Выбрать главу

– Wredny mały typ…

To było logiczne. Jego intryga spaliła na panewce i najlepsze, co mógł zrobić, to uciszenie wszystkich, którzy o niej wiedzieli, włącznie ze mną.

– A Kleon i reszta?

Belbo spuścił wzrok.

– Żołnierze wykonali rozkaz Marka.

– Ależ nie mogli ich wszystkich zabić!

– To był straszny widok. Nie jest przyjemnie oglądać ludzi ginących na arenie, ale przynajmniej jest w tym coś z zawodów, kiedy obaj przeciwnicy mają broń i są podobnie wyszkoleni. Ale ci biedacy wychodzący z wody resztkami sił, wyczerpani i z trudem łapiący oddech, błagający o litość… a z drugiej strony ludzie Marka, szlachtujący ich jak rzeźnicy bydło.

– Co się stało z Kleonem?

– On też zginął, o ile wiem. Zabić wszystkich, taki był rozkaz centuriona i jego oddział go wykonał. Spuriusz im pomagał, wskazując każdego kolejnego pirata, który wychodził na brzeg. Zabijali ich na miejscu i wrzucali ciała z powrotem w morze.

Wyobraziłem sobie tę scenę i na nowo rozbolała mnie głowa.

– Oni nie byli piratami, Belbonie. Nigdy nie było żadnych piratów.

Pokój nagle rozmył mi się przed oczyma. Nie był to wynik kontuzji; po prostu pociekły mi łzy.

Kilka dni później byłem znów w łaźni. Leżałem nagi na ławie, a jeden z niewolników Lucjusza Klaudiusza robił mi masaż. Moje sponiewierane ciało domagało się takiej kuracji, tak jak posiniaczone sumienie potrzebowało ulgi płynącej z wylania całej tej ponurej historii w chłonne jak gąbka ucho Lucjusza.

– Przerażające! – mruknął w końcu. – Miałeś sporo szczęścia, że wyszedłeś z tego żywy. I kiedy wróciłeś do Rzymu, poszedłeś do Kwintusa Fabiusza?

– Oczywiście. Należała mi się reszta honorarium.

– No i udział w odzyskanym okupie, co?

– To jest bolesny punkt. – Skrzywiłem się. – Jak Kwintus Fabiusz podkreślił, miałem otrzymać jedną dwudziestą tego, co zostanie odebrane piratom. Skoro zaś złoto przepadło…

– Oszukał cię, powołując się na taki techniczny szczegół? Jakie to typowe dla Fabiuszów! Ale przecież morze musiało wyrzucić trochę złota na brzeg? Nie próbowali nurkować?

– Próbowali. Żołnierze Marka wydobyli jednak tylko znikomą część. Mój udział wyniósł zaledwie skromną garść monet.

– Tylko tyle, po tak ciężkiej pracy i wystawianiu się na takie niebezpieczeństwo? Kwintus Fabiusz musi naprawdę być takim sknerą, jak go maluje jego pasierb. Chyba powiedziałeś mu całą prawdę o tym porwaniu?

– Jasne. Niestety, ci akurat ludzie, którzy mogliby potwierdzić moje słowa, to znaczy rybacy, nie żyją. Spuriusz zaś upiera się, że był porwany przez piratów.

– Kłamie w żywe oczy! Chyba Fabiusz mu nie wierzy?

– Publicznie przyjmuje wersję pasierba, ale chyba tylko dlatego, że chce uniknąć skandalu. Myślę, że od początku musiał coś podejrzewać i pewnie to było powodem skorzystania z moich usług. Chciał dowodów. Dlatego też rozkazał Markowi wymordować wspólników Spuriusza, żeby prawda nie wyszła na jaw. O, tak! Fabiusz wie, co się naprawdę zdarzyło. Musi gardzić pasierbem jeszcze bardziej niż przedtem… i z wzajemnością.

– Takie waśnie w rodzinie często się kończą…

– Morderstwem. – Ośmieliłem się głośno wypowiedzieć to słowo. – Nie chciałbym się zakładać, który z nich przeżyje drugiego.

– A jak zareagowała matka chłopaka, Waleria?

– Syn przyczynił jej wielkiego zmartwienia, tylko żeby zaspokoić swą chciwość. Uważałem, że ma prawo się o tym dowiedzieć. Ale kiedy próbowałem jej to uzmysłowić, nagle jakby ogłuchła. Nie wiem, czy usłyszała choć jedno moje słowo, ale na pewno nie dała tego po sobie poznać. Gdy skończyłem, uprzejmie mi podziękowała za uratowanie syna z rąk tych okropnych piratów i odesłała mnie, skąd przyszedłem.

Lucjusz tylko pokręcił głową.

