Выбрать главу

Flossie przygryzła wargi, potem rozważnie, po raz drugi, zmieniła temat.

– Dom burmistrza Addelsona będzie czymś wyjątkowym. Podobno ma mieć nawet windę.

Ada oparła stopę o werandę i ze złością rozkołysała kanapkę, wydającą przy każdym wahnięciu głośny zgrzyt.

– Z Hermanem Henklemanem na budowie burmistrz Addelson będzie miał szczęście, jeżeli winda nie zostanie podłączona do komody! – powiedziała z niechęcią. – Ten człowiek jest nieudacznikiem, dokładnie jak jego ojciec i dziadek. Mówiłam ci, że tak skończy. Flossie patrzyła na swoje pulchne dłonie spoczywające na kolanach. Nie powiedziała już nic więcej.

ROZDZIAŁ 14

Zack stał przed małym lusterkiem zawieszonym na ścianie nad umywalką, z milczącymi teraz prysznicami za plecami, niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w swoje odbicie i próbował przekonać samego siebie, że Hadley na pewno, po raz kolejny, nie zmieni planów na dzisiejszy dzień. Spokój zakłóciło pojawienie się zdyszanego Sandiniego, który z trudem hamując podniecenie, wyjrzał na korytarz. Upewniwszy się, że w zasięgu głosu nikogo nie ma, powiedział rozgorączkowanym szeptem:

– Hadley dał znać, że jedziemy do Amarillo o trzeciej! Zaczyna się!!

Napięcie i niecierpliwość zżerały Zacka od dawna i teraz z trudem dotarła do niego wiadomość, że wreszcie nadchodzi godzina zapłaty: dwa długie lata udawania, że podporządkował się systemowi, zachowywania się jak wzorowy więzień, by uzyskać przywileje należne funkcyjnym, wszystkie te miesiące przygotowań nareszcie miały zaowocować. Za kilka godzin, jeśli opóźnienie nie storpedowało poczynionych przygotowań, znajdzie się na szosie, w wynajętym samochodzie, z nowymi dokumentami, z opracowaną w najdrobniejszych szczegółach marszrutą, z biletami na samolot, zakupionymi tylko po to, by zmylić pościg.

– Jezu, jak chciałbym urwać się z tobą, móc pójść na ślub Giny! – odezwał się od umywalki Sandini.

Zack pochylił się i spryskał twarz zimną wodą. Podekscytowanie w głosie Sandiniego wystraszyło go nie na żarty.

– Nawet o tym nie myśl! Wychodzisz za cztery tygodnie – przypomniał. Sięgnął po ręcznik.

– No tak, masz rację – przyznał tamten. Wyciągnął rękę w stronę Zacka. – Specjalnie dla ciebie.

– Co to takiego? – zapytał Zack. Wytarł twarz, powiesił ręcznik i spojrzał na kawałek papieru w dłoni Dominica.

– Adres i numer telefonu mamy. Jakby coś nie wyszło, zabieraj się prosto do niej, skontaktuje cię z wujem. On ma wszędzie znajomych -pochwalił się. – Wiem, że nie byłeś go pewny, ale za kilka godzin sam się przekonasz: wszystko, czego chciałeś, czeka na ciebie w Amarillo. To fantastyczny gość – dodał z dumą.

Zack z roztargnieniem opuścił rękawy szorstkiej, lnianej, więziennej koszuli. Starał się myśleć tylko o tym, co miało nastąpić. Trzęsącymi się rękami zapinał guziki przy mankietach. Zmusił się do spokoju, skupienia na rozmowie.

– Jest coś, o co od dawna chciałem cię zapytać – powiedział ostrożnie. – Jeżeli to taki fantastyczny gość i ma tylu znajomych, dlaczego nie wykorzystał któregoś, by zaoszczędzić ci gnicia tutaj?

– Bo popełniłem fatalny błąd i wujek Enrico uważał, że należy mi się nauczka.

Głos Sandiniego zadźwięczał takim żalem, że Zack z uwagą popatrzył na niego.

– Dlaczego?

– Jeden z samochodów, jakie ukradłem ostatnim razem, należał akurat do niego.

– No to masz szczęście, że jeszcze żyjesz.

– On tak właśnie powiedział.

Gdyby nie napięcie, Zack wybuchnąłby szczerym śmiechem.

– Będzie na weselu Giny, szkoda, że mnie ominie taka okazja. – I zaraz zmienił temat. – Dobrze się składa, że Hadleyowi imponuje, jak cię rozpoznają, gdy go wozisz, inaczej musiałbyś mieć włosy ostrzyżone krótko. Od razu rzucałbyś się w oczy. Odrobinę dłuższe włosy będą…

Obydwaj mężczyźni zamilkli, bo do łazienki wszedł inny funkcyjny.

