Poczułem nagły przesądny strach. Dostałem gęsiej skórki na karku, czoło pokryło się potem i z trudem oddychałem. Serce biło mi tak mocno, że mogłoby chyba zbudzić śpiące dziewice. Chciałem złapać Rufusa za ramię i syknąć mu do ucha, że musimy natychmiast wracać… tak głęboko zakorzeniony jest strach przed zakazanym, wpojony nam w dzieciństwie, kiedy słyszy się opowieści o mężczyznach przyłapanych w świętych miejscach i skazanych na niewyobrażalne męczarnie. Jakaż w tym ironia, pomyślałem, że tylko przez obcowanie z najbardziej szacownymi mężami na świecie, jak Cycero i Rufus, człowiek może się nagle i nieoczekiwanie znaleźć w najsurowiej zakazanym miejscu, w którym sama jego obecność o tej porze może oznaczać śmierć. W jednej chwili spałem we własnym łóżku jak niewinne dziecię, w następnej… byłem w domu westalek!
Za nami rozległ się jakiś dźwięk. Obejrzałem się i zobaczyłem niewyraźną białą sylwetkę, która stopniowo zamieniła się w kobietę. To ona musiała nam otworzyć drzwi, ale nie była niewolnicą. Rozpoznałem w niej westalkę; włosy miała krótko ostrzyżone, a na czole nosiła szeroką białą opaskę ozdobioną wstążkami. Ubrana była w prostą białą stolę, a na ramionach miała pelerynkę westalki z białego płótna. Strzeliła palcami i poczułem na twarzy kropelki wody.
– Bądźcie oczyszczeni – szepnęła. – Czy przysięgacie na boginię domowego ogniska, że wchodzicie tu bez złych zamiarów i na prośbę pani tego domu, Virgo Maxima, najwyższej kapłanki Westy?
– Przysięgam – powiedział Rufus.
Poszedłem w jego ślady. Westalka poprowadziła nas przez dziedziniec. Kiedy mijaliśmy sadzawkę, usłyszałem cichy plusk. Znieruchomiałem, ale zobaczyłem tylko zmarszczki kilku falek rozchodzących się na powierzchni wody. Nachyliłem się do Rufusa i szepnąłem mu do ucha:
– Czyżby żaba?
– Ale na pewno nie samiec! – odszepnął i gestem nakazał mi milczenie.
Weszliśmy między kolumny portyku, gdzie panował głęboki mrok. Po krótkim marszu zatrzymaliśmy się przed drzwiami, których obecność zdradzał jedynie wąski pasek światła u dołu. Westalka zapukała delikatnie i szepnęła coś, czego nie dosłyszałem, po czym rozpłynęła się w ciemności, zostawiając nas samych. Po chwili drzwi się otworzyły i zobaczyłem przed sobą twarz przerażonej, pięknej i bardzo młodej dziewczyny. Ona też miała na głowie diadem westalki. Uchyliła szerzej drzwi i wpuściła nas do środka.
Pokój był słabo oświetlony; paliła się tu tylko jedna lampa, pod którą siedziała jeszcze jedna kapłanka, trzymająca na kolanach otwarty zwój papirusu. Była starsza od tej, która nam otworzyła. W jej krótko obciętych włosach dostrzegłem siwe pasma. Nie odrywała wzroku od papirusu, a kiedy się zbliżyliśmy, zaczęła czytać po grecku. Głos miała miękki i melodyjny.
Gwiazdo wieczorna, która łączysz wszystko,
Co brzask dnia rozdzielił:
Owce i kozy prowadzisz z pastwiska,
I dziecko wiedziesz do matki bezpiecznie.
Odłożyła zwój na bok i podniosła oczy najpierw na Rufusa, potem na mnie. Westchnęła i rzekła:
– W trudnych chwilach poezja daje mi pociechę. Znasz wiersze Safony?
– Trochę znam. – Skinąłem głową.
– Nazywam się Licynia.
Przyjrzałem się jej uważniej. Czy to jest ta kobieta, dla której najbogatszy człowiek Rzymu położył na szali swoje życie? Virgo Maxima nie wydała mi się pod żadnym względem wyjątkowa. Z drugiej strony… która z kobiet mogłaby siedzieć spokojnie i czytać Safonę w sytuacji, którą nawet wstrzemięźliwy Cycero określił jako katastrofę?
– Ty jesteś Gordianusem, zwanym Poszukiwaczem? – spytała.
Skinąłem znów głową.
– Cycero przekazał mi przez Rufusa, że przyjdziesz. Ach, co byśmy dzisiaj zrobiły bez jego pomocy!
– Podobny jest on bogu nieśmiertelnemu… – Rufus zacytował inny wers poetki z Lesbos.
Zapadła niezręczna cisza. Dziewczyna, która otworzyła nam drzwi, trzymała się w cieniu.
– Przejdźmy więc do rzeczy – powiedziała Licynia. – Musisz już wiedzieć, że oskarżono mnie o postępowanie niegodne westalki… o romans z moim krewnym, Markiem Krassusem.
