Выбрать главу

– Pogrzebana żywcem… – szepnęła ochryple Fabia, nerwowo sięgając ręką do ust.

– Tak, pogrzebana żywcem. – Głos Licynii był spokojny, ale zimny jak sama śmierć. Po chwili milczenia zerknęła w dół, na zgnieciony zwój Safony w ręku. – Chyba pora wyjaśnić Gordianusowi, dlaczego go tu wezwaliśmy. – Odłożyła papirus i wstała. – Tego wieczoru do naszego domu wdarł się intruz. Ściślej mówiąc, dwóch intruzów, a może nawet trzech. Mężczyzna przyszedł po zmroku do Fabii, twierdząc, że na jej wezwanie…

– Nieprawda! – krzyknęła młoda kapłanka.

Licynia uciszyła ją palącym spojrzeniem.

– Nakryto go w jej pokoju. Ale co gorsza… Sam zobaczysz, Gordianusie.

Virgo Maxima wzięła lampę i poprowadziła nas korytarzem do innego pomieszczenia, mniejszego i skromniej urządzonego. Ściany zasłonięte tu były ozdobnymi draperiami w barwie głębokiej, ciemnej czerwieni, która zdawała się wchłaniać światło z małego paleniska w rogu. Były tu tylko dwa meble: sofa do spania i krzesło bez oparcia. Zauważyłem, że sofa była świeżo posłana; poduszki były strzepnięte i wyrównane, koc wygładzony. Na krześle siedział mężczyzna. Gdy weszliśmy, podniósł głowę. Wbrew ogólnej modzie nie był gładko wygolony, lecz nosił wąską i krótko przystrzyżoną bródkę. Zdawało mi się, że na jego ustach widzę słaby, jakby skrywany uśmiech. Wyglądał na trochę młodszego ode mnie; oceniłem jego wiek na jakieś trzydzieści pięć lat. W przeciwieństwie do Cycerona można by go nazwać urodziwym. Nie znaczy to, że był wyjątkowo przystojny; kiedy później starałem się przywołać z pamięci jego twarz, wiedziałem tylko, że miał ciemne włosy i zarost, oczy niebieskie i przenikliwe, a rysy regularne. Przy bliskim spotkaniu jednak był zdecydowanie pociągający, a w oczach tańczyły mu iskierki rozbawienia, które musiało się udzielać chyba każdemu w jego towarzystwie.

– Lucjusz Sergiusz Katylina – przedstawił się, wstając z krzesła.

Historia patrycjuszowskiego rodu Sergiuszów sięga czasów Eneasza. W republice nie ma bardziej szacownego i poważanego nazwiska. Samego Katylinę znałem tylko ze słyszenia. Jedni nazywają go czarującym, inni łajdakiem; wszyscy zaś zgadzają się, że jest sprytny, choć dla niektórych aż za bardzo. Uśmiechnął się do mnie półgębkiem i znów nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że w duchu jest czymś setnie ubawiony… ale czym?

– Powiedz mi, Gordianusie… – Przechylił głowę, zwracając się do mnie. – Co łączy pięcioro ludzi w tym pokoju?

Zaskoczony obejrzałem się na Rufusa, który tylko się skrzywił.

– Wszyscy wciąż oddychają! – wyjaśnił Katylina. – Podczas gdy szósty…

Podszedł do zasłony na przeciwległej ścianie i odsunął ją, ukazując wejście do innego korytarza. Na podłodze leżało tam ciało innego mężczyzny, wykręcone w nienaturalny sposób i z całą pewnością martwe.

Rufus i Licynia gromili Katylinę wzrokiem za ten teatralny gest, za to Fabia była bliska łez; żadne z nich jednak nie zdradzało zaskoczenia. Wciągnąłem powietrze i uklęknąłem przy zwłokach, przyglądając się im przez długą chwilę. W końcu cofnąłem się i usiadłem na krześle, tłumiąc mdłości. Widok człowieka z podciętym gardłem nie należy do przyjemnych.

– To dlatego mnie tu wezwałaś, Licynio? O tej katastrofie mówił Cycero?

– Morderstwo w domu westalek – szepnęła. – Niebywałe świętokradztwo!

Walczyłem z ogarniającą mnie słabością. Rufus podał mi kubek wina, który z wdzięcznością natychmiast wychyliłem.

– Najlepiej będzie, gdy zaczniemy od samego początku – powiedziałem. – Co, na Jowisza, tutaj robisz, Katylino?

