Выбрать главу

– Hej, dziewczynko! – zawołałem łagodnie.

Po chwili pojawiła się znowu. Jej czarne włosy odgarnięte były do tyłu, odsłaniając idealnie okrągłą twarz; oczy miały kształt migdałów, a usta były nieco wydęte.

– Śmiesznie mówisz – powiedziała.

– Śmiesznie?

– Jak tamten pan.

– Kto?

Zastanawiała się przez chwilę, ale nie odpowiedziała.

– Chciałbyś usłyszeć, jak krzyczę? – spytała i nie czekając na odpowiedź, zrobiła to.

Jej cienki pisk zakłuł mnie boleśnie w uszy, rozbrzmiewając dziwnym echem na pustej uliczce. Zacisnąłem zęby, czekając, aż przestanie.

– Nieźle – pochwaliłem. – Powiedz mi, czy to ty krzyczałaś tu już wcześniej?

– Może ja.

– Wtedy, kiedy zabito tego kota – dodałem.

– Niezupełnie. – Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.

– Więc to nie ty?

Po chwili zastanowienia odpowiedziała pytaniem:

– Czy przysłał cię ten pan ze śmieszną brodą?

Przypomniałem sobie mężczyznę z ufryzowaną babilońską brodą, którego krzyk uratował mnie przed tłumem na ulicy i którego widziałem później z taranem pod domem Marka Lepidusa.

– Masz na myśli brodę babilońską, taką układaną za pomocą rozgrzanego żelaza?

– Tak – odrzekła. – Całą poskręcaną jak promienie słońca wychodzące prosto z jego podbródka.

– Ocalił mi życie – powiedziałem zgodnie z prawdą.

– No to chyba mogę z tobą rozmawiać – zadecydowała. – Czy ty też masz dla mnie prezent?

– Prezent?

– Jak ten, który dostałam od niego. – Podniosła ku mnie lalkę zrobioną z pędów papirusa i kawałków szmatek.

– Bardzo ładna – powiedziałem. Powoli zaczynałem rozumieć. – Czy dał ci tę lalkę za to, żebyś krzyczała?

– Głupie, nie? – Zaśmiała się. – Chciałbyś, abym znowu krzyknęła?

Zadrżałem.

– Może później. Nie widziałaś, kto zabił tego kota, prawda?

– Głuptasie! Nikt go naprawdę nie zabił. Kot tylko udawał, tak jak ja. Zapytaj brodacza! – Potrząsnęła głową nad moją łatwowiernością.

– No pewnie, wiedziałem o tym. Tylko zapomniałem. Więc uważasz, że śmiesznie mówię?

– Tak… tak… uważam – odrzekła, przedrzeźniając mój rzymski akcent. Dzieci w Aleksandrii bardzo wcześnie nabierają skłonności do sarkazmu. – Naprawdę mówisz bardzo zabawnie.

– Jak tamten pan, powiedziałaś.

– Tak.

– Masz na myśli tego w niebieskiej tunice, którego ścigali za zabicie kota?

Jej okrągła buzia wydłużyła się nieco.

– Nie. Jego słyszałam tylko raz, gdy piekarz i inni zaczęli go gonić, a on krzyknął. Ale ja umiem krzyczeć głośniej.

Wyglądało na to, że ma ochotę zademonstrować ponownie swoje zdolności, na wszelki wypadek więc prędko jej przytaknąłem.

– No to kto? Kto mówi tak jak ja? Ach tak, ten ze śmieszną brodą – powiedziałem, choć już wypowiadając te słowa, wiedziałem, że nie mam racji, jako że Brodacz wyglądał na typowego Egipcjanina.

– Nie, nie on, głuptasie. Inny mężczyzna.

– Czyli kto?

– Ten z cieknącym nosem, co był tu wczoraj. Słyszałam, jak rozmawiali, tam za rogiem, śmieszna Broda i ten, który mówi jak ty. Rozmawiali o czymś, coś sobie pokazywali i wyglądali bardzo poważnie. Jeden cały czas kręcił w palcach brodę, a drugi wydmuchiwał nos. W końcu jednak musieli mówić o czymś wesołym, bo zaczęli się śmiać. I pomyśleć, że twój kuzyn to taki miłośnik kotów! – powiedział ten z brodą. – Domyśliłam się, że chcą zrobić komuś kawał. Zapomniałam o tym później, ale dziś rano Śmieszna Broda znowu przyszedł i poprosił mnie, bym zaczęła krzyczeć, kiedy zobaczę kota.

– Rozumiem. Dał ci lalkę, a potem pokazał ci kota.

– Tak. Kot wyglądał jak nieżywy i wszyscy się dali nabrać. Nawet ci kapłani przed chwilą.

– Ten z brodą pokazał ci kota, ty zaczęłaś krzyczeć, zbiegli się ludzie i co było dalej?

