Выбрать главу

Władze – Zack już wiedział – zostały powiadomione o zbiegłym więźniu. Nagonka ruszyła, polowanie się rozpoczęło.

W kawiarni Julie dopiła kawę i sięgnęła do torebki po pieniądze. Wizyta u pana Vernona przyniosła więcej, niż się spodziewała, także zaproszenie, którego nie mogła odrzucić, by spędziła z nim i jego żoną trochę czasu. Teraz czekała ją pięciogodzinna jazda, przy tym śniegu dłuższa, ale opłaciło się – w torebce miała czek opiewający na pokaźną kwotę. Była tym wystarczająco podekscytowana, by droga nie dłużyła się. Spojrzała na zegarek, wzięła termos, który przyniosła z samochodu, by napełnić go kawą, i podeszła do kasy zapłacić rachunek.

Przed budynkiem zatrzymała się zdumiona.

Zobaczyła gwałtownie zawracający policyjny samochód z włączoną syreną, wyjeżdżający pędem na szosę. Na cienkiej warstwie śniegu pozostały wyraźne ślady opon. Zapatrzona, nie zwróciła uwagi na ciemnowłosego mężczyznę, kucającego przy tylnym kole jej samochodu, po stronie kierowcy, dopóki niemal się o niego nie potknęła. Wstał natychmiast. Górował nad nią wzrostem – miał ze sześć stóp i dwa cale. Wystraszona cofnęła się o krok, w jej głosie zabrzmiała podejrzliwość.

– Co pan tu robi? – zapytała, krzywiąc się do własnego odbicia w posrebrzanych szkłach jego lustrzanych okularów.

Zackowi udało się uśmiechnąć, wreszcie zaczął myśleć prawidłowo. Już wiedział, w jaki sposób namówi ją, by go podwiozła. Wyobraźnia i umiejętność improwizowania były mu niezbędne w pracy reżysera. Wskazał głową na koło, zupełnie bez powietrza.

– Jeżeli znajdzie się podnośnik, pomogę.

Julie poczuła wyrzuty sumienia.

– Przepraszam za nieuprzejmość, ale wystraszyłam się. Patrzyłam na ten wóz patrolowy, wypadł stąd, jakby coś się stało.

– To Joe Loomis, miejscowy posterunkowy – kłamstwo gładko przeszło mu przez usta. Starał się sprawić wrażenie, że policjant to jego dobry znajomy. – Joe odebrał wezwanie i musiał pojechać. Szkoda, bo pomógłby mi.

Julie, całkowicie uspokojona, uśmiechnęła się.

– To bardzo uprzejmie z pana strony – powiedziała. Otworzyła klapę z tyłu samochodu. – To wóz mojego brata, podnośnik gdzieś tu musi być.

Zack szybko znalazł urządzenie.

– To potrwa najwyżej kilka minut – rzucił. Śpieszył się, ale już opanował panikę. Kobieta najwyraźniej wzięła go za znajomego miejscowego szeryfa, więc uważa go za osobę godną zaufania, jak jeszcze zmieni koło, będzie się czuła zobowiązana do rewanżu. Gdy znajdą się na szosie, policja nie będzie się nimi interesować, szukają przecież samotnego mężczyzny. Teraz każdy weźmie go za męża, a ją za dopingującą do pośpiechu żonę. – W którym kierunku pani jedzie? – zapytał, wsuwając pod auto podnośnik.

– Spory kawałek na wschód, potem na południe – odrzekła Julie. Podziwiała, jak mężczyzna dobrze sobie radzi. Miał niezwykle głęboki, miły głos. Ciemnobrązowe, bardzo gęste włosy były niezbyt starannie obcięte. Mocne, kwadratowe szczęki świadczyły o silnym charakterze. Zastanawiała się, jak ten człowiek wygląda bez ciemnych okularów. Pewnie jest bardzo przystojny, pomyślała. Ale to nie z tego powodu wciąż patrzyła na jego profil, odkrywała w nim coś jeszcze, coś ulotnego, czego nie umiała określić. Wciąż z termosem w ręce, otrząsnęła się z zamyślenia. – Pracuje pan tu w okolicy? – zapytała, by nawiązać rozmowę.

– Już nie. Jutro o siódmej rano spodziewają się mnie w nowym miejscu, jeżeli nie zdążę na czas, komuś innemu dostanie się ta fucha. – Skończył podnosić bok samochodu i zaczął obluzowywać śruby, potem wskazał głową na torby, wsunięte pod auto, których Julie wcześniej nie zauważyła. – Przyjaciel miał po mnie przyjechać dwie godziny temu i podrzucić kawałek, nie wiem, co mu się przytrafiło.

– Czeka pan od dwóch godzin? – wykrzyknęła Julie. – Na pewno zmarzł pan na kość.

Twarz trzymał odwróconą, najwyraźniej pochłonięty tym, co robi. Julie ogarnęło przedziwne pragnienie, by przykucnąć obok i dokładnie przyjrzeć się mu z bliska.

– Ma pan ochotę na kawę?

– Z przyjemnością. Zrobiła krok w stronę kafejki.

– Przyniosę. Jaka ma być?

– Czarna – powiedział Zack, z całych sił starając się opanować zdenerwowanie. Jechała na południowy wschód od Amarillo, a on ma przebyć czterysta mil na północny zachód. Popatrzył na zegarek, zaczął się śpieszyć. Minęło prawie półtorej godziny od chwili opuszczenia wozu naczelnika i ryzyko, że go złapią, rosło z każdą chwilą. Niezależnie od tego, dokąd ta dziewczyna jedzie, musi się z nią zabrać! Przede wszystkim należało zniknąć z Amarillo. Może wyruszyć z nią i przez godzinę jechać w złym kierunku, potem zawróci inną drogą.

Kelnerka musiała zaparzyć nowy dzbanek kawy i zanim Julie wróciła do samochodu z parującym kubkiem, jej wybawca już prawie kończył. Ziemię przykrywał kożuch śniegu, gruby teraz prawie na dwa cale. Kąsające smagnięcia zimnego wiatru wciąż się wzmagały, podrywały poły jej kurtki, napełniały oczy łzami. Ujrzała, jak mężczyzna zaciera zmarznięte dłonie, i od razu pomyślała o posadzie czekającej na niego od jutra – jeżeli zdoła dotrzeć tam na czas. Wiedziała, że w Teksasie trudno o pracę, zwłaszcza fizyczną, a jak oceniła, ten człowiek, podróżujący bez samochodu, pewnie bardzo potrzebuje pieniędzy. Dopiero teraz, gdy mężczyzna wyprostował się, zauważyła kanty na nogawkach całkiem nowych dżinsów. Pewnie je kupił, by zrobić dobre wrażenie na pracodawcy, pomyślała Julie i zaraz ogarnęła ją fala współczucia.

Nigdy dotąd nie brała autostopowiczów, po prostu się bała. Ale tym razem postanowiła zrobić wyjątek i to nie tylko dlatego, że zmienił koło i wyglądał sympatycznie, ale także z powodu tych nowych spodni -sztywnych, bez jednej plamki, zakupionych przez bezrobotnego, który całą nadzieję na jaśniejszą przyszłość wiązał z nowym miejscem pracy. I tylko jeden warunek: ktoś musi go podwieźć.

– Wygląda na to, że pan skończył – powiedziała, podchodząc bliżej.

Podała mu kubek, a on ujął go w czerwone z zimna ręce. Było w nim coś takiego, co sprawiało, że zawahała się, nim zaproponowała pieniądze. W końcu przełamała się. – Chciałabym zapłacić panu za zmianę koła – zaczęła, ale gdy potrząsnął przecząco głową, spytała: – W takim razie może pana podwieźć? Jadę na wschód.

– Byłbym bardzo wdzięczny – odparł Zack z uśmiechem. Schylił się i wyjął spod samochodu torby podróżne. – Jest mi po drodze.

Już w samochodzie powiedział, że nazywa się Alan Aldrich. Julie także przedstawiła się, ale żeby od razu postawić sprawę jasno, przy najbliższej okazji powiedziała „panie Aldrich”. Zrozumiał, odtąd zwracał się do niej „pani Mathison”.

Julie całkowicie się odprężyła. Zwrot „pani Mathison” podziałał kojąco, uspokajało natychmiastowe przyjęcie przez towarzysza podróży zaproponowanej przez nią konwencji. Ale potem, gdy zamilkł na długo, żałowała, że uparła się przy zachowaniu oficjalnych form. Wiedziała, że nie najlepiej wychodzi jej ukrywanie myśli i pewnie Aldrich szybko przejrzał jej chęć utrzymania go na dystans – bezsensowny afront, zważywszy na to, że proponując zmianę koła, wykazał jedynie rycerską chęć pomocy.

ROZDZIAŁ 17