– Gdy mówię, że piraci tak się rozzuchwalili, że porywają rzymskich obywateli, nie mam na myśli jakiegoś tam kupca zgarniętego z handlowej galery. Chodzi mi o ludzi nietuzinkowych, nobilów, z którymi nawet ciemni piraci powinni się liczyć. Mówię o samym młodym Juliuszu Cezarze!
– Kiedy to się stało?
– Na samym początku zimy. Cezar spędził lato na Rodos, studiując retorykę u Apolloniusza Molona. Miał podjąć służbę jako asystent namiestnika Cylicji*, ale zamarudził na Rodos tak długo, jak się dało i wyruszył w drogę na sam koniec sezonu żeglugowego. U brzegów Farmakuzy, niedaleko Miletu, jego statek został zaatakowany i zdobyty przez piratów. Cezar wraz z całym swoim orszakiem dostał się do niewoli! – Lucjusz uniósł brwi, tak że jego mięsiste czoło pokryła przedziwna siatka zmarszczek. – Nie zapominaj, że Cezar ma tylko dwadzieścia dwa lata, co może tłumaczyć jego nazbyt śmiałe poczynania. Pamiętaj też, że dzięki swej urodzie, bogactwu i koneksjom zazwyczaj dostaje, czego chce. Teraz go sobie wyobraź w rękach cylicyjskich piratów, najbardziej krwiożerczych ludzi na świecie. I co, czy zadrżał przed ich groźbami? Pochylił przed nimi głowę, pokorny i potulny? Przeciwnie! Od samego początku drażnił ich i kpił. Powiedzieli mu, że chcą zażądać za niego pół miliona sesterców okupu. Wyśmiał ich! Za takiego jeńca, powiedział, tylko głupcy nie kazaliby sobie zapłacić całego miliona! No, to tak właśnie zrobili.
– Ciekawe – zauważyłem. – Podnosząc swą wartość, zmusił piratów do tego samego. Przypuszczam że nawet krwiożerczy Cylijczycy wolą lepiej traktować zakładnika wartego milion sesterców niż takiego, za którego mogą się spodziewać o połowę mniej.
– Sądzisz więc, że to zagranie dowodzi sprytu Cezara? Jego wrogowie przypisują je zwykłej próżności. Ja jednak jestem dla niego pełen uznania za to, co potem zrobił. Wyobraź sobie, że wynegocjował uwolnienie niemal wszystkich swoich towarzyszy. Piraci pozwolili odejść jego licznym sekretarzom i asystentom, bo Cezar twierdził uparcie, że okup w takiej wysokości trzeba gromadzić z różnych źródeł w miejscach rozrzuconych po całym imperium, a to wymagać będzie pracy całego sztabu ludzi. Zatrzymał przy sobie tylko dwóch służących… absolutne minimum wygody dla nobila… i osobistego lekarza, bez którego nie mógłby się obejść, zważywszy na trapiące go ataki epilepsji. Mówi się, że Cezar spędził w pirackiej niewoli prawie czterdzieści dni, traktując ją jak wywczasy. Kiedy miał ochotę na drzemkę, a piraci zbytnio hałasowali, posyłał niewolnika, by kazał im się zamknąć! Kiedy urządzali sobie zawody i turnieje, przyłączał się do nich i nierzadko pokonywał, jakby byli jego strażą przyboczną, a nie porywaczami. Dla zabicia czasu komponował wiersze i pisał przemówienia, a gdy skończył, zbierał piratów wokół siebie i odczytywał im swe dzieło; gdy mu przerywali albo krytykowali go, nazywał ich barbarzyńcami i analfabetami. Żartował sobie, że każe ich chłostać jak niesforne dzieciaki, a nawet, że doprowadzi do ich śmierci na krzyżu za obrazę godności rzymskiego patrycjusza.
– I oni znosili takie zniewagi spokojnie?
– Nie tylko znosili, ale zdawało się, że je uwielbiają! Cezar samą tylko siłą woli wywierał na nich jakiś przemożny wpływ. Im bardziej ich obrażał i poniewierał, tym bardziej byli pod jego urokiem. W końcu nadesłano okup i Cezar został uwolniony. Podążył prosto do Miletu, przejął pod komendę kilka okrętów i ruszył natychmiast na wyspę, gdzie chronili się piraci. Zaskoczył ich, większość wyłapał i nie tylko odzyskał całą sumę, ale zabrał też piracki skarbiec, traktując go jak łup wojenny. Kiedy miejscowy namiestnik wahał się, co zrobić z piratami, i starał się wymyślić jakiś kruczek prawny, aby przejąć ów łup do swojej szkatuły, Cezar sam zajął się wymierzeniem kary. W niewoli nieraz prorokował piratom, że zawisną na krzyżach, a oni się śmiali, uważając to za zwykłą młodzieńczą czupurność. Okazało się jednak, że to on śmiał się ostatni, widząc ich ukrzyżowanych. Niech ludzie wiedzą, co znaczy słowo Cezara, miał ponoć powiedzieć.
