– No dobrze, dzieci, o co chodzi? – zapytała Julie, gdy kilkoro starszych przestało śpiewać i szepcząc, wskazywało na coś palcami. Za plecami niemal wyczuwała powiew szeptów przebiegających przez olbrzymią salę, słyszała stukot męskich butów na drewnianej podłodze, ale, zatroskana późną już porą i niespodziewanym brakiem dyscypliny uczniów, nie zwracała na nic więcej uwagi. – Willie, tak bardzo chciałeś dostać się do chóru, więc uważaj! – rzuciła ostro. Ale chłopiec, wskazując za jej plecy, z ożywieniem rozprawiał z Johnnym Everettem i Timem Wimple'em. – Panno Timmons! – Popatrzyła na pianistkę z wyrzutem, bo ta przestała grać i z otwartymi ustami także patrzyła za plecy Julie. – Panno Timmons, zaczynamy jeszcze raz! – Ale gdy znów popatrzyła na dzieci, część z nich właśnie opuszczała szereg i podążała za Williem Jenkinsem.- Dokąd to? – wybuchnęła Julie.
Odwróciła się i zamarła.
Piętnaście stóp od niej stał Zack, ręce trzymał sztywno po obu stronach ciała. A więc nareszcie przeczytał list, pomyślała, i przyjechał zabrać samochód. Stała nieruchomo, bała się odezwać, poruszyć. Patrzyła w tę męską, przystojną twarz, która nawiedzała jej sny, wypełniała udręką dni.
Willie Jenkins zrobił krok do przodu. Jego głos brzmiał chłodno i wojowniczo.
– Ty jesteś Zack Benedict?
Zack skinął w milczeniu głową, a wtedy kilku chłopców wysunęło się do przodu – niektórzy w fotelach na kółkach – odgradzając go murem od Julie. Wszyscy byli gotowi bronić jej przed potworem, który zjawił się tak niespodziewanie, pomyślał z goryczą.
– Lepiej zrób w tył zwrot! – rzucił ostrzegawczym tonem ten o żabim głosie i wysunął zaczepnie brodę. – Panna Mathison przez ciebie płakała.
Poważne spojrzenie Zacka zatrzymało się na twarzy Julie.
– Ja przez nią też.
– Faceci nie płaczą – padło pogardliwie z ust chłopca.
– Czasami tak, jeżeli ktoś, kogo bardzo kochają, wyrządzi im krzywdę.
Willie spojrzał na twarz ukochanej nauczycielki i ujrzał łzy spływające po jej policzkach.
– Popatrz, znowu płacze! – wybuchnął. – Czy po to tu przyjechałeś?
– Przyjechałem – odrzekł Zack – bo nie potrafię bez niej żyć.
Całe audytorium patrzyło na znanego z filmowych ról twardziela, który upokarzał się, w ich obecności, zadziwiającym wyznaniem. Julie nie zwracała na nic uwagi, przedzierała się przez tłum dzieci, biegła… rzuciła się w ramiona, już gotowe na jej przyjęcie.
Zamknęły się wokół niej z gwałtowną siłą; dłoń tuliła spłakaną twarz dziewczyny do piersi, zasłaniała przed oczami widzów; chylił ku niej głowę i ochryple szeptał: kocham cię. Jej ramionami wstrząsał szloch; otaczała dłońmi jego szyję, kryła na piersi twarz, przytrzymywała go mocno.
Na drugim końcu sali Ted objął Katherine i przytulił.
– Kiedy zrobiłaś się tak piekielnie sprytna? – szepnął.
Herman Henkleman był bardziej praktycznego, choć także romantycznego ducha. Mrugnął do Flossie i zawołał:
– Koniec próby! – Potem przycisnął kontakt, i gdy w sali zapanowały ciemności, wymknął się po taksówkę.
Gdy ktoś z powrotem włączył światło, Zacka i Julie już nie było.
– Wskakujcie! – Herman generalskim kapeluszem wytwornie zamiótł przed nimi chodnik, gdy trzymając się za ręce, wybiegli ze szkoły. – Zawsze marzyłem o udziale w szalonej ucieczce – dodał. Nacisnął gaz i samochód ruszył z piskiem opon. – Dokąd? Julie nie mogła zebrać myśli.
– Do twojego domu? – zapytał Zack.
– Jeżeli szukacie samotności, to nie – powiedział Herman. – Całe miasto się tam zjedzie, telefony będą się urywać.
– Gdzie jest najbliższy hotel?
Julie popatrzyła na niego zażenowana, ale Herman wypalił wprost:
– Chcesz całkiem zniszczyć jej reputację?
