– Gordianus! Och, jakże się cieszę, że przyszedłeś. Ten dzień jest coraz gorszy! Ach, jest i Eko… Belbo… i Bethesda? – Głos mu zadrżał, gdy wypowiadał jej imię. Otworzył szerzej oczy i zarumienił się, jeśli można mówić o rumieńcach na tak czerwonych policzkach.
Poprowadził nas przez ogród. Statua Minerwy patrzyła na nas z niezmąconym spokojem; jej oblicze było teraz jak studium księżycowego światłocienia. Gospodarz zaprosił nas do luksusowo urządzonego pokoju z wyjściem do ogrodu, dobrze ogrzanego buzującym w żelaznym koszu ogniem.
– Poszedłem za twoją radą i wynająłem ludzi do poszukiwania Zotikusa – powiedział. – Znaleźli go dość szybko. Był pijany jak satyr i grał w kości przed jednym z lupanarów w Suburze. Jak tłumaczył, chciał wygrać tyle, żeby móc wejść do środka.
– A srebro?
– Ani widu, ani słychu. Zotikus przysięga, że go nie widział, a nawet nie wiedział o jego istnieniu. Podobno wymknął się z domu przez okno, bo Tropsus to nudziarz, a on chciał sam pobuszować po ulicach.
– Wierzysz mu?
– Sam już nie wiem, w co wierzyć. – Lucjusz złapał się za głowę. – Wiem tylko, że Tropsus i Zotikus wrócili do domu, potem ten drugi znowu wyszedł, a w tym czasie zginął Stefanos i zniknęło srebro. Ja chcę tylko je odzyskać! Odwiedzili mnie dziś kuzynowie, a ja nic dla nich nie miałem. Oczywiście nie zamierzałem ich wtajemniczać w tę sytuację. Powiedziałem, że dostawca się spóźnia i będę musiał przynieść im prezenty na drugi dzień. Gordianusie, ja nie chcę wydawać tych chłopców na tortury, ale cóż mogę innego zrobić?
– Możesz mnie zaprowadzić do pokoju, gdzie trzymałeś srebro – powiedziała Bethesda, wychodząc naprzód i zsuwając z ramion pelerynę, którą rzuciła niedbale na stojące obok krzesło. Kaskada jej kruczych włosów połyskiwała granatem i purpurą w świetle płomieni. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, a oczy utkwione były w Lucjuszu, który z trudem wytrzymywał ich spojrzenie. Ja sam zadrżałem w duchu, patrząc na nią w tym oświetleniu, bo choć miała rozpuszczone włosy jak niewolnica i nosiła prostą suknię służącej, jej oblicze emanowało takim samym władczym majestatem jak odlana w brązie podobizna bogini z ogrodu. Bethesda nie spuszczała wzroku z Lucjusza, który bezwiednie podniósł dłoń, by zetrzeć z czoła kropelki potu. W pokoju było ciepło, ale nie na tyle, aby się pocić.
– Oczywiście – pospieszył z odpowiedzią. – Choć niewiele jest tam do oglądania. Kazałem przenieść ciało Stefanosa do innego pomieszczenia… – Lucjusz odwrócił się i ruszył korytarzem w głąb domu, biorąc po drodze lampę z uchwytu na ścianie.
W migotliwym świetle pokój zdawał się zionąć pustką. Okiennice były zamknięte, a splamione krwią sukno ze skrzyni gdzieś zabrano.
– Które z okien było otwarte, kiedy znaleźliście Stefanosa martwego? – spytała Bethesda.
– To. – Lucjusz dotknął okiennic nad skrzynią, tak że otworzyły się pod naciskiem. – Skobel jest pęknięty – wyjaśnił, starając się zamknąć je z powrotem.
– Pękł, bo okiennice nie zostały normalnie otwarte, lecz wyłamane – stwierdziła Bethesda.
– Tak, domyśliliśmy się tego dziś rano – potwierdził Lucjusz. – Ktoś musiał je pchnąć od zewnątrz. Włamywacz…
– Nie sądzę – przerwała mu w pół słowa. – A jeśli ktoś złapałby za górną część i pociągnął do środka… o, tak. – Podeszła do sąsiedniego okna i zrobiła właśnie to, co powiedziała. Delikatny skobel pękł natychmiast.
– Ale dlaczego ktokolwiek miałby to zrobić? – spytał gospodarz.
Otworzyłem już usta i nabrałem powietrza, zaczynając rozumieć, co Bethesda ma na myśli, ale ugryzłem się w język. To ona wpadła na ten pomysł, niech więc sama mu odpowie.
– Twój niewolnik Tropsus powiedział, że najpierw usłyszał śmiech, potem jakiś grzechot, a wreszcie uderzenie. Według Ekona to śmiał się sam Stefanos.
