Dawno już zboczyli z głównej drogi, prowadzącej do Christianii, i znajdowali się teraz wysoko na skłonie wzgórza z widokiem na miasto. Powóz przejechał przez szeroką bramę, ale nie skierował się aleją w stronę dworu. Wkrótce minęli park i duże, dobrze utrzymane zabudowania gospodarskie, po czym wąską dróżką przez pole i łąkę pojechali w stronę lasu.
– A więc to wszystko będzie kiedyś twoje?
– Niestety, tak. Miałem nadzieję, że odziedziczy to Braciszek, ale nic z tego! Cóż, będę musiał to zorganizować w inny sposób. Teraz wszystko będzie dobrze, ożeni się z tobą…
– Nie mów hop, zanim nie przeskoczysz. Może on nie zechce?
– Zechce – odparł Vemund spokojnie.
– A dlaczego ty nie chciałeś majątku?
– To nie w moim stylu. Nie chcę niczego za darmo.
– A, więc to tak? Ty chcesz walczyć? Rozumiem cię, bo także bym chciała.
– Czy ty wiesz, skąd się to wszystko wzięło? – zawołał gwałtownie, wskazując ręką posiadłość. – To powstało z harówki komorników, z ciężkiej pracy chłopów, którzy nie otrzymywali za to nawet drobnej części należnej im zapłaty. Wprawdzie to nie rodzina Tarków zbudowała Lekenes, ale kontynuujemy działalność tamtych. Ja sam staram się tworzyć pracującym u mnie znośne warunki, ale czy myślisz, że przyczynia mi to popularności? Inni właściciele są na mnie wściekli.
– Wiesz co? – powiedziała Elisabet, przyglądając mu się z lekko przekrzywioną głową. – Chyba zaczynam cię lubić!
Omal nie wybuchnął złością.
– Nie powinnaś tego robić – powiedział stanowczo. – Chcę pozostać gburem, który trzyma ludzi na dystans. Zrozumiałaś?
Odparła chłodno:
– Nie powiedziałam, że zaczynam cię kochać. Niech mnie Bóg broni przed czymś takim! Powiedziałam tylko, że odkryłam w tobie coś tak rzadkiego, jak bratnia dusza. Możesz sobie być gburowaty, jak tylko chcesz. Mnie to nie obchodzi.
Spoglądał na nią, jakby chciał odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd wziął tę niezwykłą dziewczynę, ale zaraz odwrócił się z pogardliwym parsknięciem.
– Vemund – powiedziała Elisabet z pochyloną głową. – Czy mogę o coś zapytać?
– Co takiego?
– Nigdy nie mówisz o swoich rodzicach, mówisz natomiast o rodzicach Braciszka. A poza tym zawsze wspominasz o nich jakoś tak za pomocą omówień.
– Czasami bywasz zanadto inteligentna – syknął.
Znajdowali się w bardzo pięknym lesie, ciągnącym się wzdłuż długiego łańcucha wzgórz. Wkrótce wyjechali spomiędzy drzew i wtedy roztoczył się przed nimi widok na całą Christianię z wieżami kościołów i twierdzą Akershus. Tuż obok, na skraju lasu, stał nieduży dom.
W porównaniu z Lekenes była to budowla niepozorna. Ale to właśnie tutaj mieszkał Vemund Tark.
– Myślę, że czujesz się tu dobrze – powiedziała Elisabet, rozejrzawszy się wokół.
– Tak, rzeczywiście. I mam tutaj spokój. A teraz zabiorę tylko kilka rzeczy i odstawię konia do stajni; zaraz ruszymy dalej, do domu Karin.
Wszystko to jest dosyć skomplikowane, pomyślała Elisabet. Jak ja się rozeznam w tych tajemnicach. W końcu nic by się nie stało, gdyby zaprosił mnie do środka.
Spojrzała na swoją piękną podróżną suknię. Moda na peruki specjalnie jej nie zachwycała, ale suknie i kostiumy były w tych czasach piękne, z tymi dopasowanymi w talii gorsetami, głębokimi dekoltami i szerokimi, szeleszczącymi spódnicami. Wszystko było takie wdzięczne, takie kobiece, można było stosować orgie barw, piękne materiały i delikatne koronki. Oczywiście, jej włosy nie były uczesane stylowo, ale tym się akurat nie przejmowała.
Mieszkańcy Lekenes są „czarującymi ludźmi”, powiedziała matka Tora. Elisabet miała nadzieję, że tak jest naprawdę. Ale Vemunda matka do czarujących ludzi nie zaliczyła.
Nie, trudno by go było nazwać czarującym.