Zack bezradnie popatrzył w jej twarz, rozpaczliwie pragnął, by zostali sam na sam. Jej oczy mówiły, że chce tego samego.
– Do mojego domu – zdecydowała wreszcie. – Odłożymy słuchawkę telefonu, a w razie potrzeby odłączymy dzwonek przy drzwiach.
Po chwili znaleźli się przed domem Julie. Zack sięgnął do kieszeni.
– Ile tym razem się należy? – spytał chłodno.
Herman odwrócił się zza kierownicy i z miną urażonej godności wręczył Zackowi studolarowy banknot.
– Pięć za całość, razem z podwiezieniem pilota. To specjalna cena – uśmiechnął się zaskakująco chłopięcym uśmiechem – dla człowieka, który przed całym miastem nie bał się przyznać, że kocha Julie.
Zack, wzruszony, podał mu dwadzieścia dolarów.
– W samolocie zostawiłem walizkę i torbę, czy mógłbyś je tu przywieźć, jak już odwieziesz pilota do motelu?
– Oczywiście. Nie będę przeszkadzał, postawię pod drzwiami.
ROZDZIAŁ 78
Julie weszła do salonu i zapaliła lampę. Zack ujął jej dłoń, a wtedy bez słów padła mu w ramiona. Całowała go w milczeniu, równie jak on spragniona, tuliła do siebie, przywierała wargami do jego ust; dłońmi wędrowała po ciele ukochanego. Zack przyciągnął ją do siebie, ustami miażdżył jej wargi, niecierpliwe dłonie na nowo odkrywały cudowny zarys jej ciała.
Zaskoczył ich ostry dzwonek stojącego tuż obok telefonu. Drżącą ręką Julie sięgnęła po słuchawkę.
Patrzył, jak podnosi ją do ucha. Uśmiechnął się na widok jej skromnie zamykających się oczu, gdy zdejmował marynarkę.
– Tak, to prawda, pani Addelson, tak, jest tutaj. – Przysłoniła słuchawkę dłonią i z wyrazem bezradności na twarzy zapytała: – Burmistrzostwo Addelson chcieliby wiedzieć, czy ty… my będziemy mogli zjeść dzisiaj z nimi obiad.
Zack zdjął krawat i rozpinał guziki koszuli. Przecząco potrząsnął głową. Policzki Julie oblał rumieniec.
– Niestety, nie możemy. Nie, nie wiem, jakie ma plany. Tak, zapytam i dam państwu znać.
Julie odłożyła słuchawkę, potem pośpiesznie ją uniosła i wsunęła pod poduszkę kanapy. Wyprostowała się i nerwowo potarła dłońmi uda. Patrzyła na niego. Pytania, jedno po drugim, cisnęły jej się do głowy, ogarniały wątpliwości, walczyły ze sobą niepewność i nadzieja, ale nad wszystkim górowało poczucie cudownej nierealności: on tu jest, w tym pokoju, i patrzy na nią łagodnym, rozbawionym wzrokiem, równocześnie pełnym pożądania.
– Nie mogę uwierzyć, że ze mną jesteś – szepnęła. – Kilka godzin temu życie wydawało mi się takie…
– Puste? – podsunął swym głębokim, czarującym głosem, za którym tak bardzo tęskniła. – Bez znaczenia? – dodał, idąc w jej stronę.
Skinęła głową.
– I beznadziejne, Zack, ja… muszę ci tak wiele wytłumaczyć… jeżeli pozwolisz. Ale ja… – Głos Julie załamał się. Wtulona w Zacka, drżącymi palcami gładziła jego twarz. – O Boże, jak ja za tobą tęskniłam!
Zareagował natychmiast. Rozchylił wargami jej usta; z włosów zerwał przepaskę i wbił palce w tę bujną gęstwę, której wspomnienie nawiedzało jego sny, tam, w Ameryce Południowej, a w więzieniu budziło zlanego potem. Oderwał się od jej warg.
– Pokaż mi swój dom – powiedział ochrypłym, nieswoim głosem.
Tak naprawdę chciał, by poszli do sypialni.
Skinęła głową, bezbłędnie rozumiała znaczenie jego słów – poprowadziła go prosto tam, gdzie chciał. Widok białych, giętych mebli, zielonych drzewek w donicach i pieniących się na łóżku i toaletce koronek, zupełnie go zaskoczył – pokój był tak podobny do tego, jaki sobie wyobrażał, że stanął jak wryty. Jak gdyby czytała w jego myślach, odezwała się z wahaniem: