Выбрать главу

Lucjusz odesłał Tropsusa do jego izby, po czym zwrócił się do mnie.

– I co ja mam z tym począć, Gordianusie? – Ton jego głosu wcale nie był patrycjuszowski.

– Zatrzymaj Tropsusa w domu, to oczywiste. Kręcąc się samopas po ulicach, mógłby spanikować i próbować ucieczki, co się zawsze kończy źle dla niewolnika. Poza tym – dodałem szeptem – on może faktycznie maczał palce w tej kradzieży. Proponuję wynająć kilku gladiatorów, jeśli uda ci się znaleźć paru w miarę trzeźwych, żeby odszukali i przyprowadzili ci Zotikusa.

– A jeśli się okaże, że on nie ma przy sobie srebra?

– Wtedy do ciebie będzie należała decyzja, jak wydobyć z niego prawdę.

– On może twierdzić, że jest niewinny.

– No cóż, nie jest wykluczone, że ktoś obcy mógł przebyć mur i ukraść twoje srebro. Być może inny z twoich niewolników albo ktoś ze złotników, kto wiedział o twoim ostatnim zamówieniu. Najpierw jednak musisz znaleźć Zotikusa i dowiedzieć się, co on wie o tym wszystkim.

Eko, który do tej pory stał zamyślony, nagle pociągnął mnie za rękaw. Wskazał na ciało Stefanosa, a potem wyszczerzył zęby i udał, że się śmieje. Lucjusz nie krył oburzenia.

– Doprawdy, nie ma w tym nic śmiesznego!

– Źle go zrozumiałeś, Lucjuszu – sprostowałem. – Chcesz powiedzieć, Ekonie, że słyszałeś śmiech Stefanosa?

Eko skinął głową w taki sposób, jakby zastanawiał się nad tym przez dłuższy czas i w końcu uznał, że tak.

– Stefanos się śmiał? – Lucjusz powiedział te słowa takim tonem, jakby usłyszał, że Eko widział starego niewolnika zionącego ogniem albo żonglującego swoimi gałkami ocznymi.

– Trzeba przyznać, że wydał mi się raczej człowiekiem ponurego usposobienia – powiedziałem, rzucając synowi sceptyczne spojrzenie. – I jeśli to był śmiech Stefanosa, dlaczego nie poznał go Tropsus?

– Pewnie dlatego, że nigdy przedtem nie słyszał, żeby starzec się śmiał – odrzekł Lucjusz. – Ja sam chyba też nie miałem takiej okazji. – Popatrzył na zwłoki ze zdziwioną miną. – Jesteś pewien, że to Stefanos się śmiał, Ekonie?

Eko założył ręce na piersi i skinął poważnie głową. Nie miał już wątpliwości.

– Ach, może nigdy się tego nie dowiemy – powiedziałem, ruszając do wyjścia.

– Nie zostaniesz, Gordianusie, żeby mi pomóc?

– Niestety, Lucjuszu Klaudiuszu, muszę cię teraz opuścić. Mam kolację do przygotowania i nałożnicę do obsłużenia.

Udało się nam dotrzeć do domu względnie bezpiecznie. Nasz marsz na krótko wstrzymała grupka nierządnic, biorąc nas w środek tanecznego kręgu, kolejny król Numa niesiony w wymyślnej lektyce wylał mi na głowę kubek wina, a pijany gladiator zwymiotował Ekonowi na sandały, ale poza tym droga z Palatynu przez Suburę na Eskwilin minęła bez problemów. Na kolację przygotowaliśmy proste dania, odpowiednie do mojego talentu kulinarnego, ale Bethesda i tak ledwo się powstrzymywała od interwencji; co chwila zaglądała do kuchni ze sceptycznym marsem na twarzy i kręciła głową, jak gdyby sam sposób trzymania noża świadczył o moim absolutnym braku kompetencji w tych sprawach. W końcu, kiedy słońce zaczynało się chylić ku zachodowi, wynurzyliśmy się z Ekonem z kuchni i zastaliśmy oboje niewolników wygodnie rozpartych na sofach zwykle zarezerwowanych dla nas. Eko przyniósł stoliki, a ja zacząłem podawać nasze dzieła: zupę z soczewicy, polewkę z prosa z mieloną jagnięciną oraz jajeczną leguminę z miodem i orzeszkami piniowymi. Belbo był zadowolony z posiłku, ale jemu odpowiada każdy rodzaj jedzenia, byle było go dużo; jadł, oblizując palce i cmokając, i co chwila ze śmiechem posyłał Ekona po wino, bez mrugnięcia okiem przyjmując to odwrócenie ról. Bethesda z kolei każde wnoszone danie traktowała z chłodną obojętnością. Wiedziałem jednak, że ta jej wyniosła postawa maskuje tylko jej odczucia, jak podejrzewałem, równie skomplikowane i subtelne jak najbardziej wyszukana potrawa. Po trosze kręciła nosem na moje gotowanie, po trosze radowała się nietypową sytuacją i udawaniem rzymskiej matrony, a przy tym chciała ukryć wszelkie zewnętrzne oznaki tej radości, ponieważ… no cóż, ponieważ Bethesda jest Bethesdą. Niemniej uznała za stosowne pochwalić mnie za leguminę, co przyjąłem z głębokim ukłonem.

