Eko miał pełne usta chleba i patrzył na mnie wielkimi, okrągłymi oczami niepewny, czy sobie żartuję, czy nie.
– Cała ta sprawa wydaje mi się po prostu absurdalna – powiedziała wreszcie Bethesda, ze zniecierpliwieniem zakładając ręce na piersi. Jak to ma we zwyczaju, najadła się w kuchni i teraz tylko obserwowała, jak ucztujemy z Ekonem. – Nawet największy głupek w Egipcie wie, że ciała zmarłych nie mogą przetrwać, jeżeli nie zostały starannie zmumifikowane według prastarych praw. Jak więc ciało nieżyjącego człowieka miałoby chodzić sobie po Rzymie i zmusić tego Tytusa do śmiertelnego skoku? Zwłaszcza że nie ma głowy. To jakiś żywy łajdak zepchnął go z balkonu, nie ma wątpliwości. Ha! Założę się, że to żona go załatwiła!
– Co więc z prześladowaniem żołnierza przez lemury? Jego niewolnik zarzeka się, że wszyscy domownicy je widzieli i to nie pojedyncze sztuki, ale cały rój.
– Phi! Kłamie, żeby usprawiedliwić pana. Jest lojalny jak przystało na niewolnika, ale niekoniecznie uczciwy.
– Może. Chyba jednak tam pójdę, kiedy stary mnie wezwie, żeby przekonać się na własne oczy. A sprawą lemura na Palatynie warto się zająć, choćby dla sowitego honorarium, jakie obiecuje Kornelia.
Bethesda wzruszyła ramionami, a ja, żeby zmienić temat, zwróciłem się do Ekona:
– A skoro już mowa o niebotycznych honorariach, czego cię ten rabuś nauczyciel dzisiaj nauczył?
Eko zerwał się z sofy i pobiegł po przybory do pisania. Bethesda spoważniała i rzekła:
– Jeśli istotnie chcesz się zająć tymi sprawami, to myślę, że powinieneś się zastosować do dobrej rady twojego przyjaciela Lucjusza Klaudiusza. Nie ma potrzeby zabierać Ekona. Ma dużo pracy i powinien zostać w domu. Tu jest bezpieczny i od złych ludzi, i od złych duchów.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi, ponieważ całkowicie się z nią zgadzałem.
Następnego ranka cicho przeszedłem obok domu weterana. Nie usłyszał mnie i nie zawołał, choć wiedziałem, że nie śpi i musi być w ogrodzie; zza muru płynął zapach palonych liści. Obiecałem Lucjuszowi i Kornelii, że przyjdę znów do niej, ale najpierw chciałem wstąpić w pewne miejsce. Kilka pytań zadanych właściwym osobom i parę monet wsuniętych w odpowiednie ręce wystarczyło, żeby zlokalizować dom matki Furiusza na wzgórzu Celius, gdzie schroniła się ocalała z pogromu po proskrypcji część rodziny. Dom był niewielki i z wąską fasadą, wtłoczony w rząd podobnych budynków wyglądających na co najmniej stuletnie. Uliczka jakoś przetrwała pożary i przebudowy, które nieustannie zmieniają oblicze miasta; miałem wrażenie, że znalazłem się w starszym, prostszym Rzymie, w czasach, kiedy i bogaci, i biedni mieszkali w skromnych, ale własnych domach, zanim ci pierwsi zaczęli pysznić się swym majątkiem i stawiać okazałe wille, a ci drudzy zostali zepchnięci do wielopiętrowych kamienic czynszowych.
Drzwi otworzył mi prawdziwy olbrzym, rosły i muskularny niewolnik z przymrużonymi oczami i nieprzyjazną miną – przeciwieństwo eleganckiego odźwiernego z bezpiecznego i szacownego domu, ale najwyraźniej zawodowy ochroniarz. Cofnąłem się o parę kroków, żeby patrząc mu w oczy, nie nadwerężać szyi, i oznajmiłem, że chcę się widzieć z panem domu.
– Gdybyś był tu pożądanym gościem, wiedziałbyś, że w tym domu nie ma pana – burknął niewolnik.
– Ależ oczywiście. Przejęzyczyłem się. Chodzi mi o twoją panią, matkę nieboszczyka Furiusza.
– Czy się znowu przejęzyczyłeś, nieznajomy, czy też po prostu nie wiesz, że stara pani miała wylew krótko po śmierci syna? Ona i jej córka żyją w odosobnieniu i nie życzą sobie żadnych odwiedzin.
– Gdzież ja mam głowę? Miałem na myśli wdowę po Furiuszu…
Odźwierny miał jednak mnie dosyć i zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Z tyłu dobiegł mnie czyjś chichot. Odwróciłem się i zobaczyłem starą niewolnicę zamiatającą portyk przed wejściem do domu po drugiej stronie ulicy.
