Выбрать главу

Niemal fizycznie czuł ich ciepło. Dwa razy w miesiącu, regularnie jak w zegarku, nadchodziła paczka, taka sama jak dla Dominica, z włoskimi ciasteczkami i pachnącym salami owiniętym w poplamiony tłuszczem, brązowy papier. Zack, choć cierpiał potem na niestrawność, od razu zjadał kawałek salami i ciasteczka do ostatniego, a gdy kobiety Sandinich przysyłały mu liściki z prośbą o autograf, zawsze spełniał ich życzenia. Od mamy Sandini dostawał urodzinowe kartki, w których karciła go jak dziecko – „jesteś za chudy”. Nieliczne chwile dobrego nastroju zawdzięczał Dominicowi. Czuł się bardziej związany z Sandinim i jego rodziną niż kiedykolwiek ze swoją.

Teraz, próbując zatrzeć wrażenie, wywołane krytyczną uwagą o przyszłym szwagrze Dominica, powiedział poważnie:

– Wiesz, im dłużej się zastanawiam, dochodzę do wniosku, że banki nie są lepsze. Wyrzucają na bruk wdowy i sieroty, jeżeli kredyt nie jest spłacany.

– No właśnie! – ożywił się Sandini. Wymownie potrząsnął głową, znów w dobrym humorze.

Zack od razu poczuł ulgę i mógł oderwać się od myślenia o ucieczce, od rozpatrywania po raz tysięczny najbardziej ryzykownych momentów. Zmusił się do skupienia uwagi na wiadomości, którą otrzymał Sandini.

– Jeżeli twojej matce nie przeszkadza zawód Guido ani jego więzienna przeszłość, to czemu nie chciała pozwolić Ginie na poślubienie go?

– Mówiłem ci już – z powagą odrzekł Sandini – Guido był już raz żonaty, w kościele, rozwiódł się, więc został ekskomunikowany.

Zack, z trudem zachowując powagę, powiedział:

– O tym nie pomyślałem.

Sandini wrócił do listu.

– Giną przesyła ci ucałowania. Mama też. Mówi, że za mało do niej piszesz i za mało jesz.

Zack popatrzył na rękę, na tani, plastikowy zegarek, który pozwolono mu nosić. Wstał.

– Podnieś dupę, Sandini. Czas na apel.

ROZDZIAŁ 13

Sąsiadki Julie, panny Eldridge, bliźniaczki w podeszłym wieku, zajęły swe ulubione stanowisko na zawieszonej na werandzie bujanej kanapce, skąd mogły obserwować, co robią sąsiedzi na prawie całej Elm Street, a przynajmniej do czwartej przecznicy. Teraz z zaciekawieniem patrzyły, jak Julie wrzuca podróżną torbę na tylne siedzenie blazera.

– Dzień dobry, Julie – zawołała Flossie Eldridge. Dziewczyna odwróciła się. Zaskoczył ją widok dwóch siwowłosych pań przed domem już o szóstej rano.

– Dzień dobry, panno Flossie – odpowiedziała cicho i podeszła pokrytym rosą trawnikiem, by się przywitać. – Dzień dobry, panno Ado.

Jeszcze w wieku siedemdziesięciu kilku lat obie panny nadal, jak przez całe życie, ubierały się niemal identycznie. Ale na tym podobieństwo się kończyło. Panna Flossie była pulchna, słodka, łagodna i pogodna, jej siostra chuda, zgorzkniała, apodyktyczna i wścibska. Krążyły plotki, że w młodości panna Flossie kochała się w Hermanie Henklemanie, ale ich małżeńskie plany pokrzyżowała panna Ada, przekonując znajdującą się pod jej wpływem siostrę, iż Herman, kilka lat młodszy od Flossie, jest zainteresowany wyłącznie jej częścią skromnego spadku po rodzicach i roztrwoni go bez skrupułów na alkohol, czyniąc żonę obiektem kpin całego miasta.

– Piękny poranek – rzuciła panna Flossie i szczelniej otuliła się szalem chroniącym przed mroźnym, styczniowym powietrzem. – Te cieplejsze dni, jakich mamy ostatnio coraz więcej, sprawiają, że zimy wydają się krótsze niż dawniej, prawda, Julie?

Zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, Ada Eldridge, bez owijali w bawełnę, zapytała:

– Znów wyjeżdżasz, Julie? Dopiero co wróciłaś, ledwie kilka tygodni temu.

– Tylko na dwa dni.

– Jak zawsze służbowo, czy tym razem dla przyjemności? – naciskała Ada.

– Służbowo, w pewnym sensie.

– Aha… – Ada w milczeniu uniosła brwi. Domagała się więcej informacji i Julie, nie chcąc okazać się niegrzeczną, uległa.

– Jadę do Amarillo porozmawiać o pieniądzach na wsparcie mojego programu edukacyjnego.

Ada kiwnęła głową, w milczeniu przeżuwając informację.

– Słyszałam, że twój brat ma kłopoty z zakończeniem budowy domu burmistrza Addelsona. Powinien był się zastanowić, zanim zatrudnił Hermana Henklemana. Ten człowiek to kompletne zero.

Zmuszając się do odwrócenia oczu od panny Flossie i zaprzestania obserwacji, jak bliźniaczka reaguje na padające z ust siostry słowa potępienia jej niedoszłego narzeczonego, Julie zwróciła się do Ady:

– Carl jest najlepszym fachowcem w okolicy i właśnie dlatego wybrali go architekci pana Addelsona. Wszystko w tym domu ma być robione na zamówienie, a taka praca wymaga czasu i cierpliwości. – Ada już otwierała usta, by kontynuować „przesłuchanie”, ale Julie ubiegła ją. Rzuciła okiem na zegarek i powiedziała szybko: – Lepiej już wyruszę, do Amarillo jest kawał drogi. Do widzenia, panno Flossie, do widzenia, panno Ado.

– Jedź ostrożnie – napomniała ją panna Flossie. – Podobno już po południu, a najpóźniej jutro czeka nas załamanie pogody, ochłodzenie nadciąga od strony Amarillo. W Panhandle mają obfite opady śniegu. Chyba nie chciałabyś utknąć w śnieżnej zawiei.

Julie uśmiechnęła się serdecznie do pulchnej bliźniaczki.

– Proszę się nie martwić, Carl pożyczył mi swojego blazera. Zresztą w prognozie mówili, że opady śniegu w tamtej okolicy to nic pewnego.

Starsze panie patrzyły, jak samochód wycofuje się z podjazdu. Flossie westchnęła zamyślona:

– Julie wiedzie takie pełne przygód życie! Zeszłego lata, razem z innymi nauczycielami była na wycieczce w Paryżu, rok wcześniej pojechała nad Wielki Kanion. Nic, tylko podróżuje.

– Włóczędzy też – złośliwie skomentowała Ada. – Według mnie powinna siedzieć w domu i, póki jeszcze nie jest za późno, wyjść za tego starającego się o nią asystenta pastora.

Zamiast wystawiać się na przykrość werbalnej konfrontacji z przekonaną, jak zwykle, o swej racji siostrą, Flossie postąpiła w jedyny rozsądny sposób: zmieniła temat.

– Wielebny i pani Mathison muszą być ze swych dzieci bardzo dumni.

– Przejdzie im, jak odkryją, że ich Ted spędza pół nocy z tą dziewczyną, z którą teraz kręci. Irma Bauder opowiadała mi, że dwa dni temu jego samochód zniknął dopiero o czwartej nad ranem!

– Ależ Ado, mają sobie tyle do powiedzenia, są zakochani. – Twarz Flossie przybrała marzycielski wyraz.

– Pożądają się! – warknęła Ada. – A ty ciągle jesteś romantyczną idiotką, dokładnie jak twoja mama; tatuś zawsze to powtarzał.

– Ona była także twoją mamusią – nieśmiało przypomniała Flossie.

– Ale ja jestem jak tatuś, do niej nie jestem podobna ani trochę.

– Umarła, jak byłyśmy malutkie, więc skąd możesz wiedzieć.

– Jestem tego pewna, tata zawsze tak mówił. Twierdził, że ty jesteś głupia jak ona, a ja silna jak on. Dlatego mnie polecił zarządzać majątkiem, bo na ciebie, powinnaś pamiętać, nie można było liczyć. Musiałam się tobą opiekować, myśleć za nas obie.