– Panie, nie wiem, o czym mówisz…
– Dawio – wtrąciłem. – Musisz nam powiedzieć, co się działo między tobą a Tytusem Didiuszem.
Zająknęła się i znów wbiła wzrok w podłogę.
– Dawio! Ten człowiek nie żyje. Jego żona cię oskarża. Znalazłaś się w wielkim niebezpieczeństwie. Jeżeli jesteś niewinna, prawda może cię ocalić. Odwagi! A teraz powiedz nam, co zaszło między tobą a Tytusem.
– Nic! Przysięgam na cień mojej matki! Och, on próbował i to nie raz. Nagabywał mnie w domu pana w Rzymie od pierwszego wieczoru, kiedy mnie zobaczył. Chciał, bym z nim poszła do pustego pokoju. Odmówiłam. Tutaj też próbował tego samego. Chodził za mną, starał się zdybać w jakimś zakątku. Ja go nigdy nie zachęcałam! Wczoraj, kiedy wszyscy poszliście do pasieki, zaatakował mnie, ciągnął za ubranie, szczypał i całował. Ja się tylko odsuwałam, ale jemu się to nawet podobało i mnie gonił. Kiedy w końcu wróciliście, omal się nie rozpłakałam z ulgi.
– A więc on cię molestował – rzekł Lucjusz ze smutkiem. – No, w to mogę uwierzyć. To zapewne moja wina, powinienem mu powiedzieć, żeby trzymał ręce z daleka od mojej własności. Ale czy naprawdę tak strasznie cię traktował, że musiałaś go otruć?
– Nie! Ja nigdy…
– Będziesz musiał ją torturować, jeśli chcesz z niej wydobyć prawdę! – Antonia stanęła w drzwiach z zaciśniętymi pięściami i potarganą fryzurą. Wyglądała jak mściwa harpia. – Wydaj ją na męki, Lucjuszu! Tak się robi, gdy niewolnik zeznaje w sądzie. Masz do tego prawo, jesteś jej panem. To twój obowiązek, Tytus był twoim gościem. Żądam, abyś ją torturował, dopóki się nie przyzna, a potem uśmiercił!
Dawia zrobiła się tak blada jak ćmy, które wyleciały z dziesiątego ula. Zachwiała się i padła zemdlona na podłogę.
Oszalała z bólu Antonia zamknęła się w swojej sypialni. Dawia odzyskała przytomność, ale wydawała się ogarnięta jakąś nagłą gorączką mózgu: dygotała i nie odzywała się ani słowem.
– Co ja mam zrobić, Gordianusie? – Lucjusz chodził nerwowo po westybulu. – Jeśli Dawia się sama nie przyzna, to chyba rzeczywiście będę musiał dziewczynę torturować. Nawet nie wiem, jak się do tego zabrać! Żaden z moich niewolników z gospodarstwa też się do tego nie nadaje. Mógłbym chyba poprosić o pomoc któregoś z moich kuzynów…
– Mówienie o torturach jest przedwczesne – przerwałem mu. Zastanawiałem się, czy Lucjusz Klaudiusz naprawdę byłby do tego zdolny. Jest łagodnym człowiekiem żyjącym w okrutnym świecie, ale czasami wymagania stawiane przez świat wygrywają z jego naturą. Kto zresztą wie; Lucjusz może mnie jeszcze zaskoczyć, ale nie pragnąłem się o tym przekonać. – Powinniśmy uważniej przyjrzeć się ciału, skoro już trochę ochłonęliśmy.
Wróciliśmy nad strumień. Tytus leżał tak, jak go zostawiliśmy, ktoś jednak zamknął mu powieki.
– Ty się znasz na truciznach, Gordianusie. Co o tym sądzisz? – spytał Lucjusz.
– Trucizn jest wiele, tak jak i wiele różnych na nie reakcji. Nie mam zielonego pojęcia, co zabiło Tytusa. Gdybyśmy znaleźli jakąś truciznę w kuchni albo gdyby ktoś z niewolników zauważył, że Dawia podejrzanie się zachowuje…
Eko wskazał na porozrzucane resztki jedzenia, po czym zaczął naśladować karmienie zwierzęcia, a wreszcie odegrał dramatyczną śmierć biednego stworzenia. Nie było to miłe przedstawienie, zwłaszcza że dopiero co byliśmy świadkami prawdziwego zgonu.
– Tak, kosztem jakiegoś biednego zwierzaka moglibyśmy sprawdzić, czy jedzenie jest rzeczywiście zatrute. Ale jeśli jest, to dlaczego nic się nie stało Antonii? – spytałem. – Ekonie, przynieś mi te kawałki potłuczonej butelki. Pamiętasz, że słyszeliśmy taki odgłos zaraz po okrzyku Tytusa?
Eko skinął głową i po chwili wręczył mi odłamki wypalonej gliny.
