– Jaką historię? – spytała natychmiast.
– Pamiętasz tę opowieść zasłyszaną od twojego hebrajskiego ojca o jego przodku zwanym Mojżeszem? Napotkał on płonący krzew, który do niego przemówił. Liście twojego drzewka, sąsiedzie, nie tylko przemówiły, ale i dały wam potężne wizje.
– Ale dlaczego widziałem to, co widziałem?
– Widziałeś to, czego najbardziej się bałeś. Mściwe duchy ludzi zabitych przez ciebie w służbie Sulli.
– Ale niewolnicy widzieli to samo! Ty zresztą też!
– Widzieliśmy tylko to, co nam zasugerowałeś, podobnie jak tobie zaczął się zwidywać płonący krzak, kiedy o nim wspomniałem.
Żołnierz pokręcił z zadziwieniem głową.
– Nigdy przedtem nie było to tak silne. Ostatnia noc była najgorsza ze wszystkich!
– Pewnie dlatego, że w przeszłości paliłeś tylko niewielkie partie liści, a zimny wiatr unosił dym dalej. Wizje trafiały się niektórym, ale nie wszystkim twoim domownikom i w różnym natężeniu. Wczoraj jednak spaliłeś od razu bardzo dużo liści i dym zalegał w ogrodzie, sączył się też do wnętrza domu. Wszyscy, którzy go wdychali, zatruli się i ogarnęło ich chwilowe szaleństwo. Gdy tylko uciekliśmy z tych oparów, przeminęło jak gorączka, która sama opada.
– Więc te lemury nie istnieją?
– Myślę, że nie.
– I gdy wyrwę to przeklęte drzewko z korzeniami i wrzucę do Tybru, nigdy już ich nie zobaczę?
– Chyba nie – potwierdziłem, choć w duchu dodałem: „Ale możesz do końca życia widywać je w sennych koszmarach”.
– Widzisz? Było tak, jak mówiłam – rzekła Bethesda później tego dnia, przynosząc mi wilgotny ręcznik dla ochłody rozpalonego czoła.
Fale bólu wciąż przebiegały mi po skroniach, a kiedy tylko przymykałem oczy, z ciemności wyłaniały się przerażające kształty.
– Jak mówiłaś? Nonsens. Utrzymywałaś, że Tytus został zepchnięty z balkonu. I że to sprawka jego żony!
– Kobieta udająca lemura zmusiła go do skoku, co na jedno wychodzi – upierała się Bethesda.
– Mówiłaś też, że niewolnik tego żołnierza kłamie, opowiadając, że widział lemury, podczas gdy w istocie mówił prawdę.
– Powiedziałam tylko, że umarli nie mogą sobie chodzić po świecie, chyba że zostali prawidłowo zmumifikowani, i miałam absolutną rację. I nie kto inny, tylko ja sama opowiedziałam ci kiedyś o gorejącym i mówiącym krzaku, pamiętasz? Bez tego w życiu byś nie rozwiązał tej zagadki.
– Z tym się zgodzę. – Kiwnąłem głową, uznając ten spór za niemożliwy do wygrania.
– Ten nie trzymający się kupy rzymski wymysł o lemurach nawiedzających żywych jest kompletną bzdurą – ciągnęła dalej swe wywody Bethesda.
– Co do tego nie byłbym taki pewien.
– Ale na własne oczy się przekonałeś! Sam dowiodłeś nie raz, ale dwa razy, że to, co wszyscy brali za lemury, wcale nimi nie było. W jednym wypadku chodziło o zemstę, w drugim o narkotyczny dym… a i tu, i tu korzeniami wszystkiego było nieczyste sumienie.
– Pomijasz najistotniejszą sprawę, Bethesdo.
– Niby jaką?
– Lemury naprawdę istnieją. Może nie jako goście widzialni, słyszalni i wyczuwalni zmysłami, ale na inny sposób. Umarli potrafią siać cierpienie wśród żywych. Duch człowieka może działać zza grobu i powodować niewypowiedziany chaos. Im potężniejszy był za życia, tym straszniejszy spadek po nim. – Zadrżałem; nie na myśl o zwariowanych wizjach doznanych w ogrodzie weterana, ale o nagiej prawdzie, nieskończenie bardziej okropnej. – Rzym jest miastem nawiedzonym. Duch dyktatora Sulli straszy nas wszystkich. Może umarł, ale nie odszedł. Związane z nim zło trwa nadal, niosąc rozpacz i cierpienie tak jego przyjaciołom, jak i wrogom.
