Выбрать главу

– Muszę jechać na lotnisko za Billy'ego Bradsona – zwrócił się do Flossie.- Ostatnio pomagam mu w czasie weekendów, oczywiście poza robotą elektryka.

– Uważaj na siebie, Herman – powiedziała nieśmiało.

– Tylko nie wysadź mu samochodu w powietrze – dodała Ada złośliwie.

Herman poczuł, jak parzy go kołnierzyk. Już odchodził, ale ogarnięty furią, wrócił.

– Ada – odezwał się do niej po raz pierwszy od dziesiątek lat – jesteś pozbawioną serca, złośliwą, złą kobietą. Zawsze taka byłaś! Powiedziałem ci to przed laty – nic się nie zmieniło.

– A ty – odpaliła, gwałtownie czerwieniejąc – jesteś nic niewartym nieudacznikiem!

Włożył na głowę swój generalski kapelusz i ze złowieszczą miną wsparł na biodrach dłonie.

– Inaczej myślałaś, gdy jako dziewczyna uganiałaś się za mną i starałaś się poróżnić mnie z Flossie! – Odszedł. Flossie wpatrywała się w rozzłoszczoną siostrę, a na jej twarzy ukazał się wyraz bolesnego zrozumienia.

Katherine zaczekała, aż Julie wejdzie na podwyższenie, aby zebrać dzieci przed próbą chóru, i wtedy, z miną pełną nadziei i napięcia, mocno ścisnęła dłoń Teda.

– Jak myślisz, czy to Benedict ląduje na lotnisku?

Ted potrząsnął głową.

– Niemożliwe. Wczoraj wieczorem podali w wiadomościach, że wydaje u siebie przyjęcie weekendowe, nie pamiętasz?

Jej twarz posmutniała, Ted pocieszająco poklepał ją po ręce.

– To pewnie Larraby przylatuje z Dallas na comiesięczną inspekcję budowy fabryki w Lynchville.

– Zapnij się, trzymaj mocno i zmów modlitwę – żartował przez interkom pilot. W zapadającym zmierzchu lear nurkował ku betonowej wstążce w dole, pod nimi. – Gdyby ten pas był o sześć cali krótszy, nie zdołalibyśmy na nim usiąść, a w przypadku ciemności musielibyśmy lecieć do Dallas – w nocy najwyraźniej go nie oświetlają. Popatrz, taksówka już czeka.

Nie odrywając wzroku od taśm wideo, tych z Julie, które wziął ze sobą do samolotu, Zack zapiął pas. Uniósł głowę dopiero w chwili, gdy samolot dotykał ziemi, a pilot ostro nacisnął hamulce. Maszyna płynęła w długim ślizgu i z piskiem zatrzymała się na samym skraju pasa startowego.

– Po dwóch takich lądowaniach będą potrzebne nowe hamulce – powiedział pilot nieco roztrzęsionym głosem, z wyrazem ulgi na twarzy. – Jakie plany na dzisiaj, panie Benedict? Mam się zatrzymać na noc w motelu czy od razu wracać?

Zack sięgnął do przycisku interkomu na konsoli między siedzeniami, ale zawahał się i pomyślał o tym, o czym starał się zapomnieć w drodze tutaj. Nie miał najmniejszego pojęcia, co czuje do niego Julie; może go nienawidzić, i to bardziej, niż przedtem kochała. Nie wiedział, jak go przyjmie i ile czasu zabierze mu przekonywanie, by razem wrócili do Kalifornii, jeżeli oczywiście w ogóle zdoła ją do tego namówić. Wcisnął guzik.

– Zostań na noc, Steve. Odeślę ci taksówkę.

Zanim pilot zdążył wyłączyć silniki, Zack pośpiesznie zbiegł po schodkach. Taksówkarz stał przy zapraszająco otwartych drzwiach wozu. Na sobie miał najbardziej absurdalnie nieautentyczny strój z czasów wojny domowej, jaki Zackowi kiedykolwiek zdarzyło się oglądać, zakładając oczywiście, że ubiór miał reprezentować właśnie ten okres historii. Zack wcisnął się na tylne siedzenie, a torbę położył na podłodze.

– Wiesz, gdzie mieszka Julie Mathison? – zapytał. – Jeżeli nie, potrzebna mi będzie książka telefoniczna, bo zapomniałem wziąć adres.

– Pewnie, że wiem, gdzie mieszka – odpowiedział kierowca i uważnie przyjrzał się Zackowi. Wyraz jego twarzy zmienił się gwałtownie, gdy rozpoznał pasażera. Ze złością usiadł za kierownicą i o wiele za mocno trzasnął drzwiami. – Nazywasz się Benedict? – zapytał po chwili. Jechali obok szkoły podstawowej, przez centrum miasta i rynek, który otaczały sklepy i restauracje.