– Łatwiej byłoby ci się dostać na posłuchanie u dyktatora Sulli, kiedy jeszcze żył!
Uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami.
– Zawsze są tacy niemili? – spytałem.
– Dla obcych tak. Trudno ich winić… dom pełen kobiet bez żadnego mężczyzny poza tym niewolnikiem.
– Bez mężczyzny… od śmierci Furiusza?
– Znałeś go?
– Niezupełnie. Ale słyszałem o nim.
– To straszne, co z nim zrobili. Wcale nie był wrogiem Sulli. Nie ciągnęła go ani polityka, ani wojaczka. Taki łagodny człowiek, psa by nie kopnął.
– Ale jego brat walczył z Sullą i zginął.
– Brat tak, ale nie Furiusz. Znałam ich obu jeszcze jako chłopców, kiedy mieszkali tu z matką. Furiusz był spokojnym dzieckiem i wyrósł na rozważnego mężczyznę. Był filozofem, nie wojownikiem. Spotkała go straszna niesprawiedliwość. Nazwano go wrogiem państwa, odebrano mu wszystko, co posiadał, odcięto… – Przerwała zamiatanie i odchrząknęła. Twarz się jej zmieniła, nabrała surowego wyrazu. – A ty kim jesteś? Jeszcze jednym krętaczem, który chce prześladować te kobiety?
– Wcale nie.
– Bo ci powiem, że nigdy nie uda ci się spotkać jego matki ani siostry. Od śmierci Furiusza, a zwłaszcza po wylewie, jaki się przytrafił starej pani, ani razu nie opuściły domu. Mógłbyś powiedzieć, że to niezwykle długa żałoba, ale Furiusz był dla nich wszystkim. Zakupy na rynku robi wdowa po nim, razem z córeczką. One też wciąż ubierają się na czarno. Bardzo im ciężko pogodzić się z jego śmiercią.
W tej chwili drzwi przeciwległego domu otworzyły się i na ulicę wyszła blondynka w czarnej stoli, trzymając za rękę małą dziewczynkę o czarnych kręconych włosach. Za nimi szedł olbrzym odźwierny; ujrzawszy mnie, zrobił groźną minę, ale się nie odezwał.
– Idą na rynek – szepnęła stara niewolnica. – Zazwyczaj wychodzi o tej porze. Popatrz tylko na tę małą… taka poważna, a przy tym śliczna. Niepodobna do matki. To wykapana ciotka, zawsze tak mówiłam.
– Ciotka? Nie ojciec?
– No, ojciec też, oczywiście…
Porozmawiałem ze staruszką jeszcze przez chwilę, po czym pospieszyłem za wdową. Miałem nadzieję, że uda mi się zamienić z nią kilka zdań, ale ochroniarz niedwuznacznie dał mi do zrozumienia, że mam się trzymać z daleka. Pozwoliłem więc im się nieco oddalić i śledziłem ich z dyskretnej odległości, obserwując, jak robi zakupy na straganach rzeźników. W końcu dałem za wygraną i zawróciłem w stronę Palatynu.
Lucjusz i Kornelia spiesznie zjawili się w atrium, zanim jeszcze niewolnik zdążył mnie zaanonsować. Po ich twarzach poznałem, że spędzili bezsenną i niespokojną noc.
– Lemur znów się wczoraj pojawił – oznajmił Lucjusz.
– Wszedł do mojej sypialni. – Kornelia była niemal trupio blada. – Obudziłam się i ujrzałam go w drzwiach. To jego odór wyrwał mnie ze snu. Okropny smród! Usiłowałam wstać, ale nie mogłam. Chciałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Musiał rzucić na mnie urok. I znowu usłyszałam te słowa: „Teraz ty!” A potem zniknął w korytarzu.
– Poszłaś za nim?
Spojrzała na mnie, jakbym był szaleńcem.
– A potem ja to zobaczyłem – dodał Lucjusz. – Byłem w sąsiedniej sypialni. Usłyszałem kroki i zawołałem, myśląc, że to Kornelia. Nie było odpowiedzi, za to kroki wyraźnie przyspieszyły. Poderwałem się z łóżka i wybiegłem na korytarz…
– I zobaczyłeś go?
– Zaledwie przez mgnienie oka. Zawołałem znowu; to się zatrzymało i odwróciło, a potem zniknęło w cieniu. Podążyłbym za nim… naprawdę, Gordianusie, przysięgam, że tak bym zrobił… ale w tym momencie usłyszałem krzyk Kornelii, zawróciłem więc i pobiegłem do niej.