Właśnie w tej chwili Vemund otworzył drzwiczki powozu i przyglądał się, w jakim stanie Elisabet dojechała.
Ona nie miała siły dyskutować z nim na temat zasad dobrego zachowania, wysiadła więc z największą gracją, na jaką teraz było ją stać. Żadna pomocna dłoń się do niej nie wyciągnęła, ale że była bardzo ciekawa jego domu, więc bez słowa poszła za nim.
W salonie stała jakaś starsza kobieta o chudej, kamiennej twarzy, z rękami wspartymi na brzuchu. Ukłoniła się Elisabet bez zainteresowania.
Vemund wyjaśnił:
– To jest pani Akerstrom, która prowadzi dla mnie dom. Mieszka w mieście, a do mnie przychodzi na kilka godzin dziennie. Poza tym gotuje i sprząta u mojej kuzynki Karin, więc o te sprawy nie musisz się martwić. Twoim zadaniem będzie zajmować się Karin o każdej porze dnia i nocy, być jej towarzyszką i pomocnicą, a przede wszystkim opiekunką. Zrozumiałaś?
– Tak.
– Panią Akerstrom cenię bardzo wysoko. Jest ona najbardziej godną zaufania osobą, jaką znam. Nigdy słowem nie wspomina o tym, co się dzieje w domu Karin, ale też nie chce mieć z Karin osobiście do czynienia. Pani Akerstrom jest kobietą głęboko religijną i nie lubi żadnej przesady ani próżnego gadania.
– Rozumiem – odparła Elisabet i zwróciła się do gospodyni. – Obiecuję, że nie będę pani wchodzić w drogę. Moim pragnieniem jest, żebyśmy mogły obie dobrze pracować przez ten czas, jaki tutaj spędzę. Bo, o ile dobrze zrozumiałam, to pan Tark zatrudnił mnie tylko na pewien czas, dopóki nie znajdzie kogoś odpowiedniego na stałe.
Tamci oboje skinęli głowami.
Jeżeli Elisabet sądziła, że obejrzy dom Vemunda, to się myliła. Nie zobaczyła niczego poza tym jednym pokojem, a i tu nie widziała zbyt wiele. Dobrze utrzymany pracowitymi rękami pani Akerstrom, umeblowany rzeczami zgarniętymi najprawdopodobniej ze strychu w Lekenes. Bezosobowy, konwencjonalny, typowy dla mężczyzny, który lubi życie poza domem i nie przejmuje się tym, jak wygląda jego mieszkanie.
Nieoczekiwanie myśl ta wywołała u Elisabet coś jakby współczucie. Vemund Tark naprawdę nie był człowiekiem, który skłaniał do takich wzruszeń.
– W porządku! Najlepiej będzie, jeżeli wyruszymy natychmiast – powiedział krótko. – Nie mam czasu na gadanie.
Dzięki za troskliwość, pomyślała Elisabet ze złością i poszła za nim.
Wkrótce powóz toczył się dalej. Droga wiodła w dół, ku miastu. Zatrzymali się na jednej z najbliższych ulic.
– No, to jesteśmy na miejscu – powiedział Vemund. – Tutaj cię zostawię…
– Jak to? Nie wejdziesz ze mną? – zawołała bliska paniki.
– Bardzo bym nie chciał – odparł z surowym wyrazem twarzy. – Kobieta, która tymczasem zajmuje się Karin, powie ci, co masz robić. Gdybyś miała jakieś kłopoty, to mnie odnajdziesz. A w każdym razie przyjdź do mnie jutro wieczorem.
– O której? – zdążyła zapytać, zanim wsiadł do powozu.
Odwrócił się wyraźnie zirytowany.
– Nie wiem. Powiedzmy, o siódmej. Przyślę wam panią Akerstrom, żeby Karin nie była sama.
Zatrzasnął drzwiczki powozu i odjechał.
Elisabet zastała na ciasnej uliczce, a z sąsiedniej bramy gapiły się na nią jakieś dzieci.
Spojrzała w górę na budynek, który przez jakiś czas miał być jej domem. Był to nieduży, ale ładny piętrowy dom z gustowną dekoracją nad drzwiami. Elisabet westchnęła, zdecydowanie ujęła swój kuferek, który woźnica wystawił z powozu, i zapukała.
Nikt nie odpowiadał.
Po kilku jeszcze bezskutecznych próbach, obserwowana z coraz większym zainteresowaniem przez dzieci, ujęła ostrożnie klamkę.
Drzwi natychmiast ustąpiły i Elisabet weszła do ślicznego małego hallu, utrzymanego w jasnych, wesołych barwach.