Zadrżałem, mimo gorąca.
– Słyszałeś to na Forum, Lucjuszu?
– Tak, ta historia jest na ustach wszystkich. Cezar jest jeszcze w drodze do Rzymu, ale sława jego wyczynu go wyprzedziła.
– To akurat taka bajka z morałem, jaką Rzymianie uwielbiają – mruknąłem. – Bez wątpienia ten ambitny młody patrycjusz planuje rozpocząć karierę polityczną. To właśnie idealny fundament do zdobycia głosów wyborców.
– No cóż, Cezarowi potrzeba było czegoś dla odzyskania godności, którą oddał królowi Nikomedesowi – rzekł Lucjusz, uśmiechając się szyderczo.
– Tak, w oczach plebsu nic tak nie przydaje godności Rzymianinowi jak przybicie innego człowieka do krzyża – powiedziałem ponuro.
– Podobnie jak nic tak jej nie ujmuje, jak być samemu przygwożdżonym, choćby przez króla.
– Za gorąca się robi ta woda. Już mam tego dosyć. Chętnie skorzystam teraz z usług twojego masażysty, Lucjuszu Klaudiuszu.
Opowieść o Cezarze i piratach zyskała niebywałą popularność. Przez kilka następnych miesięcy, kiedy wiosna przeobrażała się w lato, słyszałem ją wiele razy i w wielu wersjach, w tawernach i na rynkach, od filozofów na Forum i od akrobatów pod Circus Maximus. Był to żywy dowód na to, jak dalece problem piractwa wymknął się spod kontroli – mawiano, kiwając mądrze głowami. Największe wrażenie na wszystkich robiło jednak coś innego – obraz zuchwałego młodego patrycjusza oczarowującego krwiożerczych piratów wyniosłością i na koniec wymierzającego im pełną miarę rzymskiej sprawiedliwości.
Pewnego upalnego sierpniowego dnia zostałem wezwany do domu patrycjusza Kwintusa Fabiusza na Awentynie. Budynek wyglądał na bardzo stary, ale doskonale utrzymany; nieomylny znak, że jego właściciele dobrze prosperowali przez wiele pokoleń. W westybulu pełno było woskowych figur przedstawiających przodków obecnych domowników. Fabiusze wywodzą swój ród z czasów, kiedy powstawała republika rzymska. Niewolnik zaprowadził mnie do pokoju wychodzącego na centralny dziedziniec, gdzie oczekiwali mnie gospodarze. Kwintus Fabiusz był mężczyzną w średnim wieku o surowych rysach i z siwizną na skroniach – Jego żona Waleria okazała się uderzającej urody kobietą z włosami koloru orzecha i błękitnymi oczami. Oboje siedzieli na krzesłach bez oparć, wachlowani przez niewolników. Na mnie też czekało takie samo krzesło i człowiek z wachlarzem.
Zazwyczaj jest tak, że im wyższą pozycję społeczną zajmuje klient, tym dłużej wyjaśnia, jaki ma do mnie interes. Kwintus Fabiusz jednak nie tracił czasu, od razu przekazując mi przez służącego jakiś dokument spisany na kawałku papirusu.
– I co o tym sądzisz? – zapytał, zanim jeszcze zdążyłem rzucić okiem na treść.
– Umiesz czytać, prawda? – spytała Waleria tonem bardziej zaniepokojonym niż obraźliwym.
– O, tak… chociaż powoli – odrzekłem, chcąc zyskać więcej czasu na przestudiowanie listu (bo był to właśnie list) i wydedukowanie, czego ci dwoje ode mnie chcą.
Papirus miał plamy od wody, był naddarty na brzegach i kilka razy złożony, a nie zwinięty. Charakter pisma był dziecinny, ale wyrazisty, z pełnymi wdzięku zawijasami przy niektórych literach.
Do najdroższych rodziców. Moi przyjaciele musieli wam już donieść o moim porwaniu. To było głupie z mojej strony, iść pływać samotnie – wybaczcie mi! Wiem, że musicie się o mnie bać i się smucić, ale nie przejmujcie się za bardzo; straciłem tylko trochę na wadze, a ci, co mnie pojmali, nie są zbyt okrutni.
Piszę do Was, aby przekazać ich żądania. Mówią, że musicie dać im sto tysięcy sesterców. Pieniądze mają być dostarczone człowiekowi w Ostii rankiem w idy sierpniowe, w tawernie „Pod Latającą Rybą”. Wasz agent ma mieć na sobie czerwoną tunikę.