– Aut! – krzyknął Benedict i uniósł rękę. W ciągu siedmiu dotychczas rozegranych rund zorientował się, że Teksańczycy bardzo poważnie traktują mecze baseballowe Małej Ligi rozgrywane z udziałem synów, i nawet sławny aktor, którego wcześniej zdążyli polubić, nie uniknie surowej oceny, gdy, jako sędzia, podejmie niesłuszną, ich zdaniem, decyzję. Teraz mieszkańcy Keaton buczeniem i wrzaskami wyrażali najwyższy stopień niezadowolenia z postawy sędziego.
Julie, obserwująca z ławki trenerów przebieg spotkania, orzeczenie Zacka, wymierzone przeciwko jej drużynie, oceniła, podobnie jak dwa poprzednie, jako niesprawiedliwe. Zacisnęła zęby i wkroczyła na boisko, by wyrazić dezaprobatę.
– Zwariowałeś! – zaatakowała zaskoczonego Zacka. – Wcale nie był na aucie!
– Był!
Wsparła ręce na biodrach i, nie zwracając uwagi na krzyki i śmiechy tłumu za jej plecami, rzuciła z furią:
– Odbijasz sobie własną frustrację na mnie i mojej drużynie, nie pozwolę na to!
Zack zmierzył ją wzrokiem. Narastał w nim gniew z powodu jakże niesprawiedliwej insynuacji – publicznego zakwestionowania jego kwalifikacji sędziowskich i zarzucenia mu nieprzestrzegania zasad fair play.
– Był na aucie! A ty wracaj na swoje miejsce! – Gestem ręki wskazał w kierunku ławki. Za późno połapał się, że śmiech, który towarzyszył powrotowi Julie na miejsce, przeważy szalę i jej napięte nerwy nie wytrzymają.
Jej trzeciemu zawodnikowi wyszły dwa uderzenia, ale następny uznał za nieprawidłowy i uchylił się.
– Trzeci nietrafiony! – zawołał sędzia, a tłum na trybunach wybuchł wściekłością. Zack zdumiał się jednak, gdy Julie, niczym rakieta, ruszyła z ławki w jego kierunku, pokrzykując w stronę swych zniechęconych zawodników, by pozostali na boisku. Natarła na Zacka niczym rozsierdzona wiedźma.
– Spraw sobie okulary! – Trzęsła się z gniewu. – Nie miałeś racji, dobrze wiesz.
– Ma zejść z boiska!
– Wcale nie! Chcesz pokazać, jaki to jesteś sprawiedliwy, dlatego sędziujesz z krzywdą dla mojej drużyny!
– On schodzi, a tobie, jeżeli nie przestaniesz, przytrafi się to samo.
– Nie odważysz się mnie usunąć! Zack powoli wyprostował się.
– Robisz z siebie widowisko – warknął. – Siadaj!
– Dopiero teraz będzie na co popatrzyć! – Odsunęła się krok do tyłu i, ku jego zdumieniu, szpicem buta rozorała ziemię tak energicznie, że kłęby kurzu doleciały aż do niego. – Masz swoje widowisko! – powiedziała z wściekłością.
– Już cię nie ma! – krzyknął. Wyciągnął rękę w górę w geście sędziego usuwającego trenera, a w ciepłym, wieczornym powietrzu, gdy Julie schodziła z boiska, rozległy się okrzyki poparcia dla niej. – Gramy! – wrzasnął Zack, gestem przywołał drugą drużynę i ponownie kucnął za stanowiskiem na mecie. Kątem oka obserwował Julie, gdy szła do ławki po sweter, patrzył na sztywno wyprostowane plecy, poruszające się rytmicznie biodra, gęstwę włosów opadającą na ramiona. Na pewno pożałuję, pomyślał, już ona się o to postara!
Młody Jenkins wydawał się podobnego zdania, bo gdy przechodził obok Zacka, swym ponurym głosem ostrzegł go głośno:
– Tkwisz po uszy w kłopotach, Benedict.
Drużyna Julie przegrała 4 do 3. Pokonani i ich rodzice zebrali się w miejscowej restauracji, by przekąsić coś napić się, co – Zack się domyślił – było rytuałem po każdym meczu. Julie już tam czekała. Dla wszystkich swoich chłopców miała słowa pociechy i podziwu, ale Zackowi, gdy zaproponował jej coś do picia, nawet nie odpowiedziała. Inni dorośli już wydawali się nie pamiętać, że jego decyzja pogrążyła ich drużynę – kilku zaproponowało piwo. Ale Julie demonstracyjnie odwróciła się do niego plecami i rozmawiała z Katherine, Sarą Mathison i innymi przyjaciółkami.
Zack, mając do wyboru publiczną próbę ułagodzenia jej, do czego się nie palił, albo pośpieszenie do baru, przy którym dostrzegł jedzących pizzę Teda, Carla, Johna Graysona i burmistrza Addelsona, zdecydował się na to drugie. Ted zobaczył, jak Zack nadchodzi i zwrócił się do niego twarzą, wspierając łokcie na kontuarze.
