Выбрать главу

Wielki umysł Cycerona zaczynał znowu gdzieś błądzić. No, ale w końcu pora była już późna. Odchrząknąłem.

– Czyim będziesz obrońcą, Krassusa czy Licynii?

– Ani jego, ani jej. Moja kariera polityczna wkroczyła w bardzo delikatną fazę. Nie mogę być w żaden widoczny sposób kojarzony ze skandalem dotyczącym westalek. Dlatego też wydarzenia dzisiejszego wieczoru są taką katastrofą!

Nareszcie, pomyślałem, przejdziemy do konkretów. Wyjrzałem ponownie przez szparę w zasłonach. Zbliżaliśmy się do Forum. Jaką też sprawę mogliśmy mieć tam do załatwienia w środku nocy?

– Jak zapewne wiesz, Gordianusie, tak się składa, że jestem spowinowacony z jedną z młodszych westalek.

– Nic o tym nie wiedziałem.

– Co prawda tylko przez małżeństwo. Fabia jest przyrodnią siostrą mojej żony i przez to moją szwagierką.

– Jednak śledztwo prowadzone jest w sprawie Virgo Maxima, Licynii.

– Owszem, skandal dotyczył tylko jej… aż do dzisiaj.

– Cyceronie, czy ty celowo unikasz tego tematu?

– No, dobrze. W domu westalek dziś wieczorem coś się wydarzyło. Coś naprawdę strasznego. Nie do pomyślenia! Coś, co nie tylko grozi Fabii śmiercią, ale też rzuci cień na samą instytucję westalek i podkopie autorytet najwyższych kręgów religijnych Rzymu. – Cycero zniżył głos, wpadając jednocześnie w ton oratorski. – Nie mam wątpliwości, że oskarżenie Licynii i Krassusa nie pozostaje bez związku z tym wydarzeniem. Szykuje się jakiś zorganizowany spisek, który zasieje wątpliwości i chaos w mieście, a skandal u westalek to tylko jego początek. Jeżeli lata spędzone na Forum czegoś mnie nauczyły, to właśnie tego, że niektórzy rzymscy politycy nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć swój cel! – Pochylił się do przodu i chwycił mnie za ramię. – Zdajesz sobie sprawę, że w tym roku mija dziesięć lat od dnia, w którym pożar strawił świątynię Jowisza i zniszczył księgi sybillińskie? Lud jest przesądny, Gordianusie. Gotowi są uwierzyć, że w dziesiątą rocznicę takiej straszliwej katastrofy musi zdarzyć się coś równie przerażającego. I właśnie się stało. Pytanie tylko, czy za sprawą bogów czy ludzi.

Lektyką zarzuciło ostatni raz, po czym się zatrzymała. Cycero uwolnił moje ramię z uścisku, wyprostował się i westchnął.

– Dotarliśmy do celu twojej wyprawy.

Rozsunąłem zasłonki i ujrzałem przed sobą kolumnadę na frontowej ścianie domu westalek.

– Cyceronie, ja może nie jestem ekspertem w kwestii religii, wiem jednak, że mężczyzna, który by wszedł po zmroku do domu westalek, popełnia ciężkie przestępstwo podlegające karze śmierci. Mam nadzieję, że nie oczekujesz ode mnie, abym…

– Dzisiejsza noc jest inna niż wszystkie, Gordianusie.

– Cyceronie! Jesteś nareszcie!

Głos płynący z ciemności był dziwnie znajomy. W kręgu światła pochodni znalazła się burza rudych włosów, po której rozpoznałem młodego Marka Waleriusza Messalę, zwanego Rufusem* właśnie z tego powodu. Nie spotkałem go od siedmiu lat, kiedy to pomagał Cyceronowi w obronie Sekstusa Roscjusza. Był wówczas zaledwie szesnastoletnim chłopcem o rumianych policzkach i piegowatym nosie. Teraz pełnił ważną funkcję religijną; był jednym z najmłodszych mężczyzn kiedykolwiek wybranych do kolegium augurów, wieszczków odczytujących wolę bogów z błyskawic i lotu ptaków. Stwierdziłem, że wciąż jeszcze ma wygląd młodego chłopca. Mimo oczywistej powagi chwili jego oczy błyszczały, a twarz rozjaśniał uśmiech, kiedy podszedł do Cycerona i ujął jego dłoń. Zdaje się, że mimo upływu lat jego uwielbienie dla mentora nie przeminęło.