Odchrząknął i głośno przełknął ślinę. Na ustach mignął mu i zaraz zgasł uśmieszek, jakby był tylko nerwowym tikiem.

– Wezwała mnie Fabia. Tak w każdym razie myślałem.

– Jak to?

– Wcześniej otrzymałem ten liścik.

Podał mi skrawek papirusu, na którym przeczytałem:

Przyjdź natychmiast do mego pokoju w domu westalek. Nie zważaj na niebezpieczeństwo. Błagam cię, chodzi o mój honor, a nie odważę się zwierzyć nikomu innemu. Tylko ty możesz mi pomóc. Zniszcz ten list po przeczytaniu.

Fabia

Zastanawiałem się przez chwilę, po czym zapytałem:

– To ty wysłałaś ten list, Fabio?

– Nie!

– Jak ci go doręczono, Katylino?

– Posłaniec przyniósł go do mego domu na Palatynie. Wynajęty chłopak z ulicy.

– Czy często otrzymujesz listy od westalek?

– Nigdy.

– A mimo to uwierzyłeś, że to wezwanie od Fabii. Czy nie zaskoczyła cię taka intymna wiadomość od kapłanki Westy?

Katylina uśmiechnął się szeroko.

– Westalki żyją w cnocie, nie w odosobnieniu, Gordianusie. Nie powinno cię dziwić, że znamy się z Fabią. Oboje pochodzimy ze starych rodów. Spotykamy się w teatrze, na Forum, na prywatnych ucztach. Ba! Odwiedzałem ją nawet, co prawda zawsze za dnia i w towarzystwie przyzwoitek, w domu westalek! Oboje interesujemy się grecką poezją i ceramiką z Arretium. W miejscach publicznych zawsze zachowywaliśmy się bez zarzutu. Owszem, zaskoczył mnie ten list, ale tylko dlatego że jego treść była tak niepokojąca.

– Zdecydowałeś się jednak spełnić jej prośbę i przyjść tu w środku nocy, kpiąc z praw boskich i ludzkich?

Roześmiał się cicho. Czerń jego brody czyniła jego uśmiech jeszcze bardziej olśniewającym.

– Doprawdy, Gordianusie, czyż może być lepszy powód, by łamać te prawa, niż spieszenie na ratunek dziewicy Westy? Ma się rozumieć, że nie wahałem się tu przyjść. – Spoważniał w jednej chwili i dodał: – Teraz wiem, że nie powinienem przychodzić tu sam.

– Śledzono cię?

– Idąc tu, nie byłem tego pewien. Każdy, kto nocą samotnie wędruje po Rzymie, wyobraża sobie czających się w ciemności nieprzyjaciół. Ale gdy się zastanowić, to rzeczywiście nie mogę wykluczyć, że ktoś mnie obserwował.

– Jedna osoba czy więcej?

Wzruszył ramionami.

– Mógł to być ten człowiek? – Wskazałem na zwłoki.

– Nigdy go przedtem nie widziałem. – Katylina znów wzruszył ramionami.

– Ubrał się w każdym razie odpowiednio… czarny płaszcz z kapturem. Gdzie jest narzędzie zbrodni?

– Nie zauważyłeś go? – Katylina odsunął zasłonę i wskazał sztylet leżący w kałuży krwi w głębi korytarza.

Przyniosłem lampę i przyjrzałem mu się bliżej.

– Groźna broń… Klinga długa jak męskie ramię i dość szeroka, a przy tym tak ostra, że krawędź lśni nawet spod krwi. To twój nóż, Katylino?

– Oczywiście, że nie! To nie ja go zabiłem.

– A kto?

– Gdybyśmy to wiedzieli, nie byłbyś tu teraz z nami. – Katylina przewrócił oczami, a potem się uśmiechnął jak niewinne chłopię. W tej chwili trudno byłoby sobie wyobrazić, że mógłby podciąć komukolwiek gardło.

– Skoro ten sztylet nie należy do ciebie, to gdzie masz swój?

– Nie mam.

– Co takiego? Wybrałeś się na nocny spacer przez pół Rzymu i nie zabrałeś broni?

Skinął głową.

– Jak mam ci uwierzyć, Katylino?

– Możesz mi wierzyć lub nie. Do domu westalek nie mam daleko z Palatynu, a droga przecież wiedzie przez jedną z lepszych dzielnic. Nie lubię nosić noża. Zawsze się skaleczę. – Przez jego usta przemknął znów ten szczególny półuśmieszek.