– To było fatalne rozstrzygnięcie, Zack – powiedział i uśmiechnął się szeroko.
– Bardzo złe – dorzucił Carl.
– Naprawdę złe – dodał burmistrz Addelson. Parsknął śmiechem i wrzucił następną garść orzeszków do ust.
– Mojemu sędziowaniu nic nie można zarzucić – powiedział Zack obojętnie.
– Może i tak – zgodził się Addelson – ale akurat ta decyzja była zła.
– Nie macie o czym mówić? – wybuchnął Zack, bardziej rozzłoszczony, niż mógłby kiedykolwiek przypuścić, bo Julie nadal nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. – Jeśli ona boi się oparzyć, nie powinna zbliżać się do ognia.
Z jakiegoś powodu to banalne stwierdzenie przyprawiło czterech mężczyzn o łzy śmiechu.
Zack zignorował ich zachowanie; jego gniew wciąż narastał, gdyż dotarło do niego, w jak groteskowej, upokarzającej sytuacji się znalazł. Miał trzydzieści pięć lat, jego majątek oceniano na ponad 100 milionów dolarów; poza pięcioma latami odosobnienia przez resztę życia jadał w najlepszych restauracjach, zatrzymywał się w najelegantszych hotelach, obracał wśród utalentowanych i sławnych jak on sam osób.
Teraz musiał jeść pizzę przy barze, w podrzędnej restauracji, w zabitej deskami „metropolii na wężowisku” w Teksasie, ignorowany przez kobietę, która, wychodząc za niego, powinna czuć się zaszczycona! Ogarnęła go wielka ochota, by wyciągnąć ją stąd, zmyć porządnie głowę i rzucić do łóżka, czyli postąpić tak, jak powinien mieć prawo zrobić każdy mężczyzna z kobietą, którą zamierza niedługo poślubić. A poczynione z jej ojcem uzgodnienia są złośliwą, małostkową zemstą tego sypiącego cytatami z Biblii, aroganckiego, chytrego osła…
Odsunął się od baru.
Burmistrz Addelson ciężko położył dłoń na jego ramieniu i ojcowskim tonem powiedział:
– Posłuchaj człowieka, który już znajdował się na twoim miejscu – nie rób tego.
– Czego? – warknął Zack.
Ted nachylił się burmistrzowi przez ramię i uśmiechnął się do Zacka.
– Napij się czegoś zimnego, potem idź do domu i weź następny zimny prysznic. Wytrzymaj ten tydzień. Kiedyś wspomnisz ten okres i będziesz się serdecznie śmiał.
– Nie mam, do cholery, pojęcia, o co wam chodzi.
– O to, co w mieście jest powszechnie znane jako „Przedślubna Metoda Mathisona” – wyjaśnił spokojnie Ted. – O sposób mojego ojca, wynikający z jego dobrych intencji, na nadanie właściwej rangi nocy poślubnej w epoce, w której pary nie czują związanej z nią magii, bo zaczynają współżyć ze sobą dużo wcześniej.
Zacka ogarnął gniew, zacisnął szczęki. Pewnie ojciec Julie rozpaplał wszystkim w mieście o idiotycznej umowie, narzuconej mu z zemsty za porwanie córki.
– Co wam powiedział? – spytał ostrym tonem.
John Grayson wysunął głowę zza ramienia Teda.
– Patrzcie, już zaczyna głuchnąć. – Z lubieżnym uśmieszkiem na twarzy dodał: – Wiesz, co dzieje się z człowiekiem, jak to robi?
Ted pociągnął łyk ze szklaneczki.
– Od tego się nie głuchnie, ale ślepnie.
– O czym, do cholery, mówicie?
– Rozmawiamy o tobie, drogi przyjacielu – odrzekł Ted. – To nie Julie ma problemy, ale ty. Przechodziliśmy przez to wszyscy. Połowa mężczyzn w mieście dała się, jak ty, przekonać Mathisonowi, i ci, którzy wytrzymali, kłócili się ze swymi przyszłymi żonami o rzeczy zupełnie nieistotne.
Po tym, co usłyszał, wściekłość i przygnębienie Zacka gdzieś odpłynęły.
– Powiedz mu, burmistrzu – zachęcał Ted.
– To był koszmar. Mam dziesięć lat więcej niż ty, synu, a nigdy nie uwierzyłbym, że tak bardzo będę łaknął seksu, i to dlaczego? Z powodu złożonej dla świętego spokoju obietnicy wstrzemięźliwości. Kobiety też znoszą źle ten okres, ale uważam, że im jest łatwiej, bo po kryjomu rozkoszują się widokiem ogłupiałych samców, pożądających ich ponad wszystko. Tej ostatniej, dotyczącej kobiet teorii – dodał – nie ja jestem autorem, powstała w głowie profesora socjologii, z którym miałem zajęcia na drugim semestrze studiów. A przy okazji, gdzie kończyłeś college? Wyglądasz mi na Jankesa, ale brakuje ci akcentu. – Addelson najwyraźniej próbował rozładować sytuację.