– Śmieszna Broda pokazał mężczyznę idącego w górę uliczki i krzyknął: „Rzymianin to zrobił! Ten w niebieskiej tunice! To on zabił kota!” – Wyrecytowała to z wielkim przekonaniem, trzymając w górze swoją lalkę, jakby ta była aktorem.

– Mężczyzna z cieknącym nosem, który mówił tak jak ja… – powtórzyłem. – Jesteś pewna, że mowa była o jego kuzynie?

– O, tak. Ja też mam kuzyna i ciągle robię mu psikusy.

– A jak wyglądał ten z cieknącym nosem i rzymskim akcentem?

– Jak każdy mężczyzna. – Wzruszyła ramionami.

– Ale czy był wysoki, czy niski? Młody czy stary?

Przez chwilę się zastanawiała, po czym znowu wzruszyła ramionami.

– Był po prostu taki jak ty. I jak ten w niebieskiej tunice. Wszyscy Rzymianie wyglądają tak samo. – Uśmiechnęła się, a potem znowu zaczęła krzyczeć, chyba tylko po to, żeby mi pokazać, jak dobrze jej to wychodzi.

Zanim dotarłem z powrotem na plac, z pałacu przysłano oddziałek żołnierzy Ptolemeusza, którzy usiłowali zmusić tłum do wycofania się, ale niewiele mogli zdziałać. Motłoch miał znaczną przewagę liczebną. Od czasu do czasu w stronę budynku leciały kamienie i cegły, z których część trafiała w już nadwerężone okiennice. Wyglądało też na to, że próbowano wyważyć drzwi domu Marka, ale na razie się to nie udało.

Na dachu sąsiedniego domu (był to najwyższy punkt przy placu) pojawił się przybyły z pałacu urzędnik królewski zapewne eunuch, sądząc po wysokim głosie. Próbował uspokoić tłum, zapewniając, że sprawiedliwości stanie się zadość. Władcy naturalnie zależało na jak najszybszym zażegnaniu potencjalnego międzynarodowego incydentu. Zamordowanie zamożnego kupca rzymskiego we własnym domu przez lud aleksandryjski mogłoby przynieść Ptolemeuszowi poważne kłopoty polityczne. Eunuch dalej perorował, ale na tłumie nie robiło to specjalnego wrażenia. Dla nich sprawa była jasna: Rzymianin brutalnie zamordował kota, musi więc dać głowę, a oni nie spoczną, dopóki tak się nie stanie. Zaczęli znowu skandować, przekrzykując urzędnika:

– Wychodź! Wychodź, morderco kota!

Eunuch wycofał się z dachu. Postanowiłem przedostać się do wnętrza domu Marka Lepidusa. Ostrożność podpowiadała mi, że to pomysł szalony – bo niby jak miałem wrócić stamtąd żywy? – a przy tym najprawdopodobniej niemożliwy do wykonania, gdyby bowiem istniał prosty sposób dostania się do środka, tłum już by na to wpadł. Później uzmysłowiłem sobie, że z miejsca, gdzie stał eunuch, można by spróbować zeskoczyć lub opuścić się po linie na dach oblężonego domu. Pomyślałem z niechęcią, że to sporo fatygi, ale nagle przypomniałem sobie rozpaczliwe błaganie Marka Lepidusa… no i oczywiście obietnicę wynagrodzenia.

Budynek, z którego przemawiał eunuch, został zajęty przez żołnierzy, podobnie jak pozostałe domy sąsiadujące z posiadłością Marka. Urzędnik królewski chciał w ten sposób zapobiec wdarciu się rozjuszonego motłochu tą drogą na jej teren. Fanatycy mogliby nawet podpalić je wszystkie. Musiałem się trochę namęczyć, by przekonać straże, żeby mnie wpuściły, ale przeważyło w końcu to, że jestem Rzymianinem i znam Marka Lepidusa.

W Aleksandrii słudzy króla, którzy nie zadowolą władcy, szybko stają się pożywieniem dla krokodyli, a na ich miejsce przychodzą nowi. Eunuch najwyraźniej zdawał sobie sprawę, czym jest służba u monarchy, który może zgasić jego żywot jednym uniesieniem brwi. Posłano go, aby uspokoił gniewny tłum i ocalił rzymskiego obywatela; tymczasem jego szanse powodzenia były mizerne. Mógłby wezwać więcej żołnierzy i wyciąć opornych, ale taka rzeź przerodziłaby się pewnie w jeszcze poważniejszy konflikt. Sytuacji bynajmniej nie ułatwiała mu obecność wysokiego kapłana Bast, który chodził za eunuchem krok w krok jak pies (jeżeli można tak powiedzieć o słudze kociej bogini), żywo gestykulując i piskliwie domagając się w imieniu zamordowanego kota natychmiastowego wymierzenia sprawiedliwości. Eunuch był w kropce i ochoczo słuchał moich sugestii.