– Dalej zajmie się tobą Rufus – oznajmił Cycero.

– Co takiego? Wywlokłeś mnie z łóżka w środku nocy, wiozłeś przez pół Rzymu bez wyjaśnienia, a teraz mnie zostawiasz?

– Myślałem, że wystarczająco ci wyjaśniłem, że nikt nie może mnie łączyć z wydarzeniami dzisiejszej nocy. Fabia prosiła Virgo Maxima o pomoc, a ta z kolei zwróciła się do Rufusa, którego dobrze zna. Obydwoje zaś wezwali mnie, wiedząc o moich koligacjach rodzinnych z Fabią. Ja sprowadziłem tu ciebie i na tym moja rola się kończy.

Niecierpliwym gestem dał mi do zrozumienia, że pora wysiadać. Gdy tylko dotknąłem stopami ziemi, bez słowa pożegnania Cycero klasnął w dłonie i lektyka ruszyła z szarpnięciem. Patrzyliśmy z Rufusem, jak oddala się w kierunku Kapitolu, gdzie mieszkał nasz prawnik i orator.

– To nadzwyczajny człowiek – rzekł z westchnieniem Rufus.

Byłem zgoła innego zdania, lecz zdążyłem ugryźć się w język. Lektyka tymczasem skręciła za róg i zniknęła nam z oczu. Staliśmy przed wejściem do domu westalek. Po obu stronach żelazne kosze z płonącymi bierwionami rzucały migotliwe cienie na szerokie, strome schody. Budynek był jednak ciemny, a wysokie drewniane drzwi zatrzaśnięte. Zazwyczaj dzień i noc stoją otworem – bo czyż ktokolwiek ośmieliłby się przekroczyć próg tego domu bez zaproszenia lub w złych zamiarach? Wznosząca się naprzeciwko świątynia Westy była z kolei niezwyczajnie oświetlona, a z jej wnętrza płynął delikatny śpiew, rozchodzący się echem w bezwietrznym nocnym powietrzu.

– Gordianusie! – odezwał się Rufus. – Jakie to dziwne uczucie, zobaczyć cię znowu po tylu latach. Czasami tylko słyszałem o tobie…

– I ja o tobie. Widywałem cię też z rzadka, jak przewodniczyłeś jakiejś publicznej lub prywatnej ceremonii odczytywania auspicjów. W Rzymie żadne ważne wydarzenie nie może się obyć bez obecności augura, który zinterpretowałby znaki. Musisz być wiecznie zajęty, Rufusie.

Wzruszył ramionami.

– Jest nas w sumie piętnastu, Gordianusie. Ja jestem najmłodszy i dopiero zaczynam. Wiele tajemnic jest jeszcze przede mną do odsłonięcia.

– Błyskawica po lewej stronie to dobry znak; błyskawica po prawej wróży źle. Jeżeli osoba, dla której odczytujesz te znaki, jest niezadowolona z rezultatu, wystarczy, że się odwrócisz, a wówczas lewa strona staje się prawą, a prawa lewą. To raczej proste.

Rufus ściągnął wargi.

– Widzę, że w kwestii religii jesteś sceptykiem jak Cycero. Owszem, spora część to tylko puste formułki i polityka. Jest jednak jeszcze jeden element, lecz aby go dostrzec, wykazać się trzeba pewną wrażliwością.

– A czy dzisiejszej nocy przewidujesz błyskawice? – zapytałem, wciągając nosem powietrze.

Uśmiechnął się słabo.

– W samej rzeczy, dzisiaj może padać. Ale chodźmy już, Gordianusie. Nie możemy sterczeć tu, gdzie każdy może nas zobaczyć. – Zaczął wchodzić po schodach.

– Do domu westalek? O tej porze?

– Sama Virgo Maxima nas oczekuje. No dalej; chodź!

Pełen wątpliwości podążyłem za nim po schodach. Zapukał cicho w drzwi, które bezgłośnie się otworzyły do wewnątrz. Wziąłem głęboki oddech i przeszedłem za nim przez próg.

Znaleźliśmy się w wysokim westybulu otwierającym się na centralny dziedziniec, otoczony ze wszystkich stron portykiem z kolumnadą. Wszędzie było ciemno, nie paliła się ani jedna pochodnia. Długa, płytka sadzawka pośrodku dziedzińca była czarna i nakrapiana odbiciami gwiazd, a jej szklistą powierzchnię przecinało jedynie parę wyrastających z dna trzcin.