Выбрать главу

Po ich akcencie i brutalnym obejściu poznaję, że ci piraci są Cylicyjczykami. Niewykluczone, że któryś z nich umie czytać (choć w to wątpię), nie mogę więc pisać otwarcie. Wiedzcie jednak, że nie cierpię większych niewygód, niż można się było spodziewać. Wkrótce znów będziemy razem! O to się żarliwie modli Wasz oddany syn, Spuriusz.

Zastanawiając się nad treścią przeczytanego listu, kątem oka dostrzegłem, że Kwintus Fabiusz bębni palcami w poręcz krzesła, a jego żona wierci się nerwowo i postukuje długimi paznokciami o wargi.

– Przypuszczam, że chcielibyście, abym pojechał tam z okupem za chłopca – powiedziałem w końcu.

– Och, tak! – wykrzyknęła Waleria, pochylając się i wbijając we mnie niespokojne spojrzenie.

– On nie jest chłopcem – rzucił zaskakująco ostrym tonem Fabiusz. – Ma siedemnaście lat. Nałożył togę już ponad rok temu.

– Ale czy podejmiesz się tego zlecenia? – spytała Waleria.

Udawałem, że na nowo studiuję list.

– Dlaczego nie poślecie kogoś z waszych domowników? Na przykład któregoś z zaufanych sekretarzy.

Kwintus Fabiusz zmierzył mnie długim spojrzeniem.

– Mówiono mi, że jesteś sprytny. Potrafisz wykrywać różne sprawki.

– Doręczenie okupu nie wymaga zbyt wielkiego sprytu.

– Kto wie, jaki obrót może to wszystko przyjąć? Polecono mi cię jako człowieka, którego zdaniu… i dyskrecji… można zaufać.

– Biedny Spuriusz! – załkała Waleria. – Przeczytałeś jego list. Musisz rozumieć, jak źle go tam traktują!

– Zdawało mi się, że raczej bagatelizuje swoją przygodę.

– Jakżeby inaczej! Gdybyś znał mojego syna i wiedział, jaki jest z natury wesoły i pogodny, domyśliłbyś się, w jak rozpaczliwej musi być sytuacji, że w ogóle wspomina o swych cierpieniach. Jeśli mówi, że stracił trochę na wadze, to znaczy, że musi głodować. Czym tacy ludzie mogą go karmić, rybimi głowami i spleśniałym chlebem? Jeśli pisze, że te potwory „nie są zbyt okrutne”, to sobie wyobraź, jak muszą go dręczyć! Gdy pomyślę o jego tragedii… och, z trudem to znoszę! – Waleria stłumiła szloch.

– Kiedy i gdzie został porwany? – spytałem.

– To się stało w ubiegłym miesiącu – odrzekł Fabiusz.

– Dwadzieścia dwa dni temu! – poprawiła go żona. – Dwadzieścia dwa nie kończące się dni i noce!

– Spuriusz był w Bajach z grupką przyjaciół – kontynuował Fabiusz. – Mamy tam letnią willę przy plaży, a także dom w Neapolis, po drugiej stronie zatoki. Młodzież wzięła małą łódź i pożeglowała między rybaków. Dzień był upalny, więc Spuriuszowi zachciało się kąpieli. Jego towarzysze zostali w łodzi.

– Spuriusz jest świetnym pływakiem – wtrąciła Waleria z dumą.

– Mój syn jest lepszy w pływaniu niż w czymkolwiek innym – skomentował Fabiusz, wzruszając ramionami. – Jego koledzy patrzyli, jak zatacza krąg, podpływając kolejno do łodzi rybackich, i widzieli, jak rozmawia z rybakami i śmieje się.

– On jest bardzo towarzyski – wyjaśniła Waleria.

– Odpływał coraz dalej, aż wreszcie koledzy stracili go z oczu i zaczęli się niepokoić. Potem któryś z nich spostrzegł Spuriusza na pokładzie, jak myślał, jednego z kutrów, choć był większy od pozostałych. Dopiero po chwili zorientowali się, że statek podnosi żagle i odpływa. Chłopcy usiłowali płynąć za nim, ale żaden nie znał się dobrze na żeglarstwie i statek wkrótce zniknął, uwożąc z sobą Spuriusza. W końcu zawrócili do Bajów. Myśleli, że mój syn prędzej czy później się pojawi, ale tak się nie stało. Dni mijały bez żadnej wieści o nim.

– Wyobraź sobie nasz niepokój! – westchnęła Waleria. – Wysłaliśmy listy do zarządcy willi, który wypytywał rybaków i starał się znaleźć kogoś, kto wyjaśniłby nam, co się stało, i zidentyfikował ludzi, którzy zabrali Spuriusza, ale jego dochodzenie nie przyniosło żadnych rezultatów.

