Выбрать главу

Zack starał się choć przez chwilę nie myśleć o zbliżającej się ucieczce. Wolno uniósł głowę i spojrzał w stronę żylastego trzydziestolatka o oliwkowej cerze, z którym dzielił celę więzienia stanowego w Amarillo i którego wtajemniczył w swoje plany. Musiał! Choćby z tego prostego powodu, że jego towarzysz niedoli miał w nich swój udział. Wuj Dominica – emerytowany bookmacher, a według informacji zdobytych w więziennej bibliotece, mający powiązania z mafią w Las Vegas – odgrywał w nich niepoślednią rolę. Zack zapłacił majątek Enrico Sandiniemu za pomoc już na wolności, po zapewnieniu Dominica, iż jego wuj to człowiek honoru. Ale tak naprawdę, jeszcze przez kilka godzin nie będzie wiedział, czy pieniądze, które polecił Mattowi Farrellowi przetransferować na szwajcarskie konto Sandiniego, cokolwiek zdziałają.

– Poradzę sobie – odrzekł obojętnie.

– Dobra, a jak już „sobie poradzisz”, nie zapomnij, że jesteś mi krewny dziesięć dolców. W zeszłym roku założyliśmy się o Bearsów i ty przegrałeś. Pamiętasz?

– Oddam ci, jak się stąd wyrwę. – Na wypadek, gdyby ktoś podsłuchiwał, Zack dodał: – Kiedyś.

Z konspiracyjnym uśmiechem Sandini wyciągnął się z powrotem na pryczy, podłożył kciuk pod stronę listu, który otrzymał tego dnia, skrzyżował nogi w kostkach i w milczeniu oddał się lekturze.

Takie gówniane pieniądze… pomyślał ponuro Zack. Kiedyś dawał dziesięciodolarowe napiwki posłańcom i portierom tak lekko, jakby wręczał banknoty z dziecięcej loteryjki. Tu, w piekle, w którym spędził ostatnie pięć lat, mężczyźni zabijali się dla dziesięciu dolarów. Za dziesiątaka można tu było dostać wszystko, choćby kilka papierosów z marihuaną, garść tabletek odurzających lub podniecających, czasopisma pełne najrozmaitszej perwersji. To tylko kilka z wielu „przedmiotów zbytku” osiągalnych tutaj za pieniądze. Zazwyczaj starał się nie myśleć o życiu, jakie wiódł na wolności; powrót do tamtych czasów uczyniłby trudniejszą do zniesienia teraźniejszość: celę dwanaście na piętnaście stóp, ze zlewem, kiblem i dwiema pryczami. Teraz, gdy zrozumiał, że albo ucieknie, albo zginie, próbując wyrwać się stąd, chciał sobie przypomnieć tamte dni. Wspomnienia umocnią go w postanowieniu, bez oglądania się na koszty i ryzyko. Pragnął przypomnieć sobie uczucie wściekłości, jakie ogarnęło go, gdy pierwszego dnia usłyszał za sobą trzask drzwi celi, i to późniejsze, z więziennego dziedzińca. Stał otoczony przez grupę bandziorów, szydzących: „Chodź no, ty gwiazdorze, pokaż nam, jak wygrywałeś swoje filmowe walki!” Ogarnęło go szaleństwo, ślepa, irracjonalna furia. Rzucił się w stronę najpotężniejszego. Umrzeć, ale wcześniej dać wycisk swemu dręczycielowi! Był w świetnej formie. Zadał wiele dobrych ciosów, przydawała się szkoła, jaką przeszedł, przygotowując się do roli „twardziela”. Po bójce miał złamane trzy żebra i odbite nerki, ale dwóch z jego przeciwników wyglądało gorzej.

Zwycięstwo okupił tygodniem izolatki, ale gdy dołączył do współwięźniów, nikt nie odważył się z niego drwić. Szybko rozniosła się plotka, że jest niespełna rozumu i nawet najtwardsi z najtwardszych schodzili mu z drogi. W końcu skazano go za morderstwo, nie za jakieś drobne przestępstwo i to jeszcze zwiększało respekt. Minęły trzy lata, zanim zmądrzał i zrozumiał, że najlepiej urządzi go stanowisko funkcyjnego. Rolę grzecznego harcerzyka opanował do perfekcji. Niektórych współwięźniów nawet polubił, ale ze sobą, przez te wszystkie lata, nie najlepiej sobie radził; nigdy nie zaznał wewnętrznego spokoju. Stan taki mógłby osiągnąć jedynie wtedy, gdyby pogodził się ze swoim losem.

Ale nie mógł. Nie potrafił przyjąć postawy doradzanej skazanym na samym początku: pogodzić się z utratą wolności i zająć się odliczaniem upływających dni. Nauczył się udawać „przystosowanego”, chociaż było wręcz przeciwnie: każdego ranka, zaraz po otwarciu oczu, w jego głowie rozpoczynała się gonitwa myśli, z każdą chwilą nabierająca tempa, trwająca dopóty, dopóki znużony nie zasnął.

