– Może więc dokończysz opowieść o wydarzeniach tej nocy. Przyszedłeś tu z powodu sfałszowanego, jak się okazało, listu. Stanąłeś pod drzwiami…
– I zastałem je szeroko otwarte, jak zwykle. Przyznam, że przestąpienie tego progu wymagało sporo odwagi, ale wokoło panowała cisza i byłem przekonany, że nikt mnie nie widzi. Znam trochę rozkład budynku ze swoich dziennych wizyt u Fabii. Przyszedłem prosto do tego pokoju i zastałem ją na krześle, pogrążoną w lekturze. Wydawała się zaskoczona moim przybyciem.
– Musisz mu uwierzyć. – Fabia zwracała się przede wszystkim do Licynii. – Ja bym nigdy nie wysłała takiego listu. Nie miałam pojęcia, że on przyjdzie.
– I co było potem? – spytałem.
Katylina wzruszył ramionami.
– Uśmialiśmy się oboje po cichu.
– Ta sytuacja wydała się wam zabawna?
– Dlaczego nie? Sam zawsze robię kawały znajomym, a oni mnie. Uznałem, że to któryś z nich mnie nabrał, każąc mi gnać gdzieś po nocy, i to akurat tutaj. Przyznasz, że to niezłe, co?
– Tak, tylko że widzę tu trupa.
– Och, tak… – Katylina zmarszczył nos. – Szykowałem się już do wyjścia… no, trochę zamarudziłem, delektując się tą smakowicie niebezpieczną sytuacją. Który mężczyzna postąpiłby inaczej? I wtedy rozległ się ten straszny krzyk. Podbiegłem do ściany, odsunąłem zasłonę i znalazłem go jeszcze wijącego się na podłodze.
– I żadnych śladów mordercy?
– Tylko ten nóż. Jeszcze kręcił się wkoło, ciśnięty widać mgnienie oka wcześniej.
– Nie próbowałeś pościgu?
– Byłem jak sparaliżowany. A po chwili zaczęły już nadbiegać westalki.
– Krzyk było słychać w całym domu – wtrąciła Licynia. – Ja przyszłam pierwsza, inne wkrótce potem.
– I co zobaczyłaś?
– Zwłoki, oczywiście. Fabia i Katylina stali blisko siebie…
– Czy mogłabyś opisać to dokładniej?
– Nie rozumiem.
– Licynio, zmuszasz mnie do niedelikatności. Jak byli oboje ubrani?
– Jak to jak? Tak samo jak teraz. On w tunice, Fabia w szacie kapłanki.
– A łóżko?
– Wyglądało tak samo. Nikt na nim wcześniej nie leżał. Jeśli insynuujesz, że…
– Niczego nie insynuuję, Licynio. Chcę tylko ujrzeć to zdarzenie tak, jak było naprawdę.
– A widok był niespotykany – wtrącił Katylina, przymykając sennie oczy. – Trup w kałuży krwi, sztylet, sześć westalek kręcących się wokół jak frygi… Pomyśl tylko, jaki to nadzwyczajny moment! Ilu mężczyzn może się pochwalić udziałem w podobnej szalonej… i zmysłowej… scenie?
– Bredzisz, Katylino! – skarcił go Rufus z niesmakiem.
– I nikt nie spostrzegł uciekającego mordercy? – spytałem. – Ani ty, Licynio, ani żadna z westalek?
– Nie. Oczywiście na dziedzińcu było tak samo ciemno jak teraz, ale natychmiast posłałam niewolnice, by zamknęły i zaryglowały drzwi.
– Jest więc możliwe, że zamknęłyście zabójcę tu, w domu?
– Na to liczyłam. Ale zdążyliśmy już przeszukać wszystko i nikogo nie znalazłyśmy.
– To znaczy, że uciekł. No, chyba że Katylina sam wymyślił tę tajemniczą postać…
– Nie! – krzyknęła Fabia. – Katylina mówi prawdę. Wszystko działo się tak, jak to opisał.
Katylina rozłożył ręce i uniósł brwi.
– No, widzisz, Gordianusie. Czy westalka mogłaby kłamać?
– Katylino, to nie są żarty! Musisz sobie zdawać sprawę, jak to wszystko wygląda. Kto poza tobą mógłby mieć powód, by zamordować intruza?
Na to już nie znalazł odpowiedzi.
– Nie jestem ekspertem od prawa religijnego – ciągnąłem – ale trudno mi sobie wyobrazić poważniejszy występek od popełnienia morderstwa w domu westalek. Nawet jeśli potrafisz w jakiś sposób wytłumaczyć swoją obecność w tym domu… a niewielu sędziów przyjęłoby za dobrą monetę twoje tłumaczenie o sfałszowanym liście albo o kawałach… to jednak pozostaje kwestia zabitego człowieka. W zwyczajnej sprawie o morderstwo rzymski obywatel może się udać na wygnanie do jakiegoś obcego kraju, zamiast stawać przed sądem, ale kiedy w grę wchodzi jeszcze świętokradztwo, władze mają związane ręce i nie ma co liczyć na łagodny wymiar kary. Chyba że uciekniesz jeszcze tej nocy…
Katylina wbił we mnie przenikliwe spojrzenie. Jego oczy wydawały mi się teraz niesamowicie niebieskie, jakby gdzieś w ich głębi tańczyły błękitne płomienie.