– Ale Kwintus Fabiusz dał mi jednak coś ponad umówioną zapłatę – dodałem.

– Tak?

– Ponieważ odmówił mi wypłacenia pełnego umówionego udziału, uparłem się, że muszę otrzymać coś innego, czego sam wyraźnie nie doceniał.

– Ach, chodzi o twojego nowego ochroniarza. – Lucjusz zerknął na Belbona, który stał pod ścianą z rękami założonymi na pierś, pilnując wnęki w ścianie, gdzie złożyłem ubranie, z tak surową miną, jakby zawierała okup co najmniej za senatora. – Tak, ten gość to prawdziwy skarb.

– Ten gość uratował mi życie na plaży pod Ostią. Może to nie był ostatni raz.

Zdarza się, że interesy prowadzą mnie w okolice Neapolis i zatoki. Zawsze muszę wtedy odwiedzić nabrzeże, gdzie zbierają się miejscowi rybacy. Pytam ich po grecku, czy ktokolwiek z nich zna młodego człowieka zwanego Kleonem. Niestety, Neapolitańczycy to milkliwa i podejrzliwa społeczność. Ani jeden nigdy nie przyznał się do znajomości z rybakiem o takim imieniu, choć przecież ktoś w Neapolis musiał go znać.

Przyglądam się ludziom na łodziach w nadziei, że go wypatrzę. Z bliżej nieokreślonego powodu wbiłem sobie do głowy, że tamtego tragicznego dnia udało mu się jakimś cudem ujść ludziom centuriona Marka i dotrzeć do domu. Któregoś razu byłem niemal pewien, że mignął mi gdzieś przelotnie. Mężczyzna był gładko ogolony, ale miał oczy Kleona. Zawołałem do niego z przystani, lecz łódź przepłynęła dalej, zanim zdołałem lepiej się mu przyjrzeć. Nie udało mi się nigdy potwierdzić, że to on. Może był to jakiś jego krewny albo po prostu ktoś podobny. Nie prowadziłem tego dochodzenia z całym zaangażowaniem; być może z obawy przed rozczarowaniem prawdą. Wolę wierzyć, że to rzeczywiście był Kleon, pal licho dowody. Czy na świecie może być dwóch ludzi z takimi samymi smutnymi, zielonymi oczami?

SREBRO SATURNALIÓW

– Hazard na Forum! Doprawdy, Gordianusie, kto pozwala na takie zachowanie? – Cycero prychnął przez nos, patrząc na grupkę mężczyzn zajętych grą w kości na bruku.

– Ale mamy Saturnalia*, Cyceronie – odrzekłem ze znużeniem.

Natknęliśmy się na niego z Ekonem po drodze do domu Lucjusza Klaudiusza i Cycero nalegał, abyśmy szli razem z nim. Był w kiepskim nastroju i nie miałem pojęcia, dlaczego chciał naszego towarzystwa, chyba że chodziło mu o powiększenie swego skromnego orszaku na czas przejścia przez Forum. Dla rzymskiego polityka żaden orszak nie jest za duży, nawet jeśli w jego skład wchodzą ludzie o wątpliwej reputacji, jak moja skromna osoba czy trzynastoletni niemowa.

Grzechot kości przebrzmiał, za to podniosły się radosne okrzyki i jęki zawodu, a potem brzęk monet przesypywanych z rąk do rąk.

– Tak, Saturnalia… – Cycero westchnął. – W myśl tradycji urzędnicy muszą pozwalać na podobne praktyki podczas zimowego święta, a rzymskie tradycje należy szanować. Mimo to z bólem patrzę na takie prostackie rozrywki w samym sercu miasta.

– Ludzie stale grają w kości w Suburze. – Wzruszyłem ramionami.

– Tak, w Suburze. – W jego wytrenowanym głosie oratora brzmiała pogarda dla dzielnicy, w której mieszkam. – Ale nie tu, na Forum!

Nie wiadomo skąd pojawiła się grupa świętujących i podpitych obywateli wpadła prosto w środek orszaku Cycerona. Ludzie wirowali w opętanym tańcu, aż unosiły im się luźne szaty. Zdejmowali kolorowe filcowe czapki i kręcili nimi na palcach młynka. Pośrodku w lektyce siedział garbus przyodziany jak legendarny król Numa w jaskrawożółty płaszcz i koronę z papirusu. Głowa mu się sennie kiwała, a on wlewał sobie do gardła cienką strugę wina z bukłaka, drugą ręką zaś wymachiwał sękatą laską jak berłem. Eko, uradowany widowiskiem, otworzył usta w bezgłośnym śmiechu i klaskał wesoło w dłonie. Cycerona to nie bawiło.