Czuł, że wariuje, dlatego musi wydostać się na wolność. Opracował solidny plan – każdej środy naczelnik Hadley, rządzący więzieniem żelazną ręką, brał udział w zebraniach społeczności Amarillo; Zack był jego kierowcą, a Sandini chłopcem na posyłki. Dzisiaj właśnie była środa; wszystko, czego Zack potrzebował w czasie ucieczki, czekało na niego w Amarillo. Ale Hadley, który na spotkaniu miał wygłosić odczyt, poinformował Zacka, że imprezę przeniesiono na piątek. Szczęki zacisnęły się same: gdyby nie ta zwłoka, już byłby wolny. Albo martwy. Teraz musi czekać aż dwa dni! Nie wiedział, czy wytrzyma przedłużające się napięcie.

Zamykając oczy, po raz setny wrócił myślami do każdego szczegółu. Przedsięwzięcie miało niedociągnięcia, to prawda, ale przynajmniej Dominicowi Sandiniemu mógł ufać bez zastrzeżeń. Wszystko za murem, pieniądze, transport, dokumenty, miał załatwić Enrico Sandini. Reszta była na głowie Zacka. Najbardziej niepokoiły sprawy od niego niezależne, nie dające się przewidzieć, choćby pogoda czy miejsce blokady na drogach. Nawet przy dokładnym zaplanowaniu ucieczki istniały tysiące drobnych wydarzeń, mogących spowodować lawinę następnych i w rezultacie klęskę. Ryzyko było ogromne, ale jakie mogło to mieć znaczenie? Do wyboru miał tylko dwie możliwości: pozostać w tym piekle i pozwolić, by uczyniło z niego ludzki wrak, albo zaryzykować śmierć od kuli strażnika. Uznał, że lepiej dać się zabić, niż gnić za życia.

Wiedział też, że jeżeli nawet mu się powiedzie, polowanie nigdy nie ustanie. Przez resztę życia, jak przypuszczał, niezbyt długiego, niezależnie w jakiej części świata się ukryje, nigdy nie będzie mógł czuć się swobodnie, przestać oglądać się. Ale warto, bez względu na cenę!

– Niech to szlag! – okrzyk Sandiniego wyrwał Zacka z rozmyślań. -Giną wychodzi za mąż. – Zamachał listem. Zack popatrzył na niego zaskoczony, Sandini powtórzył, teraz głośniej: – Zack, słyszałeś, co powiedziałem? Moja siostra Giną za dwa tygodnie wychodzi za mąż. Za Guido Dorellego.

– Właściwy wybór – rzucił Zack obojętnie – przecież to z nim jest w ciąży.

– No tak, ale jak ci mówiłem, mama zamierzała nie dopuścić do ich małżeństwa.

– Bo to rekin od pożyczek. – Zack przypomniał sobie, co słyszał o Guido.

– Nie o to chodzi. W końcu facet musi jakoś zarabiać na życie, mama to rozumie. Guido zwyczajnie pożycza ludziom w potrzebie.

– A jak nie mają, by zwrócić dług, łamie im nogi.

Twarz Sandiniego w jednej chwili posmutniała i Zack od razu pożałował sarkazmu. Mimo że jeszcze przed ukończeniem dwudziestu ośmiu lat ten drobny, szczupły Włoch miał na koncie dwadzieścia sześć ukradzionych samochodów i był zatrzymywany szesnaście razy, zaskakiwał dziecięcą wręcz otwartością. Tak samo jak Zack był funkcyjnym, ale na tym podobieństwo ich losów się kończyło: Sandini miał wyjść na wolność za cztery tygodnie. Zawsze skory do bitki, wojowniczy jak kogut, Zackowi, którego filmy uwielbiał, okazywał gorącą przyjaźń.

Miał liczną, serdeczną rodzinę, z którą w każdy dzień odwiedzin spotykał się na więziennym dziedzińcu. Gdy krewni zorientowali się, kim jest jego towarzysz z celi, zaczęli traktować Benedicta z pełnym podziwu szacunkiem, a widząc, że nikt nigdy go nie odwiedza, uznali za swojego. Zack marzył, by go pozostawiono w spokoju, unikał ich towarzystwa, ignorował próby nawiązania kontaktu. Ale nie potrafił ich zniechęcić. Im mocniej starał się odizolować, tym bardziej osaczali go śmiechem i miłością. Nim zdążył się zorientować, co się dzieje, już ściskały go i całowały: duża i tęga mama Sandini, siostry Dominica, jego kuzynki. Ciemnowłose maluchy z ujmującymi uśmiechami na buziach i lizakami w lepkich rączkach wpychały się Zackowi na kolana, a ich matki, całe oliwkowe, otaczały go ciasnym kręgiem, z ożywieniem rozprawiając o wydarzeniach w rodzinie, a on bez skutku usiłował zapamiętać ich imiona. Równie marnie wychodziły mu uniki przed słodką, lepką cieczą skapującą z lizaków – krople jakoś zawsze lądowały w jego włosach. Siedział na ławce na pełnym odwiedzających więziennym dziedzińcu i patrzył, jak mały pucułowaty Sandini niepewnie stawia pierwsze kroki, a rączki o pomoc wyciąga do niego, nie kogoś z rodziny.