– Trudno mi to sobie wyobrazić. – Lucjusz pokręcił głową.
– Powiem ci dlaczego: otóż on się śmiał tylko za twoimi plecami. Zapytaj niewolnika, który jest u ciebie dłużej niż Tropsus, a zobaczysz, co ci odpowie.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Ten człowiek prowadził twój dom, prawda? Był pierwszym wśród twoich sług tu, w Rzymie. Możesz mi wierzyć, czasami musiał się z ciebie śmiać po kryjomu.
Lucjusz wydawał się zbulwersowany takim pomysłem, ale Bethesda nie dała mu dojść do słowa.
– Grzechot, o którym mówił Tropsus, sam przed chwilą słyszałeś, kiedy wyłamałam ten skobel. Potem uderzenie… to Stefanos wyrżnął głową w kant skrzyni. Upadł gdzieś tutaj, trzymając się za serce i krwawiąc z rany na czole. – Wskazała palcem dokładnie na miejsce, w którym rano znaleźliśmy starego niewolnika. – Najważniejszego dźwięku jednak nie słyszał nikt: brzęku srebrnych przedmiotów, które z pewnością narobiłyby sporego hałasu, gdyby ktoś pospiesznie ładował je do worka i uciekł z nimi przez okno.
– Ale co to wszystko znaczy? – Lucjusz nie mógł zrozumieć.
– To znaczy, że twój niewolnik z drewnianą twarzą, którego nie podejrzewałeś o poczucie humoru, świętował Saturnalia na swój sposób. Zrobił ci niezły kawał i sam się roześmiał, zadowolony z własnej impertynencji. Śmiał się jednak zbyt żywiołowo. Był już w sędziwym wieku, prawda? Starzy niewolnicy mają słabe serce. Kiedy ono zawodzi, człowiek upada, starając się chwycić za cokolwiek, na czym mógłby się wesprzeć. – Znów złapała za okiennice i szarpnęła je do siebie. – Ale to nie było dobre oparcie. Stefanos upadł, uderzył się w głowę i potoczył się na podłogę. Czy zabiło go to uderzenie, czy własne serce? Nie dowiemy się już nigdy.
– Ale co ze srebrem? – Lucjusz domagał się odpowiedzi na najważniejsze pytanie. – Gdzie się ono podziało?
– Tam, gdzie Stefanos powoli i cichutko je ukrył, chcąc nastraszyć swego pana.
Wstrzymałem oddech, gdy Bethesda uchylała wieko skrzyni. Co będzie, jeśli się myli? Ale oczywiście było tam wszystko, ułożone na jakiejś haftowanej kapie i lśniące w blasku lampy: naczynia, naszyjniki, bransolety i taca, które widzieliśmy dziś rano.
Lucjuszowi dech zaparło z zaskoczenia. Wyglądał, jakby sam miał zemdleć na miejscu.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć! Stefanos nigdy przedtem niczego takiego nie zrobił!
– Nie? – Bethesda popatrzyła na niego z ukosa. – Niewolnicy zawsze robią panom kawały, Lucjuszu Klaudiuszu. Ale nie po to, żeby pan się dowiedział i poczuł głupio, bo wówczas impertynencki sługa zostałby ukarany. Nie, cała rzecz w tym, żeby pan nigdy się nie domyślił, że padł ofiarą żartu. Stefanos zapewne zamierzał być poza domem, gdy ty odkryjesz zniknięcie srebra. Pozwoliłby ci miotać się w panice przez jakiś czas, potem wróciłby do domu, a kiedy ty gorączkowo zacząłbyś go wypytywać, zaprowadziłby cię do skrzyni.
– Byłbym wtedy na niego wściekły.
– Tym lepiej by się ubawił. Gdybyś go bowiem zapytał, dlaczego schował srebro, usłyszałbyś, że zrobił to na twoje wyraźne polecenie.
– Przecież nie dawałem mu takich poleceń!
– Ależ dałeś, panie, powiedziałby, kręcąc głową nad twoim roztargnieniem ze swoją zwykłą, surową i ponurą miną. Nie miałbyś innego wyboru, jak tylko mu uwierzyć. Sięgnij pamięcią wstecz, Lucjuszu Klaudiuszu; podejrzewam, że niejeden raz bywałeś w podobnej sytuacji, a Stefanos niedwuznacznie dawał ci do zrozumienia, że to wynik wyłącznie twojego roztargnienia.
– Hmm… Teraz, gdy o tym powiedziałaś… – Lucjusz był wyraźnie speszony.
– A on przez cały czas śmiał się z ciebie za plecami – dokończyła Bethesda.