– A jak ci minął dzień, panie? – spytała zdawkowo, przeciągając się na sofie.

Stałem tuż przy niej, trzymając ręce za plecami w pozie wyrażającej szacunek. Czy w jej wyobraźni spadłem do roli niewolnika… a może jeszcze gorzej… męża?

Zrelacjonowałem jej wydarzenia dnia, jak zazwyczaj muszą robić niewolnicy. Bethesda słuchała z roztargnieniem, przesuwając dłońmi przez swoje wspaniałe włosy lub postukując palcami po pełnych, karminowych wargach. Kiedy opisywałem spotkanie z Cyceronem, w jej oczach pojawił się gniewny błysk, zawsze była bowiem podejrzliwa wobec mężczyzn przejawiających większy apetyt na księgi niż na kobiety czy jedzenie; na wzmiankę o mojej wizycie u Lucjusza Klaudiusza uśmiechnęła się, wiedząc, jak jest on podatny na jej wdzięki; przy relacji o śmierci Stefanosa i zniknięciu srebra wpadła w melancholijne zamyślenie. Pochyliła się i oparła podbródek na dłoni. Nagle przyszło mi do głowy, że ona mnie parodiuje.

Kiedy już zdałem jej sprawę z tragicznego zdarzenia, poprosiła, abym jeszcze raz jej to wyłożył, potem zawołała Ekona, bawiącego się w łapki z Belbonem, żeby przyszedł i wyjaśnił pewne aspekty tej historii. Znów, jak u Lucjusza, chłopiec upierał się, że śmiech, który dochodził z głębi domu, dobywał się z gardła Stefanosa.

– Panie, czy ten niewolnik, Tropsus, będzie wydany na męki? – spytała.

– Możliwe. – Westchnąłem. – Jeśli Lucjuszowi nie uda się odzyskać srebra, może stracić głowę… to znaczy, Lucjusz… choć ostatecznie może ją stracić także Tropsus, i to dosłownie.

– A jeżeli znajdą Zotikusa bez srebra i będzie się zaklinał, że go nie ukradł?

– Nie ma wątpliwości, że będzie torturowany – powiedziałem. – Lucjusz straciłby poważanie wśród krewnych i znajomych, gdyby pozwolił się oszukać niewolnikowi.

– Pozwolił się oszukać niewolnikowi… – powtórzyła Bethesda w zamyśleniu. Potem potrząsnęła głową i przybrała najbardziej władczą minę ze swojego bogatego repertuaru. – Panie, byłeś tam! Jak mogłeś nie dostrzec prawdy?

– O co ci chodzi?

– Piłeś u Lucjusza wino bez wody, prawda? Musiało zaćmić ci umysł.

W Saturnalia pozwala się niewolnikom na wiele, ale są pewne granice.

– Bethesdo! Żądam…

– Musimy natychmiast iść do Lucjusza Klaudiusza! – Dziewczyna zerwała się na równe nogi i pobiegła po ciepłą pelerynę.

Wzruszyłem ramionami.

– Ekonie, przynieś płaszcz sobie i mnie. Noc może być zimna. Ty też możesz iść z nami, Belbonie, jeśli ci się uda wygramolić z tej sofy. Na ulicach będzie gorąco.

Nie będę opisywał szaleńczej wędrówki po Rzymie w noc Saturnaliów. Dość powiedzieć, że na pewnych odcinkach naszej trasy błogosławiłem pomysł zabrania Belbona; sama jego masywna obecność najczęściej wystarczała, by otworzyć nam przejście wśród nader podochoconego tłumu. Kiedy wreszcie zapukaliśmy do drzwi Lucjusza, znowu otworzył nam on sam.