– Rybacy z Neapolis! – Fabiusz parsknął ze wzgardą. – Jeśli kiedykolwiek tam byłeś, to znasz ten typ. Potomkowie dawnych greckich kolonistów, którzy nigdy nie zarzucili swych prostackich zwyczajów. Niektórzy nawet nie mówią po łacinie! Po takich ludziach trudno się spodziewać współpracy przy poszukiwaniu młodego Rzymianina porwanego przez piratów.

– Przeciwnie – odparłem. – Wydaje się raczej, że rybacy powinni być naturalnymi wrogami piratów, niezależnie od ich uprzedzeń wobec patrycjuszy.

– Tak czy owak, mój człowiek w Bajach nie mógł się niczego dowiedzieć. Nie mieliśmy żadnych konkretnych wiadomości o losie Spuriusza, dopóki kilka dni temu nie nadszedł ten list.

Spojrzałem znów na pergamin w mym ręku.

– Twój syn nazywa piratów Cylicyjczykami. Wydaje mi się to mało prawdopodobne.

– Dlaczego? – oburzyła się Waleria. – Wszyscy wiedzą, że są oni najkrwawszymi zbirami na świecie. Słyszy się o ich wypadach na wszystkie wybrzeża, od Azji aż do Afryki i Hiszpanii.

– To prawda, ale tu, w Italii? I to na wodach wokół Bajów?

– Przyznaję, że to szokująca wiadomość – zgodził się Fabiusz. – Czego innego można jednak oczekiwać przy nasilającym się problemie piractwa i bezczynności senatu?

– A czy nie wydaje się wam dziwne, że ci piraci chcą odebrać okup w Ostii, tak blisko Rzymu?

– Kogo obchodzą takie szczegóły? – Głos Walerii zaczynał się łamać. – Co za różnica, czy mamy zawieźć pieniądze do Słupów Herkulesa, czy na sąsiednią ulicę? Musimy zrobić, cokolwiek nam każą, żeby sprowadzić Spuriusza bezpiecznie do domu!

Skinąłem głową.

– A co z ilością? Idy są już za dwa dni. Sto tysięcy sesterców to dziesięć tysięcy sztuk złota. Możesz zebrać taką sumę na czas?

Kwintus Fabiusz prychnął lekceważąco.

– Pieniądze to nie problem. Ta kwota jest niemal zniewagą… choć czasem się zastanawiam, czy ten chłopak wart jest nawet takiej skromnej sumy – dodał pod nosem.

Waleria zgromiła go wzrokiem.

– Udam, że wcale tego nie słyszałam, Kwintusie. I to przy obcym! – Zerknęła na mnie i szybko spuściła oczy.

Kwintus Fabiusz puścił jej protest mimo uszu.

– Więc jak, Gordianusie, przyjmiesz to zlecenie?

Popatrzyłem na list. Czułem się trochę nieswojo. Moje wahanie zirytowało patrycjusza.

– Jeśli ci chodzi o zapłatę, to zapewniam cię, że potrafię być hojny.

– Zapłata zawsze jest ważna – potwierdziłem, choć wiedziałem, że przy dziurze ziejącej w moim budżecie nie mogę sobie pozwolić na odrzucenie żadnej pracy. – Czy będę działał sam?

– Tak jest. Oczywiście zamierzam też posłać tam oddział zbrojnych…

Przerwałem mu gestem dłoni.

– Tego się właśnie obawiałem. Nie, Kwintusie Fabiuszu, absolutnie się na to nie zgadzam. Jeśli chodzi ci po głowie pomysł odbicia syna siłą, nalegam, abyś o tym zapomniał. Tak dla bezpieczeństwa chłopca, jak i mojego nie mogę na to pozwolić.

– Gordianusie, moi ludzie pojadą do Ostii!

– Jak chcesz. Ale beze mnie.

Wziął głęboki oddech i patrzył na mnie, jakbym odbierał mu ulubioną zabawkę.

– Co więc mam według ciebie robić? – spytał. – Wypłacę okup, oni uwolnią mojego syna i co dalej? Mam ich puścić wolno?

– A chcesz ich schwytać?

– Po to ma się zbrojnych.

Zagryzłem wargę i wolno pokręciłem głową.

– Ostrzegano mnie, że umiesz się targować – warknął Fabiusz. – Dobrze, rozważ więc taką propozycję: jeżeli uda ci się wyswobodzić mojego syna, a potem moi ludzie odbiorą im okup, wynagrodzę cię jedną dwudziestą całej odzyskanej sumy, niezależnie od ustalonego honorarium.