– Jak sądzisz, co mogło w niej być? – zwróciłem się do Lucjusza.
– Chyba wino albo woda.
– Ale tam leży bukłak na wino. Wygląda zaś na to, że ta flaszka wewnątrz była tak samo sucha jak na zewnątrz. Mam pewne przeczucie… Lucjuszu, czy mógłbyś wezwać tu Ursusa?
– Ursusa? Ale po co?
– Mam do niego parę pytań.
Pszczelarz wkrótce pojawił się na stoku wzgórza, maszerując ku nam swoim nierównym krokiem. Jak na takiego potężnie zbudowanego, niedźwiedziowatego mężczyznę czuł się nader nieswojo w obecności trupa. Trzymał się możliwie z daleka od niego, a za każdym razem, kiedy jego wzrok zabłądził w tamtą stronę, na jego twarzy pojawiał się dziwny grymas.
– Mieszczuch ze mnie, Ursusie, nie znam się wcale na pszczołach. Nawet nigdy mnie żadna nie użądliła. Słyszałem jednak, że takie użądlenie potrafi zabić człowieka. Czy to prawda, Ursusie?
Niewolnik wyglądał na lekko zakłopotanego myślą, że jego ukochane pszczoły mogłyby zrobić coś podobnego.
– No… to się może zdarzyć, ale bardzo rzadko. Najczęściej wszystko się kończy szybko i bez problemów. Niektórzy ludzie jednak…
– Widziałeś kiedyś taką śmierć od żądła?
– Nie.
– Ale to się zdarza i musisz coś na ten temat wiedzieć. Jak to wygląda? Jak oni umierają?
– To płuca nie wytrzymują. Ludzie się po prostu duszą. Nie mogą oddychać, sinieją…
– Myślisz, że to się przytrafiło Tytusowi, Gordianusie? – Lucjusz stracił część swojego zwykłego rumieńca. – Użądliła go moja pszczoła?
– Zobaczmy. Żądło powinno zostawić ślad, prawda, Ursusie?
– O, tak, zaczerwienienie i opuchliznę. Ponadto widać samo żądło, które zostaje w ciele, gdy pszczoła odleci. Ot, malutka rzecz, ale znaleźć nietrudno.
Obejrzeliśmy tors i kończyny Tytusa, potem przewróciliśmy go na brzuch i sprawdziliśmy plecy. Przeczesaliśmy też włosy, badając skórę na głowie.
– Nie ma nic – podsumował Lucjusz.
– Ano, nic – przyznałem.
– Jakie jest prawdopodobieństwo, że pszczoła akurat przelatywała i…
– Ta butelka… Ekonie, kiedy słyszeliśmy, jak się tłucze? Zanim Tytus krzyknął czy potem?
„Potem”, zasygnalizował palcami i dwukrotnie klasnął w dłonie: „zaraz potem”.
– Tak, ja pamiętam to samo. Pszczoła, okrzyk, brzęk rozbijanej flaszki… – Wyobraziłem sobie Antonię i Tytusa tak, jak ich po raz ostatni widziałem: trzymających się za ręce, zapatrzonych w siebie, w drodze nad strumień. – Dwoje zakochanych, samotnych na łonie natury… czego by się można po nich spodziewać?
– Do czego zmierzasz, Gordianusie?
– Do tego, że powinniśmy jeszcze raz zbadać Tytusa… w bardziej intymny sposób.
– To znaczy?
– Musimy zdjąć z niego przepaskę. Jest już poluzowana, jak widzisz. Prawdopodobnie przez Antonię.
Jak się spodziewałem, czerwony ślad po pszczelim żądle zobaczyliśmy w najbardziej intymnym miejscu, jakie można sobie wyobrazić.
– Oczywiście, aby zyskać całkowitą pewność, powinniśmy jeszcze znaleźć i wyciągnąć samo żądło. Pozostawiam tę czynność tobie, Lucjuszu. W końcu on był twoim przyjacielem, nie moim.
Lucjusz posłusznie odszukał i usunął drobniutką pszczelą broń.
– Zabawne – powiedział. – Spodziewałem się czegoś większego.
– Czego, żądła?
– Nie, jego… no, tak się zawsze chwalił, że wyobrażałem sobie… ach, nieważne.
W konfrontacji z dowodami Antonia się przyznała do winy i stopniowo wydobyliśmy z niej całą prawdę. Nie miała zamiaru zabijać Tytusa, powiedziała; chciała go tylko ukarać za uganianie się za Dawią. Jej poranna wycieczka do pasieki, rzekomo po kwiaty, w rzeczywistości miała na celu złapanie pszczoły. Użyła do tego glinianej butelki, zamknęła ją korkiem i schowała w koszyku pod kwiatami. Tytus sam nieświadomie zaniósł ją nad strumień w koszyku z jedzeniem.