Steven Saylor
Dom Westalek
The House of the Vestals
Przekład: Janusz Szczepański
Trzem tajemniczym kobietom, które były inspiracją do stworzenia tych opowiadań: Janet Hutchings, Hildegarde Withers i (ku pamięci) Lillian de la Torre, poświęcam. Jedna z nich (co najmniej) jest postacią fikcyjną – choć nie mam pewności która…
PRZEDMOWA
Postać Gordianusa Poszukiwacza, detektywa ze starożytnego Rzymu, została wprowadzona w Rzymskiej krwi, pierwszej z cyklu kilku powieści, który później zatytułowałem „Roma sub rosa”.
Rzymska krew osadzona jest w realiach roku 80 p.n.e., po krwawej wojnie domowej, w wyniku której dyktator Sulla został tymczasowym panem Rzymu. Powieść opowiada o procesie, w którym młody orator Cycero po raz pierwszy zabłysnął jako prawnik, broniąc człowieka oskarżonego o ojcobójstwo. To właśnie Gordianusa, wówczas trzydziestoletniego mężczyznę o szczególnym talencie do wygrzebywania na światło dzienne ludzkich brudnych sekretów, początkujący adwokat wezwał do pomocy przy szukaniu prawdy.
Akcja następnej powieści, Ramiona Nemezis, toczy się w 72 r. p.n.e., podczas buntu niewolników pod wodzą Spartakusa. Tak więc między obiema pozycjami mamy ośmioletnią „białą plamę” w karierze Gordianusa. Zaciekawieni czytelnicy zasypywali autora pytaniami o poczynania bohatera w tych „brakujących” latach. Odpowiedź, przynajmniej częściową, znajdą oni w tej książce. Chronologicznie powinna ukazać się jako druga w cyklu, opisuje bowiem śledztwa prowadzone przez Gordianusa w owym czasie. I tu nie zabraknie zbrodni, porwań, tajemniczych zniknięć, egzekucji, świętokradztw, fałszowania testamentów, zwykłych kradzieży i upiornych historii.
W kilku opowiadaniach przewija się postać Ekona, niemego chłopca, którego bohater poznał w Rzymskiej krwi. Spotykamy też Bethesdę, nałożnicę pochodzenia egipsko-żydowskiego, która również wykazuje się zdolnościami detektywistycznymi. Jedno z opowiadań mówi o tym, w jaki sposób Gordianus zyskał swego wiernego ochroniarza Belbona, w innym poznajemy najwcześniejsze jego przygody jako młodzieńca-obieżyświata w Aleksandrii. Ważne role odgrywają Cycero i Katylina, a tuż za kulisami akcji czujemy obecność Marka Krassusa i młodego Juliusza Cezara. Dowiemy się też, jakie źródło miała przyjaźń Gordianusa z jego dobroczyńcą, patrycjuszem Lucjuszem Klaudiuszem. Gospodarstwo w Etrurii, które Poszukiwacz odwiedza w „Królu pszczół i miodzie”, jest tą samą posiadłością, którą miał później odziedziczyć po Lucjuszu w Zagadce Katyliny. Podobnie willa na Palatynie z opowiadań „Zniknięcie srebra Saturnaliów” i „Kot z Aleksandrii” kiedyś będzie należała do niego.
Opowiadania ułożone są w porządku chronologicznym. Czytelnicy, którzy cenią historię na równi z sensacją, znajdą na końcu książki szczegółowe kalendarium oraz kilka uwag na temat źródeł historycznych.
ŚMIERĆ NOSI MASKĘ
– Ekonie, czy to znaczy, że jeszcze nigdy nie oglądałeś żadnej sztuki? – spytałem.
Spojrzał na mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami i potrząsnął głową.
– Nigdy nie śmiałeś się z kłótni pary ofermowatych niewolników? Nigdy nie mdlałeś na widok młodziutkiej bohaterki uprowadzonej przez piratów? Nie czułeś tego dreszczyku emocji, kiedy okazywało się, że nasz bohater jest spadkobiercą olbrzymiej fortuny?
Oczy Ekona zrobiły się jeszcze większe i potrząsnął głową jeszcze gwałtowniej.
– W takim razie musimy to naprawić – powiedziałem. – I to jeszcze dzisiaj!
Działo się to w idy wrześniowe. Jesienny dzień był tak piękny. Bogowie chyba nigdy dotąd nie stworzyli tak pięknego jesiennego dnia. Słońce słało ciepłe promienie na wąskie uliczki i szemrzące fontanny; znad Tybru dolatywał lekki wietrzyk, przyjemnie chłodząc siedem wzgórz miasta; niebo było jak misa najczystszego lazuru, bez najmniejszej chmurki. Był to dwunasty z szesnastu dni wyznaczonych na doroczne obchody święta Rzymu, najstarszego w historii miasta. Kto wie, czy to nie sam Jowisz zarządził, by pogoda była tak doskonała; przecież święto odbywało się na jego cześć.
