Выбрать главу

– Może pożyczyłby ci pieniędzy na spłatę?

– W życiu nie! Nie znasz Roscjusza. Według niego mam szczęście, że w ogóle należę do jego trupy. Wierz mi, to nie jest typ, który lekką ręką rozdawałby podwładnym stutysięczne pożyczki. A gdyby się dowiedział, że Panurgus zginął zamiast mnie… ależ by się wściekł! Jeden Panurgus wart jest dziesięciu Statiliusów, oto jego pogląd. Między Flawiuszem i Roscjuszem, jak między młotem i kowadłem… Wkrótce sam byłbym trupem. Ci dwaj rozerwaliby mnie na strzępy jak kurczaka! – Odsunął się i wygładził tunikę. W kącikach ust drgał mu znów coraz szerszy uśmiech. – Nie powiesz chyba o tym nikomu?

– Statiliusie, czy ty nigdy nie przestajesz grać? – Odwróciłem wzrok.

– No więc… nie powiesz?

– To Roscjusz jest moim klientem, nie ty.

– Ale ja jestem twoim przyjacielem, Gordianusie!

– Przysiągłem to Panurgusowi.

– On cię nie słyszał.

– Ale bogowie słyszeli.

Odszukanie lichwiarza Flawiusza poszło mi znacznie łatwiej. Parę pytań szepniętych w odpowiednie ucho, kilka monet wsuniętych we właściwe ręce i już wiedziałem, że zawiaduje swoimi interesami ze sklepu winnego w portyku nieopodal Circus Flaminius, w którym sprzedaje gorsze roczniki importowane z jego rodzinnej Tarkwinii. Moi informatorzy uprzedzili mnie jednak, że w dni świąteczne szybciej znajdę go w pewnym przybytku o kiepskiej reputacji, mieszczącym się po drugiej stronie ulicy.

Lokal miał niskie sklepienie i był przesiąknięty odorem rozlanego wina i stłoczonych ciał. Flawiusz siedział w przeciwległym rogu w grupie kolegów; wszyscy byli w średnim wieku i wyglądali na ludzi interesu, odziani w kosztowne tuniki i płaszcze, których doskonały gatunek jaskrawo kontrastował z prostackimi manierami właścicieli. Nieco bliżej opierał się o ścianę (przy jego budowie sprawiał wrażenie, że ją raczej podpiera) ochroniarz Flawiusza. Blond olbrzym był mocno podpity, ale może to tylko rysująca się na jego twarzy bezmierna głupota nasuwała taki wniosek. Kiedy się doń zbliżyłem, spojrzał na mnie, mrugając z wolna powiekami. W przekrwionych oczach błysnęła mu przelotna iskierka – musiałem mu się wydać znajomy – ale szybko zgasła.

– Święta to dobra okazja, by sobie wypić – zagadnąłem, podnosząc kubek z winem.

Patrzył na mnie przez chwilę bez wyrazu, po czym wzruszył ramionami i kiwnął głową.

– Powiedz mi, czy znasz którąś z tych zjawiskowych piękności? – spytałem, wskazując kciukiem grupkę czterech kobiet, ze znudzeniem przesiadujących w rogu izby, nieopodal wiodących na piętro schodów.

Olbrzym ponuro pokręcił głową.

– No, to zdaje się, że dziś ci szczęście dopisze. – Nachyliłem się bliżej ku niemu, aż poczułem wionący mu z ust zapach kwaśnego wina. – Właśnie rozmawiałem z jedną z nich. Mówiła, że ma na ciebie ochotę. Zdaje się, że ma dużą słabość do facetów o jasnych włosach i szerokich barach. Powiedziała, że dla takiego mężczyzny jak ty… – Zacząłem szeptać mu do ucha, co gotowa jest dla niego zrobić.

Mgła pożądania, jaka zasnuła mu oczy, nadała mu jeszcze głupszy wygląd. Zmrużył powieki i jął się wpatrywać w kobiety.

– Która to? – spytał chrapliwie.

– Ta w niebieskiej sukni.

– Aha… – Kiwnął głową tym gwałtowniej, że w tej samej chwili solidnie mu się odbiło, po czym przepchnął się obok mnie i ruszył ku schodom. Tak jak się spodziewałem, nie spojrzał na kobietę w zielonej sukni, ani na te w czerwonej i brązowej. Położył rękę na biodrze dziewczyny ubranej na żółto; zaskoczona podniosła na niego oczy, ale nie zaprotestowała.

– Kwintus Roscjusz i jego wspólnik Cherea byli pod wrażeniem – opowiadałem później tego wieczoru Bethesdzie. Nie mogłem sobie odmówić teatralnego gestu: podrzuciłem mieszek srebra w górę tak, że wylądował na stoliku z metalicznym stukiem. – Może to nie jest garnek złota, ale wystarczy, abyśmy dobrze się mieli przez całą zimę.