– Tak – mruknął Zack, zajęty obserwowaniem miejsc, w których dorastała Julie.

Ujechali z pół mili. Taksówka zatrzymała się przed schludnym, jednopiętrowym budynkiem ze starannie utrzymanym trawnikiem, ocienionym koronami olbrzymich drzew. Serce Zacka zabiło niecierpliwie, gdy sięgał do kieszeni.

– Ile jestem winien?

– Pięćdziesiąt dolców.

– Chyba żartujesz.

– Każdego innego przejazd tą trasą kosztuje pięć dolarów, ale skunksa takiego jak ty pięćdziesiąt. A teraz, jeżeli chcesz, bym zawiózł cię tam, gdzie znajdziesz Julie, a nie zostawił tu, gdzie na pewno jej nie ma, będzie cię to kosztowało siedemdziesiąt pięć.

Rozdzierany między gniewem, zaskoczeniem i narastającym napięciem, Zack zignorował obelgę.

– Gdzie ona jest?

– W szkole, prowadzi próbę przedstawienia.

Zack przypomniał sobie, że przejeżdżali obok budynku z zatłoczonym parkingiem. Zawahał się. Rozpaczliwie pragnął ją zobaczyć, wyjaśnić nieporozumienia, wziąć ją w ramiona. Jeżeli pozwoli… Głosem pełnym ironii zapytał:

– A może wiesz przypadkiem, jak długo to potrwa?

– Może całą noc – skłamał Herman z czystej złośliwości.

– W takim razie wieź mnie do niej. Kierowca kiwnął głową i flegmatycznie odjechał od krawężnika.

– Nie rozumiem, dlaczego tak ci do niej spieszno. – Z lusterka jego oczy spoglądały na Zacka ze złością. – Po tym, jak ją porwałeś i zabrałeś do Kolorado, sama musiała stawiać czoło glinom i reporterom. Jak wyszedłeś z więzienia, też do niej nie przyjechałeś. Zanadto byłeś zajęty tymi swoimi luksusowymi kobietami i przyjęciami, żeby zawracać sobie głowę taką słodką dziewczyną jak Julie, która nigdy w życiu nikogo nie skrzywdziła! Narobiłeś jej wstydu przed całym światem, przed całym miastem! Ludzie spoza Keaton nienawidzą jej, choć zrobiła to, co należało. Chociaż potem okazało się, że postąpiła niewłaściwie. Mam nadzieję – dodał mściwie, gdy zatrzymali się przed wejściem do szkoły – że jak cię zobaczy, napluje ci w twarz! Gdybym był jej ojcem, wyciągnąłbym strzelbę i jak tylko dowiedziałbym się, że jesteś w mieście, już bym na ciebie dybał. Mam nadzieję, że tak właśnie postąpi.

– Prawdopodobnie spełnią się obydwa twoje życzenia – powiedział Zack spokojnie. Wyciągnął z kieszeni studolarowy banknot i podał kierowcy. – Wracaj na lotnisko po mojego pilota. On nie jest skunksem, więc może dwadzieścia pięć wystarczy.

Jakiś ton w jego głosie sprawił, że Herman zawahał się.

– Zamierzasz wreszcie się z nią pogodzić? Po to tu przyjechałeś?

– Spróbuję.

Wrogość zniknęła z twarzy Henklemana.

– Twój pilot będzie musiał poczekać, bo ja muszę to zobaczyć. Po za tym, przyda ci się w tym tłumie jakiś przyjaciel.

Zack nie słyszał. Wszedł do środka i ruszył korytarzem w stronę, skąd zza podwójnych drzwi dobiegał gwar licznych głosów.

ROZDZIAŁ 77

Julie wyłowił wzrokiem z tłumu niemal natychmiast. Drzwi sali gimnastycznej zatrzasnęły się z hukiem za jego plecami. Dziewczyna dyrygowała chórem dzieci ubranych w najrozmaitsze kostiumy; niektóre siedziały w fotelach na kółkach. Miejsce przy fortepianie, na scenie, zajęła akompaniatorka.

Wsłuchany w słodki dźwięk jej głosu, stał jak sparaliżowany i z czułością, która aż bolała, patrzył na jej cudowny uśmiech. W dżinsach i szkolnej bluzie, z włosami ściągniętymi w koński ogon, wyglądała ponętnie i… mizernie. Pod ogromnymi oczami kości policzkowe rysowały się jeszcze wyraźniej, niż zapamiętał. Poczuł się winny, tak bardzo schudła. I to przez niego! Taksówkarz powiedział, że zawstydził ją wobec miasta; musi to naprawić. Nie zwracając uwagi na zaskoczone spojrzenia i coraz głośniejsze szepty, ruszył w kierunku sceny. Wszędzie zauważono jego obecność, rozpoznawano twarz.