam, to twoja kuzynka chora jest nie tyle na ciele, co raczej na duszy?
– Wiedziałem, że jesteś inteligentna – mruknął. – I właśnie dlatego wybrałem ciebie. Tak, a także dlatego, że jesteś córką mojego przyjaciela Ulfa. Z charakteru bardzo jesteś do niego podobna, a on należy do tych niewielu ludzi na świecie, którym ufam.
– To bardzo ładne, co mówisz o moim ojcu, którego tak bardzo kocham – stwierdziła Elisabet wzruszona.
– To było ładnie powiedziane także o tobie, ale tego chyba nie dosłyszałaś – mruknął.
– Owszem, dosłyszałam – uśmiechnęła się łagodnie, rozbawiona. – Ale mam chyba prawo okazać trochę fałszywej skromności. Mów dalej!
– Jest tak, jak powiedziałaś. Karin cierpi z powodu duchowej choroby, która sprawia, że żyje w swoim własnym świecie.
– Ale, jeżeli dobrze rozumiem, jest całkowicie nieszkodliwa?
– Oczywiście! To mała, słodka istota. Ale najważniejsze jest jedno: Ona musi pozostać w tym swoim świecie marzeń. Przywrócić jej zdolność rozumienia to tak, jakby wydać na nią wyrok śmierci.
– Rozumiem. Ona uciekła do innego świata. Uciekła przed prawdą?
– Tak, właśnie tak. Dlatego tak wiele rzeczy może ją zranić. Bywam u niej od czasu do czasu, ale bardzo rzadko. Ona nie wie, kim jestem, i nie powinna tego wiedzieć. Nazywa mnie „swoim miłym chłopcem”.
– Czy to jest starsza pani?
– Ma czterdzieści pięć lat. Wie, że mam na imię Vemund, ale nic więcej.
– Tego nie rozumiem.
Vemund mówił z trudem.
– Wiesz, to, co się z nią stało, to moja wina.
– Co?!
– Tak, tak właśnie jest. Z mojego powodu musi tak strasznie cierpieć. Co prawda ja ani nie chciałem, ani nie mogłem wpływać na to, co się stało, ale staram się teraz jej to wynagrodzić najlepiej jak potrafię. Przedtem była zamknięta w okropnym miejscu, w domu wariatów, zabrałem ją stamtąd i urządziłem dla niej dom. A teraz posłuchaj, to jest niesłychanie ważne: Ona wie, to znaczy gdyby odzyskała zdolność pojmowania, że to ktoś nazwiskiem Tark zniszczył jej życie. Nie wie jednak, że to byłem ja, i nie wie, że nazywam się Tark. Cokolwiek więc zrobisz, Elisabet, nigdy nie wolno ci wymienić nazwiska Tark w jej obecności. To twój podstawowy i najważniejszy obowiązek!
Elisabet była oszołomiona. Skinęła tylko głową.
– Obiecuję ci to.
Vemund sprawiał wrażenie spokojniejszego.
– Z tego też powodu nikt poza mną nie wie, że ja się Karin opiekuję. Nikt w Lekenes, nawet mój brat, i nie powinnaś tam nigdy o niej wspominać. Powiedz tylko, że jesteś damą do towarzystwa pewnej starszej pani w Christianii. Gdyby oni się dowiedzieli czegokolwiek, natychmiast zaczęliby się wtrącać, bo Karin jest przecież także ich krewną, i wszystko by popsuli.
– Czy Karin nazywa się Tark?
– Nie, ona się nazywa Ulriksby.
Elisabet roześmiała się.
– Czy wiesz, że kiedy pierwszy raz o niej wspomniałeś, to zrobiłeś małą pauzę przed słowem „krewna”? Dlatego odniosłam wrażenie, że to twoja kochanka.
– Boże broń! – mruknął odwracając twarz.
Powóz toczył się dalej do Christianii. W obitym pluszem wnętrzu panował dość intymny nastrój, lecz Elisabet miała świadomość dystansu, jaki ich dzielił.
Po chwili Vemund zwrócił się do niej niemal ze złością:
– Braciszek uważa, że ja mam utrzymankę. I niech trwa w tym przekonaniu.
Elisabet westchnęła.
– Domyślam się, że nie powinnam Karin Ulriksby wspominać o rodzinie z Lekenes?
– W żadnym wypadku! To by była katastrofa, ponieważ oni wszyscy noszą nazwisko Tark. Ja nie mam odwagi wspomnieć nawet ich imion, bo nie wiem, na ile dobrze ich znała, zanim… stała się taka.
– To znaczy, że ona przeżyła szok?
– Tak. A następstwa okazały się nieodwracalne.
– I to była twoja wina?
– Ja byłem przyczyną, tak.
– Ale ty nie wyglądasz na kogoś, kto chodzi po świecie i sprawia, że ludzie doznają szoku – rzekła nieoczekiwanie przyjaźnie.
– To było najzupełniej niechcący, zapewniam cię! Ale oto mamy Lekenes.
Elisabet włożyła rękawiczki.
– Nie, my tu nie wysiadamy. Ja tu w ogóle nigdy nie bywam – powiedział Vemund.
Elisabet ponownie zdjęła rękawiczki.
– Rozumiem. Słyszałam, że mieszkasz sam.
– Tak.
Niczego więcej się nie dowiedziała.
Przed ich oczami przesuwał się majestatyczny dwór. Prawdziwa wielkopańska siedziba, najwspanialsza, jaką Elisabet kiedykolwiek widziała. Wszystkie linie architektoniczne, wszystkie drzewa i krzewy, wszystkie żwirowane alejki utrzymane były we francuskim stylu z czasów Króla Słońce, Ludwika XIV.