Jej oczy zrobiły się równie okrągłe i błyszczące jak monety, które wysypały się z woreczka. A kiedy wyciągnąłem szal od Rusona, otworzyła je jeszcze szerzej.

– Och! Przepiękny! Z czego jest zrobiony?

– Z północy i z małych ciem – odrzekłem. – Z pajęczych nici i srebra.

Bethesda przechyliła głowę i owinęła półprzeźroczystym szalem obnażoną szyję i ramiona. Przełknąłem głośno ślinę i zamrugałem. Ten zakup doprawdy wart był swojej ceny.

Eko stał niepewnie w drzwiach swojej sypialni, skąd widział moje przybycie i słuchał pospiesznej relacji z wydarzeń dnia. Chyba otrząsnął się z porannych humorów, ale twarz miał poważną. Wyciągnąłem do niego rękę, a on podszedł do mnie z ociąganiem. Przyjął czerwoną skórzaną piłkę chętnie, ale i wtedy się nie uśmiechnął.

– Wiem, to tylko drobny upominek – powiedziałem. – Ale mam dla ciebie coś lepszego…

– Ja jednak nadal nie rozumiem – wtrąciła Bethesda. – Mówiłeś, że ten wielki blondyn jest głupi, ale jak ktoś może być aż takim kretynem, żeby nie odróżnić jednego koloru od drugiego?

– Eko to wie. – Uśmiechnąłem się do chłopca. – Wpadł na to wczoraj wieczorem i usiłował mi powiedzieć, ale nie wiedział jak. Przypomniał sobie ustęp z Platona, który czytałem mu parę miesięcy temu, ale go nie pamiętałem. Spróbuję go znaleźć. – Sięgnąłem po zwój pergaminu, który wciąż leżał na sofie. Rozwinąłem go, przebiegłem wzrokiem po tekście, odszukałem stosowny fragment i zacząłem głośno czytać: – Można zaobserwować, że nie wszyscy ludzie tak samo odbierają barwy. Choć rzadko, ale trafiają się tacy, którzy mylą czerwień z zielenią, i tacy, którzy nie umieją odróżnić błękitu od żółci. Jeszcze inni nie widzą różnych odcieni zieleni… Dalej Platon wyjaśnia ten fenomen, ale nie bardzo to rozumiem.

– Czyli ten ochroniarz nie umiał odróżnić barwy niebieskiej od żółtej? – upewniła się Bethesda. – Mimo to…

– Lichwiarz przyszedł wczoraj do teatru, gotów zrealizować groźbę zabicia Statiliusa. Nic dziwnego, że aż podskoczył, kiedy nachyliłem się do niego i powiedziałem: „Zobaczysz dziś garnek złota”. Przez chwilę myślał, że mówię o długu, jaki Statilius miał u niego! Wysiedział na widowni na tyle długo, by się zorientować, że gra on Megadorusa i ma na sobie niebieski kostium. Na pewno poznał go po głosie. Wysłał potem blondyna za kulisy, wiedząc, że aleja za świątynią Jowisza będzie zupełnie pusta, i każąc mu się tam zaczaić na aktora w niebieskim stroju. Eko musiał dosłyszeć strzępy ich rozmowy, a choćby wzmiankę o niebieskim kolorze. Już wtedy musiał poczuć, że coś się święci, i próbował mi to przekazać, ale było za duże zamieszanie; blondyn nadepnął mi na stopę, widzowie klaskali i gwizdali… Mam rację, Ekonie?

Chłopak kiwnął głową i uderzył pięścią w otwartą dłoń, jakby mówił: „Absolutną rację!”

– Na nieszczęście dla biedaka Panurgusa, który tego dnia miał na sobie żółty kostium, nie rozróżniający barw osiłek Flawiusza jest też nadzwyczaj głupi. Potrzebował więcej danych niż tylko niebieski kolor kostiumu, aby mieć pewność, że zabija właściwego człowieka; nie wpadło mu jednak do głowy zapytać. Zresztą gdyby to zrobił, Flawiusz tylko by go wyśmiał i pogonił do pracy, nie rozumiejąc, w czym problem. Zabójca przydybał więc na osobności nie spodziewającego się niczego Panurgusa w żółtym kostiumie, który uznał za niebieski, i spartaczył robotę. Statilius wiedział, że Flawiusz jest na widowni i chce go zabić. Kiedy odkryto zwłoki zamordowanego Panurgusa, zobaczył, że zbir lichwiarza zniknął, i domyślił się prawdy. Nic dziwnego, że był tak wstrząśnięty śmiercią kolegi, skoro wiedział, że to on miał być ofiarą.