Na to już Bethesda nie miała odpowiedzi. Zamknąłem oczy i nie zobaczyłem już potworów, tylko zapadłem w głęboki, pozbawiony wizji sen. Obudziłem się dopiero następnego ranka o świcie.
MAŁY CEZAR I PIRACI
– Gordianusie, miło cię widzieć! Słyszałeś już, co mówią na Forum o młodym siostrzeńcu Mariusza, Juliuszu Cezarze?
Tymi słowy powitał mnie mój dobry przyjaciel Lucjusz Klaudiusz, kiedy wpadliśmy na siebie na schodach łaźni Seniusza; on właśnie z niej wychodził, ja wchodziłem.
– Jeżeli chodzi ci o tę starą historię o ślicznym młodzieńcu, który przebywając w Bitynii, grał rolę królowej przy królu Nikomedesie, to owszem, słyszałem… i to chyba od ciebie, co najmniej kilka razy i z coraz wyrazistszymi szczegółami.
– Nie, nie, ta ploteczka to już stare dzieje. Mam na myśli historię z piratami, okupem, a potem zemstą i ukrzyżowaniem!
Patrzyłem na niego, nie rozumiejąc, o czym mówi. Lucjusz wyszczerzył zęby w uśmiechu, przez co jego dwa podbródki zlały się na chwilę w jeden. Pulchne policzki miał zaróżowione od gorącej kąpieli, a jego wiecznie potargane kędziorki otaczające wianuszkiem rozległą łysinę były jeszcze wilgotne. Oczy rozbłysły mu tą szczególną radością człowieka, który ma okazję pierwszy sprzedać komuś wyjątkowo soczystą plotkę.
– Przyznaję, że mnie intrygujesz, Lucjuszu Klaudiuszu, ale ponieważ właśnie wychodzisz z łaźni, a ja wprost się palę do jej ciepła… wiesz, ten wiosenny chłód w powietrzu… krótko mówiąc, ta historia będzie musiała poczekać.
– Co? I miałbym pozwolić, że ktoś inny ci ją opowie, myląc wszystkie szczegóły? O, nie, Gordianusie! Raczej dotrzymam ci towarzystwa.
Dał znak swoim sługom, aby zawrócili. Garderobiany, balwierz, manikiurzysta, masażysta i drużyna ochroniarzy wyglądali na zaskoczonych, ale posłusznie podążyli za nami z powrotem do łaźni. Trafiła mi się zatem niezła gratka, jako że od dawna marzyło mi się trochę rozpieszczania. Bethesda zajmowała się moją fryzurą, a jako masażystka miała złote ręce, ale Lucjusz był wystarczająco zamożny, żeby pozwolić sobie na najlepszych specjalistów od pielęgnacji ciała. Trzeba przyznać, że możliwość skorzystania z usług niewolników bogatego człowieka to prawdziwy przywilej. Podczas gdy starannie obcinano i piłowano mi paznokcie u rąk i nóg, po mistrzowsku przystrzygano włosy i bezboleśnie golono zarost, Lucjusz niecierpliwie usiłował zacząć swą opowieść; ja jednak wciąż go wstrzymywałem, chcąc sobie zapewnić jak najpełniejszą obsługę. Dopiero kiedy po raz drugi zanurzyliśmy się w gorącej wodzie, pozwoliłem mu snuć tę morską historię.
– Jak ci wiadomo, Gordianusie, w ostatnich latach problem piractwa stał się bardzo dokuczliwy.
– Wiń za to Sullę, Mariusza i wojnę domową – odrzekłem. – Wojna wygania ludzi z domów, a więcej uchodźców to więcej bandytów na drogach i piratów na morzu.
– Tak… jasne… ale jakakolwiek jest tego przyczyna, wszyscy widzimy skutki. Statki atakowane i rabowane, miasta łupione, rzymscy obywatele porywani dla okupu.
– A senatorowie, jak zwykle, grają na zwłokę.
– Cóż mogą uczynić? Chciałbyś, żeby powierzyli specjalne siły morskie jakiemuś żądnemu władzy wodzowi, który potem użyłby ich przeciwko swoim rywalom politycznym i wszczął kolejną wojnę domową?
– W pułapce pomiędzy ambitnym wojskowym i złoczyńcami, z takim senatem u steru… – Pokręciłem głową. – Czasami załamuję ręce nad naszą republiką.
– Jak każdy myślący człowiek – przytaknął Lucjusz.
Przez dłuższą chwilę w milczeniu rozważaliśmy kryzys państwa rzymskiego, ale wkrótce mój towarzysz ochoczo wrócił do tematu.