– Chociaż sobie żartuję i mówię zagadkami, Gordianusie, nie myśl, że nie rozumiem, w jakiej się znalazłem sytuacji. Nie, nie będę chyłkiem uciekał z Rzymu jak wystraszony kundel, zostawiając młodą westalkę samą wobec tak poważnego oskarżenia.
Fabia zaczęła płakać, a Katylina zagryzł wargę.
– Jeśli to coś więcej niż kawał… a na to wskazuje obecność zwłok… to chyba wiem, kto może się za tym kryć.
– Byłby to dobry początek – powiedziałem. – Kto?
– Ten sam człowiek, który stoi za oskarżeniem przeciwko Licynii i Krassusowi. Nazywa się Publiusz Klodiusz. Znasz go?
– Oczywiście, choć tylko ze słyszenia. Podżegacz tłumu, wichrzyciel…
– I mój osobisty wróg. Człowiek, który nieustannie coś knuje. Mężczyzna wyzuty z moralności nie powstrzymałby się przed wciągnięciem westalek w aferę z morderstwem, byle tylko zaszkodzić swoim nieprzyjaciołom.
– Podejrzewasz więc, że to ów Klodiusz zwabił cię tutaj za pomocą fałszywego listu i śledził po drodze. Ale dlaczego miałby posyłać swojego człowieka za tobą aż tutaj? Przecież wystarczyłoby kazać mu podnieść alarm na ulicy, zamykając cię we wnętrzu. Wciąż nie znamy motywu jego zamordowania.
– Nic więcej nie mogę ci powiedzieć. – Katylina wzruszył ramionami.
– No cóż, zrobię, co w mojej mocy. – Pokręciłem z powątpiewaniem, głową. – Chciałbym przesłuchać pozostałe westalki i wszystkie niewolnice, jakie dziś były w domu, ale z tym możemy zaczekać do rana. Być może uda mi się odnaleźć tego chłopaka, który doręczył ci list, i tym tropem dojść do Publiusza Klodiusza czy kogokolwiek innego. Możliwe, że znajdę też człowieka czy ludzi, którzy cię dzisiaj śledzili, jeżeli tak naprawdę było; można by wydobyć od nich, co wiedzą o zabitym i dlaczego tu był. To będą, oczywiście, tylko poszlaki, ale może odkryję coś, co przyda się twojemu obrońcy, Katylino. Wygląda to jednak kiepsko. Nie mam już dzisiaj nic do roboty, choć może warto by raz jeszcze przeszukać cały dom.
– Już to zrobiłyśmy. Bez rezultatu – odparła Licynia.
– Ale możemy to zrobić jeszcze raz – wtrąciła Fabia. – Proszę cię, Virgo Maxima!
– Niech więc tak będzie. – Najwyższa kapłanka skinęła głową. – Wezwij kilka niewolnic i każ im zabrać noże z kuchni. Zajrzymy w każdy zakątek.
– Idę z wami – zadeklarował się Katylina. – Żeby cię chronić… – Zwrócił się do Fabii. – Ten, którego szukamy, jest w końcu zdesperowanym mordercą.
Licynia niechętnie się skrzywiła, ale nie zaprotestowała.
Wewnętrzny dziedziniec domu westalek pogrążony był w niemal zupełnej ciemności. Przystanąłem w portyku, by pozwolić oczom przywyknąć do nowych warunków. Rufus wpadł na mnie z tyłu, aż się zachwiałem, a spod sandała wyprysnął mi kamyk i potoczył się na środek; jego stukot w tej ciszy wydał mi się niezwykle głośny. Od strony sadzawki dobiegł cichy plusk. Ten dźwięk mnie zaskoczył; serce zabiło mi żywiej. To znowu ta żaba, pomyślałem. W każdym cieniu widziałem jednak upiora, choć w duchu udzielałem sobie za to reprymendy. W taki sam sposób Katylina mógł sobie wyobrażać, że śledzą go nie istniejący wrogowie. Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że nie jesteśmy tu z Rufusem sami. Z pobliskiej świątyni dobiegał przytłumiony odległością śpiew westalek, jakby wiszący w powietrzu nad naszymi głowami. Przysiadłem na ławce tuż obok rosnących u brzegu sadzawki trzcin i zagapiłem się na rozgwieżdżone niebo odbite w czarnej powierzchni wody. Rufus usiadł przy mnie.