– Zabieraj się, Sandini – warknął. – Ty też, Benedict. Za pięć minut szef potrzebuje samochodu.

ROZDZIAŁ 15

– Dzzień dobry, Benedict – rzekł Hadley, gdy zobaczył Zacka w drzwiach biura. – Jak widzę, masz jak zwykle tę swoją ponurą minę. Zanim wyruszymy – dodał – oprowadź Hitlera po dziedzińcu. – Podał Zackowi smycz z olbrzymim dobermanem na drugim końcu.

– Nie jestem twoim pieprzonym lokajem – warknął Zack, a na gładkiej twarzy Hadleya powoli ukazał się wyraz zadowolenia.

– Znudziło ci się korzystanie z mojej łaskawości oraz wolności, jaką ma funkcyjny? Korci cię, Benedict, by trochę pomieszkać w moim pokoju konferencyjnym?

W duchu przeklinając się za nieroztropne okazanie nienawiści akurat w dniu, w którym ma tak wiele do stracenia, Zack wzruszył ramionami i złapał za smycz.

– Niespecjalnie. – Choć Hadley miał ledwie pięć stóp i sześć cali wzrostu, zaskakiwał wielkością ego. Sztucznie wytwornymi manierami próbował maskować sadyzm i psychopatyczną złośliwość, o których wiedzieli wszyscy oprócz Stanowej Komisji Więziennictwa albo nie zorientowanej, albo nie przejmującej się wysoką śmiertelnością „bójek wśród więźniów” czy „podczas próby ucieczki” w jego zakładzie. „Pokój konferencyjny” to eufemistyczne określenie dźwiękoszczelnej, podręcznej katowni przylegającej do dyrektorskiego gabinetu. Więźniowie, którzy mu podpadli, wprowadzani tam opierali się gwałtownie, trzęsąc się ze strachu; gdy ich wynoszono, to prosto do izolatki, szpitala albo kostnicy. Hadleyowi dostarczał sadystycznej uciechy widok żebrzących o litość, zwijających się z bólu mężczyzn. Zack nie zawdzięczał statusu funkcyjnego swojej uległości, tu zadziałał snobizm Hadleya. Temu dyrektorzynie dawało wiele satysfakcji wysługiwanie się słynnym Zacharym Benedictem. Zack pomyślał o ironii losu: ułomność charakteru Hadleya dała mu okazję do ucieczki. Za rogiem usłyszał jeszcze głos naczelnika:

– Benedict, nie zapomnij posprzątać po Hitlerze. Zawrócił, ciągnąc za sobą opierającego się, warczącego psa. Podszedł do drzwi i wziął opartą o mur łopatkę. Zapiął guziki kurtki, spojrzał w niebo; robiło się coraz zimniej, nadciągały ołowiane chmury. Spadnie śnieg, pomyślał.

ROZDZIAŁ 16

Na tylnym siedzeniu samochodu Wayne Hadley upychał do aktówki notatki przygotowane do wykładu. Gdy skończył, poluzował krawat, wyciągnął wygodnie nogi i odetchnął zadowolony. Popatrzył na dwóch więźniów na przednim siedzeniu.

Sandini to drobny złodziejaszek, zabiedzony makaroniarz, zwyczajne zero; funkcyjnym został wyłącznie dlatego, że któryś z jego krewnych – mafioso- wpłynął na jakiegoś ważniaka wewnątrz systemu. Hadleyowi Sandini dostarczał niewiele rozrywki, nie przyczyniał się do wzrostu prestiżu, dręczenie go nie dawało przyjemności.

Co innego Benedict. Ten gwiazdor, symbol seksu, bogacz posiadający własne samoloty i limuzyny prowadzone przez osobistego szofera, należał kiedyś do wielkich tego świata, a teraz musiał wykonywać każde polecenie Wayne'a Hadleya. Jest prawdziwa sprawiedliwość na tym świecie, pomyślał Hadley. A co ważniejsze, mimo że Benedict usiłował to ukryć, bywały chwile, gdy Hadleyowi udawało się przebić przez skorupę ochronną, sprawić, by aktor niemal wył z tęsknoty za czymś, czego już nigdy mieć nie będzie. Wymagało to jednak sporego wysiłku. Nawet gdy zmuszał Benedicta do oglądania na wideo najnowszych filmów i relacji z uroczystości wręczania Oscarów, nie był pewien, czy udało mu się trafić w czułe miejsce. Z tak „przyjemnym” celem przed oczami, Hadley gorączkowo zastanawiał się nad wyborem odpowiedniego tematu. Postawił na seks. Gdy samochód przyhamował na światłach niedaleko celu podróży, pozornie dobrodusznym tonem zapytał: