– Co o tym myślisz, Gordianusie?
– Myślę, że znaleźliśmy się na głębokiej wodzie.
– Wierzysz Katylinie?
– A ty?
– Ani trochę! To człowiek na wskroś fałszywy, urocza forma i zupełny brak treści.
– Pewnie porównujesz go z Cyceronem i gość wypada blado, co?
– Zgadza się.
– Mimo to taka spontaniczna reakcja na zwariowany list pasuje do jego charakteru, prawda? Zrobiłby to dla samego dreszczyku i z ciekawości. Ta część jego historii wydaje się wiarygodna. A może mamy do czynienia z przebiegłym lisem, który sam spreparował tę wiadomość, żeby w razie wpadki móc się nią zasłonić?
– Z pewnością stać go na taki wybieg.
– Nie byłbym taki pewny. Jeśli zaś chodzi o jego winę lub niewinność w kwestii samego zabójstwa, to przyznam, że jestem pod wrażeniem tej wzmianki o nożu wciąż wirującym na podłodze. To zbyt uderzający szczegół, aby go wymyślić na poczekaniu.
– Nie doceniasz jego sprytu, Gordianusie.
– A może to ty nie doceniasz jego szlachetności? Kto wie, czy to nie Fabia zabiła intruza, a Katylina kłamie, by ją osłonić?
– Nie, to już czysty absurd! Dziewczyna jest delikatna i strachliwa…
– I bardzo w nim zakochana. Nie dostrzegłeś tego, Rufusie? Nie sądzisz, że mogłaby zabić w przypływie szału, aby chronić kochanka?
– To zbyt fantastyczny scenariusz, Gordianusie.
– Może masz rację. To ta daleka pieśń i blask gwiazd pobudzają moją wyobraźnię. Zacząłem już nawet rozważać możliwość, że ten człowiek zginął z ręki Licynii…
– Kapłanki? Ale po cóż miałaby…
– Dla odwrócenia uwagi od grożącego jej samej procesu. Dla zemsty na młodych kochankach… przyjmijmy, że nimi są… bo jest o nich szaleńczo zazdrosna. Albo przeciwnie, aby ich ochronić, zabijając obserwującego ich szpiega… dlatego że z wiekiem stała się sentymentalna, jak ja. Ale jej plan się nie powiódł, bo ofiara zdążyła krzyknąć i zbiegły się pozostałe westalki…
– Głębokie wody… – Rufus pokiwał głową. – Czy kiedykolwiek dowiemy się prawdy?
– Na pewno poznamy jej drobne kawałeczki. Może powinniśmy szukać tam, gdzie nie spodziewamy się jej znaleźć?
Przetarłem oczy, ziewnąłem i przymknąłem powieki… na chwilę, jak mi się zdawało. Ocknąłem się gwałtownie pod dotknięciem czyjejś ręki. Nade mną stał Katylina.
– Jak tam przeszukiwanie? – spytałem.
– Bezowocne. Zaglądaliśmy za każdą zasłonę, pod każde łóżko, a nawet do każdego nocnika.
– W takim razie chyba wrócę teraz do domu, jeśli Licynia będzie tak uprzejma i zapewni mi lektykę. Zaczekam na zewnątrz. – Ruszyłem ku zaryglowanym teraz masywnym drzwiom wejściowym. – Zapewne to moja pierwsza i ostatnia wizyta w tym miejscu i o takiej porze. To było doświadczenie, którego nie zapomnę.
– I mam nadzieję, że nie okazało się nieprzyjemne – odrzekł Katylina, ściszając głos. – Zrobisz dla mnie, co będziesz mógł, prawda? Zacznij węszyć w tej sprawie, odszukaj tego posłańca, dowiedz się jak najwięcej o Klodiuszu i jego knowaniach. Ja nie zapominam o przyjaciołach, Gordianusie. Kiedyś, w przyszłości, odwdzięczę ci się.
– Jasne. – Kiwnąłem głową, dodając w duchu: „Jeśli masz przed sobą jakąś przyszłość, Katylino”.
Ta sama westalka, która nas wpuściła, teraz przyszła odryglować drzwi. Starała się nie patrzeć na nas, a zwłaszcza na Katylinę. Gdy ciężkie wrota się uchylały, od sadzawki dobiegło głośniejsze chlupnięcie. Uśmiechnąłem się do kapłanki.
– Żaby nie mogą dziś zasnąć.
Pokręciła głową.
– W naszej sadzawce nie ma żab – powiedziała.
Drzwi się za nami zatrzasnęły i usłyszałem stukot zasuwanego rygla. Powoli zszedłem schodami na ulicę. Przez Forum powiał wiatr, niosący zapach deszczu. Podniosłem głowę i zobaczyłem, że gwiazdy jedna po drugiej znikają pod czarnym płaszczem chmur zasnuwających niebo od zachodu. Nagle, jak w objawieniu, pojąłem prawdę.
Wbiegłem z powrotem po stopniach i zastukałem do drzwi, najpierw delikatnie, potem, kiedy nie było odzewu, zacząłem walić w nie pięścią. Po chwili drgnęły i się otworzyły. Westalka patrzyła na mnie, nic nie rozumiejąc. Katylina i Fabia stali przy sadzawce, a kawałek dalej zobaczyłem Rufusa i Licynię. Podszedłem do nich szybko, niemal namacalnie czując dziwną atmosferę tego zakazanego miejsca, aurę świętości i śmierci, podkreśloną nieustannym skandowaniem sączącym się z daleka i chłodnym, słabym światłem gwiazd.
– Morderca nadal jest w tych murach – oznajmiłem. – Tu, wśród nas!
Wszyscy obecni wymienili podejrzliwe spojrzenia. Licynia cofnęła się o krok; nawet Fabia i Katylina odsunęli się od siebie.
– Czy macie jeszcze broń, którą zabraliście na przeszukiwanie domu? – spytałem.
Licynia i Fabia wyciągnęły z fałdów szat po kuchennym nożu.
– A ty, Rufusie?
Okazało się, że tak jak ja, młody augur ma przy sobie krótki sztylet. Tylko Katylina nie był uzbrojony. Podszedłem na skraj sadzawki.
– Kiedy tu wchodziłem po raz pierwszy, zauważyłem wyrastające z wody trzciny, ale tylko na środku. Tymczasem ta kępka jest tuż przy brzegu. Coś pluszcze w wodzie, a podobno nie ma tu żab.
Wyciągnąłem rękę i wyrwałem trzciny jednym szybkim szarpnięciem, ciskając je na bruk dziedzińca. W chwilę potem z wody wynurzył się mężczyzna, krztusząc się i parskając. Rzucił się do ucieczki, ale pośliznął się na kamieniach, walcząc z krępującym ruchy mokrym odzieniem, przylegającym mu do ciała jak zbroja. Miał na sobie czarny płaszcz z kapturem, jak jego martwy towarzysz. W ciemności wyglądał jak potwór z sennego koszmaru. Nagle coś błysnęło w jego ręku; rzucił się ku mnie z dobytym sztyletem.
Chociaż nieuzbrojony, właśnie Katylina pierwszy stawił czoło napastnikowi. Zderzyli się, zwarli i wpadli do sadzawki. Wbiegliśmy z Rufusem za nimi do wody, ale w tej kotłowaninie w ciemnościach nie mogliśmy nic pomóc. Walka zresztą skończyła się równie nagle, jak wybuchła. Ociekający wodą Katylina podniósł się na czworaki. Oczy miał otwarte szeroko, jakby sam się dziwił swojemu wyczynowi. Nieznajomy wił się konwulsyjnie przy brzegu, otoczony plamą czegoś jeszcze ciemniejszego od wody. Nawet w zupełnym mroku nie miałem wątpliwości: to krew.
– Pomóżcie mi wyciągnąć go z wody – powiedziałem. – Rufusie, szybko!
Wywlekliśmy mężczyznę na bruk. Jego ręka wciąż była zaciśnięta na rękojeści noża, wbitego głęboko w pierś. On też miał szeroko otwarte oczy. Drgał jeszcze, ale na twarzy – ocienionej parodniowym zarostem, z grubym nosem i sterczącymi brwiami – malował mu się dziwny spokój. Zaalarmowane hałasem niewolnice wyległy na dziedziniec i zebrały się wokół nas. Ze świątyni po drugiej stronie ulicy wciąż dobiegał monotonny śpiew kapłanek. Tak jak Cycero – i zapewne jak Katylina – nie należę do szczególnie religijnych. Nie mogłem się jednak oprzeć myśli, że oto sam Jowisz okazał mu łaskę w tej chwili. Czy zabójca przyznałby się przed śmiercią do winy, gdyby przez niebo nie przemknęła błyskawica? Umierający ją zauważył i jeszcze szerzej otworzył oczy. Rufus przyklęknął przy nim i dotknął jego ręki ściskającej rękojeść noża.
– Jestem augurem – powiedział tonem nad wiek poważnym. Mimo niesfornej rudej czupryny, piegów i lśniących brązowych oczu wcale nie wyglądał teraz jak chłopiec. – Odczytuję auspicje.