Выбрать главу

Uśmiechnął się znowu, tym razem jak ktoś przyłapany na czymś z gruntu złym, ale sprytnie przeprowadzonym.

– Aż tak szczodry nie byłem.

– Gdzie znalazłeś tych… piratów?

– Skoczyłem do wody w zatoce pod Neapolis i pływałem od łódki do łódki, dopóki nie trafiłem na właściwą załogę. Szybko się zorientowałem, że Kleon zrobi dla mnie wszystko.

– A więc pomysł tej całej eskapady był wyłącznie twój?

– Oczywiście! Myślisz, że przygłupi rybaczyna mógłby wpaść na coś podobnego? Ci ludzie są urodzonymi podwładnymi. Złowiłem ich w moją sieć jak ryby. Uwielbiają mnie… w każdym razie Kleon… bo i dlaczego nie?

– Podczas gdy ty baraszkowałeś sobie nago na słoneczku ze swoimi adoratorami, twoja matka odchodziła od zmysłów z niepokoju. To nic dla ciebie nie znaczy?

– Trochę zmartwienia dobrze jej zrobi. – Spuriusz wsparł się pod boki i patrzył na mnie spode łba. – To w końcu jej wina. Mogła zmusić starego skąpca, żeby dawał mi więcej pieniędzy, gdyby nie bała się mu postawić. Ale nie zrobiła tego, więc musiałem sam wykombinować, jak wydębić od ojca choć ułamek tego, co i tak mi się należy.

– A co z tymi rybakami? Wystawiłeś ich na straszne niebezpieczeństwo.

– Wiedzą, co ryzykują. Wiedzą też, ile mogą zyskać.

– A Kleon? – Zerknąłem przez ramię i zobaczyłem, że młody Grek nie spuszcza ze Spuriusza rozanielonych oczu. – Biedak ma złamane serce. Coś ty zrobił, żeś go przywiódł do takiego stanu?

– Nic, czym mógłbym przynieść wstyd rodzinie, jeśli do tego zmierzasz. Nic, czego pater sam od czasu do czasu nie robił z ładniejszymi młodymi niewolnikami. Znam swoje miejsce i wiem, co przystoi człowiekowi o mojej pozycji: my czerpiemy przyjemności, od dawania są inni. Nie jak Cezar, który grał żonkę Nikomedesa! Wenus zażartowała sobie z biednego Kleona, sprawiając, że się we mnie zakochał. Pasowało to świetnie do moich planów, ale z przyjemnością się go pozbędę. Irytuje mnie to skakanie wokół mnie. Wolę być obsługiwany przez niewolnika niż adorowany przez zalotnika. Niewolnika możesz odesłać jednym klaśnięciem w dłonie.

– Kleonowi może się coś stać, zanim się ta sprawa zakończy. Jak coś pójdzie źle, może nawet zginąć.

Spuriusz uniósł brwi i spojrzał ku pobliskim wzgórzom.

– A więc jednak są tu zbrojni…

– To był głupi pomysł, Spuriuszu. Naprawdę myślałeś, że ci się to uda?

– Właśnie, że się uda!

– Nie. Na twoje nieszczęście, młodzieńcze, jestem żywotnie zainteresowany nie tylko ratowaniem ciebie, ale i odzyskaniem okupu. Część tego złota będzie moja.

Takie bezpośrednie wyzwanie okazało się błędem. Mógłby zaproponować, że kupi moje milczenie, ale Spuriusz był jeszcze większym skąpcem niż jego ojczym. Kiwnął ręką na Kleona, który natychmiast przybiegł.

– Czy całe złoto załadowaliście?

– To już ostatni raz – odrzekł rybak. – Łódka jest pełna i gotowa. Płynę z nimi. A ty? Wracasz z nami, Spuriuszu?

Chłopak jeszcze raz popatrzył ku wzgórzom.

– Nie jestem pewien – odparł. – Pewne jest jedno, że tego człowieka trzeba uciszyć.

Kleon spojrzał na niego, a potem na mnie.

– No, dalej, Kleonie! Ty masz nóż, a on nie. To chyba proste zadanie? Bierz się w garść i do roboty! Czy muszę wezwać któregoś z twoich kolegów?

Grek wyglądał jak wcielenie nieszczęścia.

– Kleonie, zrób to! Mówiłeś mi, że kiedyś w jakiejś zaszczurzonej tawernie w Pompejach zabiłeś w bójce człowieka. Między innymi z tego powodu wybrałem ciebie do pomocy. Od początku wiedziałeś, że może do tego dojść.

Kleon przełknął głośno ślinę, po czym sięgnął do wiszącej u pasa pochwy i wyciągnął nóż o zębatym ostrzu, jakich rybacy używają do patroszenia ryb.

– Kleonie! – powiedziałem. – Wiem wszystko. Ten chłopak cię po prostu wykorzystuje. Musisz to wiedzieć. Twoje uczucie go nie obchodzi. Odłóż broń, a pomyślimy, jak naprawić to, czego narobiłeś.

Spuriusz roześmiał się i potrząsnął głową.

– Kleon może jest głupcem, ale nie idiotą. Kości są rzucone i on wie, że nie ma wyboru, musi doprowadzić to do końca. A to oznacza pozbycie się ciebie, Gordianusie.