– Obiło mi się to o uszy.
– Nie jestem już młoda i mężczyźni mnie nie interesują. Oskarżenie jest absurdalne! To prawda, że Krassus szuka mego towarzystwa na Forum i w teatrach. Narzuca mi się bez przerwy… ale gdybyż ci oskarżyciele wiedzieli, o czym ze mną rozmawia, kiedy jesteśmy sami! Wierz mi, nie ma w tym nic romantycznego. Krassus słynie z chciwości jak westalki z czystości… ale nie będę się o tym rozwodzić. On ma swoją linię obrony, a ja swoją. Za trzy dni odbędą się nasze rozprawy i sąd zadecyduje. Nie ma ani świadków, ani dowodów żadnego aktu, który stałby w sprzeczności z moimi ślubami. W tym procesie chodzi jedynie o poniżenie Krassusa i nadwątlenie wiary ludu w westalki. Niemożliwe, aby znaleźli się sędziowie, którzy doszukaliby się naszej winy. Jednakże wskutek wydarzeń dzisiejszej nocy sprawy mogą przybrać niekorzystny dla nas obrót.
Licynia utkwiła wzrok gdzieś w ciemnej przestrzeni, zmarszczyła czoło i zaczęła głaskać zwój z poezjami, jak gdyby nasz dialog zaczął ją nagle mierzić i zatęskniła do kojących wersów Safony. Kiedy po chwili znów się odezwała, jej głos był senny i rozmarzony.
– Zostałam poświęcona Weście w wieku ośmiu lat. Wszystkie westalki są wybierane do służby bogini w dzieciństwie, zazwyczaj między szóstym i dziesiątym rokiem życia. Służymy przez co najmniej trzydzieści lat. Przez pierwsze dziesięć jesteśmy nowicjuszkami, uczymy się tajemnic jak Fabia. – Licynia wskazała na postać dziewczyny w mrocznym rogu pokoju. – Potem wykonujemy święte obowiązki: oczyszczamy świątynię, składamy ofiary z soli i pilnujemy wiecznego ognia, święcimy nowe świątynie, bierzemy udział w religijnych obrzędach i trzymamy straż przy świętych relikwiach. Po dwudziestu latach zostajemy nauczycielkami i przekazujemy wiedzę oraz tajemnice nowicjuszkom. Kiedy minie trzydzieści lat, wolno nam porzucić święte życie, ale nieliczne, które wybierają tę drogę, na ogół kończą nieszczęśliwie. – Westchnęła ciężko. – W domu westalek kobieta nabiera pewnych zwyczajów i oczekiwań, wpada w rytm życia, który nie przystaje do świata za murami. Większość westalek umiera tak, jak żyły: w czystej służbie bogini i jej wiecznie płonącemu ogniowi. Czasami… – Głos jej zadrżał. – Czasami, zwłaszcza we wczesnym okresie, można ulec pokusie odejścia od ślubów czystości. Konsekwencją tego jest śmierć; nie zwykła, miłosierna, ale los zbyt okropny, by nad nim rozmyślać. Ostatni taki skandal zdarzył się przed czterdziestoma laty. Dziewica z dobrego domu zginęła wtedy od uderzenia pioruna. Siła rażenia gromu rozdarła jej szatę i odsłoniła ciało. Wróżbici orzekli, że to boski znak mówiący, że westalki złamały śluby. Trzy z nich oskarżono o nieczystość wraz z ich rzekomymi kochankami i postawiono przed sądem kapłańskim. Jednej udowodniono winę, dwie pozostałe oczyszczono z zarzutów. Ludu to jednak nie zadowoliło; na ulicach wrzało, dopóki nie została powołana specjalna komisja i proces wznowiono. Tym razem wszystkie trzy kapłanki uznano za winne. – Twarz Licynii się wydłużyła, a oczy rozbłysły w świetle lampy. – Czy wiesz, jaka jest za to kara, Gordianusie? Kochanek jest publicznie biczowany na śmierć. Ponure widowisko, ale kara jest prosta i szybka. Z westalką jest inaczej. Zabiera się jej diadem i płócienną pelerynę. Sam Pontifex Maximus wymierza jej chłostę. Później ubiera się ją jak trupa, pakuje do zakrytej lektyki i niesie przez Forum na czele procesji zapłakanych krewnych: dziewczyna musi przeżyć koszmar własnego pogrzebu. Na krańcu miasta, przy bramie Kollińskiej, czeka na nią niewielki podziemny grobowiec, w którym jest łóżko, lampa i stół z jedzeniem. Miejski kat opuszcza ją po drabinie do środka, ale nic jej nie robi; westalką pozostaje osobą poświęconą bogini i żaden człowiek nie może jej zabić. Potem wyciąga się drabinę, zamyka wejście i zasypuje ziemią. Decyzja o jej życiu bądź śmierci należy teraz do Westy.