Dla Ekona ten czas okazał się nieskończonym pasmem fascynujących odkryć. Pierwszy raz w życiu zobaczył wyścig rydwanów w Circus Maximus, walki zapaśników i bokserów na miejskich placach; zjadł też pierwszy w swoim życiu cielęcy móżdżek z migdałową kiełbaską z ulicznego straganu. Wyścigi ogromnie go podekscytowały, głównie ze względu na konie; był oczarowany ich pięknem. Pięściarze za to szybko go znudzili, widział bowiem w swym życiu już niejedną uliczną bójkę. Kiełbaska zaś wyraźnie mu nie posłużyła, choć niewykluczone, że wina leżała po stronie zielonych jabłek smażonych z korzennymi przyprawami, na które skusił się tuż po niej.
Minęły już cztery miesiące od chwili, kiedy uratowałem Ekona z rąk zgrai chłopaków ścigających go z kijami i okrutnymi szyderstwami na ustach po zakamarkach Subury. Niewiele jeszcze wtedy o nim wiedziałem; poznałem go tylko przelotnie tamtej wiosny, kiedy prowadziłem śledztwo dla Cycerona. Owdowiała matka zdecydowała się, najwyraźniej w akcie desperacji, porzucić małego Ekona, pozostawiając go własnemu losowi. Czyż mogłem nie zabrać go do siebie?
Od razu uderzyła mnie w nim jego niezwykła, jak na dziesięcioletniego chłopca, mądrość. Wiedziałem, w jakim jest wieku, ponieważ zapytany o to, pokazywał dziesięć palców. Nie był niemową od urodzenia, lecz został nim w wyniku przebytej choroby – tej samej, która wcześniej zabrała jego ojca. Eko miał bardzo dobry słuch, potrafił też liczyć, ale jego język pozostawał bezużyteczny. Początkowo jego niezdolność mówienia stanowiła dla nas obu olbrzymią przeszkodę. Eko jest na pewno zdolnym mimem, jednak gestami nie da się przekazać wszystkiego. Ktoś nauczył go alfabetu, ale chłopiec umiał czytać i pisać tylko najprostsze słowa. Zacząłem sam go uczyć, lecz jego niemota znacznie ograniczała postępy w nauce.
Jego praktyczna znajomość rzymskich ulic była dogłębna, ale za to bardzo wąska. Znał tylne wejścia do wszystkich sklepów Subury i dobrze wiedział, w którym miejscu nad Tybrem handlarze mięsa i ryb wyrzucali wieczorem resztki towaru. Nigdy jednak nie był na Forum ani w Circus Maximus, nie słyszał przemowy żadnego polityka (szczęściarz!) ani nie oglądał przedstawienia w teatrze. Tego lata spędziłem wiele godzin, pokazując mu miasto; na nowo odkrywałem wspaniałości Rzymu, patrząc na nie oczami dziesięciolatka.
Dwunastego dnia świąt, kiedy przebiegł koło nas herold, ogłaszając, że za godzinę zespół Kwintusa Roscjusza będzie dawać przedstawienie, zdecydowałem, że nie możemy przegapić takiej okazji.
– Ach, trupa Roscjusza Komedianta! – powiedziałem. – Organizatorzy świąt nie poskąpili pieniędzy. Nie ma dziś słynniejszego aktora niż Kwintus Roscjusz ani bardziej znanej trupy aktorskiej!
Zeszliśmy z Subury na Forum, gdzie świętujące tłumy wypełniały otwarte place. Między świątynią Jowisza a łaźnią Seniusza rozstawiono prowizoryczny teatr. Drewnianą scenę wzniesiono na wąskiej przestrzeni między ceglanymi murami, której resztę wypełniały rzędy ławek.
– Pewnego dnia jakiś szukający popularności wśród plebsu polityk zbuduje pierwszy stały teatr w Rzymie – zauważyłem. – Wyobraź sobie: prawdziwy kamienny amfiteatr w greckim stylu, niewzruszony jak świątynia! Konserwatyści będą zbulwersowani. Nienawidzą teatru, ponieważ pochodzi z Grecji, a według nich wszystko, co greckie, jest dekadenckie i niebezpieczne. Dobra nasza, Ekonie! Jesteśmy na miejscu wcześnie. Powinniśmy dostać dobre miejsca.