Kleon jęknął przeciągle. Patrzył na mnie, ale przemówił do Spuriusza:

– Tamtego dnia na zatoce, kiedy podpłynąłeś do naszej łodzi i wspiąłeś się na pokład, od pierwszej chwili wiedziałem, że przyniesiesz mi tylko kłopoty. Twoje szalone pomysły…

– Zdaje się, że moje pomysły bardzo ci się podobały, zwłaszcza odkąd wspomniałem o złocie.

– Daj spokój ze złotem! To innym o nie chodziło. Ja chciałem tylko…

– Tak, Kleonie, wiem, czego naprawdę chciałeś. – Spuriusz przewrócił z irytacją oczami. – I obiecuję ci, że któregoś dnia ci na to pozwolę. Teraz jednak… – Machnął niecierpliwie ręką. – Wyobraź sobie, że on jest rybą! Wypatrosz go! Jak to załatwimy, wejdziemy na łódź i odpłyniemy ze złotem do Neapolis.

– Popłyniesz z nami?

– Oczywiście. Ale najpierw ten człowiek musi zostać uciszony. Inaczej wszystkich nas wyda.

Kleon postąpił ku mnie o krok. Przez głowę przemknęła mi myśl, czy nie uciekać, ale szybko ją odrzuciłem. Grek musiał być nawykły do biegania po piasku, a nie uśmiechało mi się dostać tym zębatym nożem w plecy. Może więc śmiało stawić mu czoło? Jesteśmy mniej więcej tego samego wzrostu i wagi, a ja przypuszczalnie mam większe doświadczenie w walce wręcz niż on; to mi się jednak nie przyda na wiele, skoro on ma nóż. Moją jedyną przewagą było… jego niezdecydowanie. Kleon działał bez przekonania; za każdym razem, gdy zwracał się do Spuriusza, w jego głosie brzmiało romantyczne cierpienie, ale i nuta urazy. Jeśli uda mi się zagrać na tej strunie, może zapobiegnę atakowi?

Zanim jednak zdołałem cokolwiek powiedzieć, zauważyłem nagłą zmianę na twarzy Kleona. Podjął decyzję dosłownie w mgnieniu oka. Przez ułamek sekundy myślałem, że rzuci się na Spuriusza jak pies atakujący swego pana. Jak potem wytłumaczyłbym Walerii, że stałem bezradnie, gdy na moich oczach zasztyletowano jej ukochanego syna?

Była to jednak tylko ulotna myśl. Kleon ani myślał zabijać Spuriusza. Rzucił się na mnie. Zwarliśmy się w walce. Poczułem nagły palący ból w prawym ramieniu, bardziej jak od uderzenia biczem niż od cięcia nożem; musiał mnie jednak skaleczyć, bo na piasku kątem oka dostrzegłem plamę krwi. Potoczyliśmy się na ziemię. W zębach zgrzytnęły mi grube ziarna żwiru, czułem ciepło jego ciała i odór potu. Kleon napracował się solidnie przy załadunku łodzi i na moje szczęście był już zmęczony. Miałem akurat tyle sił, by odpierać jego ciosy, dopóki ktoś nie nadbiegł od strony głazów na końcu zatoczki.

W jednej chwili Kleon siedział na mnie, wyciskając mi z ramion resztki siły, a ostrze jego noża było coraz bliżej mojej szyi; w następnej wydało mi się, że jakiś bóg złapał go z tyłu za tunikę i cisnął pod niebo. Był to jednak tylko Belbo. Ściągnął ze mnie napastnika, uniósł go nad głowę i miotnął o ziemię. Tylko miękki piasek sprawił, że Kleonowi nie pękł kręgosłup. Udało mu się utrzymać nóż, ale Belbo jednym kopnięciem wytrącił mu go z dłoni, po czym opadł kolanami na jego pierś i wzniósł nad nim pięść jak kowalski młot.

– Belbonie, nie! – wrzasnąłem. – Zabijesz go!

Belbo popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Kleon wił się pod jego ciężarem jak ryba wyrzucona na brzeg. Tymczasem z łodzi wygramoliło się jego trzech towarzyszy. Dopóki walczyliśmy jeden na jednego, trzymali się z dala, ale teraz, widząc go w opałach, pospieszyli mu na ratunek, dobywając po drodze noży.

Wstałem i podbiegłem po leżący nieopodal nóż Kleona. Poczułem się dziwnie, widząc moją własną krew na ostrzu. Belbo też się poderwał i wyciągnął sztylet. Kleon został na piasku, z trudem łapiąc powietrze. Więc jest nas dwóch przeciwko trzem i wszyscy uzbrojeni, pomyślałem. Po mojej stronie był olbrzym, ale ja sam byłem ranny w prawą rękę. Czy to wyrównywało szansę? Najwyraźniej nie, bo rybacy nagle stanęli jak wryci, wpadając jeden na drugiego, a potem zawrócili biegiem do łodzi, wołając do Kleona, by spieszył za nimi. Przez upojny moment byłem dumny, że tak ich wystraszyłem (oczywiście przy skromnej pomocy Belbona), ale przypomniałem sobie, że zanim uciekli, patrzyli na coś nad moją głową. Odwróciłem się; na szczycie najbliższego wzgórza pojawili się najemnicy Fabiusza z centurionem Markiem na czele, biegnący w naszą stronę z dobytymi mieczami.