Выбрать главу

Jechali pełne dziesięć minut, zanim Zack poczuł, jak dławiący niepokój powoli odpływa. Głęboko wciągnął powietrze – pierwszy swobodny oddech od wielu godzin. Nie, poprawił się w myślach, od miesięcy, nawet od lat. Uczucie beznadziejnej bezradności dręczyło go tak długo, że teraz, uwolniony od niego, poczuł niemal zawrót głowy. Obok przemknął czerwony samochód, który przy wjeździe na autostradę zajechał im drogę i w poślizgu zawirował na jezdni. Kolizji uniknęli tylko dlatego, że siedząca za kierownicą Julie prowadziła z rzadko spotykaną zręcznością, ale i tak od zderzenia dzieliło ich kilka cali. Niestety, ona także jechała zdecydowanie za szybko, z arogancką brawurą i lekkomyślnością typowymi, jak wiedział, dla Teksańczyków.

Zastanawiał się właśnie nad sposobem namówienia jej, by pozwoliła mu prowadzić, ale odezwała się pierwsza.

– Może pan się odprężyć, zwolniłam – powiedziała lekko rozbawionym głosem. – Nie chciałam pana przestraszyć.

– Nie bałem się – rzekł z niezamierzoną ostrością.

Popatrzyła na niego spod oka i na jej twarzy pojawił się pobłażliwy uśmiech.

– Zaparł się pan obiema rękami o deskę rozdzielczą, to mówi samo za siebie.

Dwie rzeczy uderzyły Zacka od razu: tak długo siedział w zamknięciu, by lekko kpiąca konwersacja pomiędzy dorosłymi odmiennej płci stała mu się całkiem obca – to raz, druga, to zapierający dech uśmiech dziewczyny. Zaczynał się w oczach, potem rozjaśniał całą twarz, zmieniając ją z dość ładnej w urokliwą. Myślenie o towarzyszce było o wiele przyjemniejsze od zastanawiania się nad sprawami, na które i tak nie miał wpływu, dlatego skupił się na niej. Poza odrobiną szminki jej twarz pozostawała wolna od makijażu. Dziewczyna zaskakiwała świeżością, ujmowała prostotą ułożenia lśniących, gęstych, brązowych włosów. Dawał jej najwyżej dwadzieścia lat. Ale jak na „dwudziestkę”, pomyślał, jest za pewna siebie.

– Ile pani ma lat? – zapytał wprost i natychmiast pożałował pytania. Jeżeli uda mu się uniknąć więzienia, od nowa będzie musiał uczyć się rzeczy, z którymi, jak niegdyś mu się zdawało, urodził się – zasad grzeczności, umiejętności prowadzenia rozmów z kobietami.

Ona jednak, zamiast okazać, jaka jest urażona, posłała mu ten swój hipnotyzujący uśmiech.

– Mam dwadzieścia sześć lat – powiedziała rozbawionym tonem.

– O Boże! – wyrwało mu się, zaskoczonemu własną niezręcznością. – To znaczy – wyjaśnił – nie sądziłem, że ma pani tyle lat.

Zdawała się wyczuwać jego zmieszanie, bo z uśmiechem powiedziała:

– Może dlatego, że dopiero od kilku tygodni.

Wolał nie ryzykować ponownego nietaktu; w milczeniu patrzył, jak wycieraczki cierpliwie rzeźbią półksiężyc w śniegu na szybie i zastanawiał się, czy pytanie, jakie przygotowywał, nie zawiera czegoś niestosownego. Wreszcie uznał kwestię za neutralną.

– Czym się pani zajmuje?

– Jestem nauczycielką.

– Nie wygląda pani.

Nie wiedział, dlaczego w jej oczach znów zaigrały iskierki wesołości, w dodatku zauważył, że powstrzymywała się, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Kompletnie zdezorientowany, odezwał się ostro:

– Powiedziałem coś śmiesznego? Julie potrząsnęła głową.

– Skądże znowu, tak właśnie mówią wszyscy starsi. Zack nie wiedział, czy „starsi” miało odnosić się do niego, bo nie dało się ukryć, przy niej wyglądał na starca, czy żartowała z jego niezręcznych uwag dotyczących jej wieku i wyglądu. Właśnie się nad tym zastanawiał, gdy z jej ust padło pytanie, jak zarabia na życie. Wybrał pierwszy zawód, jaki przyszedł mu do głowy i nie kłócił się z tym, co już o sobie mówił.

– Pracuję w budownictwie.

– Naprawdę? Mój brat też buduje domy, ma firmę. Co konkretnie pan robi?

Zack tylko od biedy potrafiłby powiedzieć, którym końcem młotka wbija się gwoździe, i teraz żałował, że nie wybrał innego zajęcia albo, jeszcze lepiej, nie milczał.

– Ściany – odpowiedział wymijająco – buduję ściany.

Przestała patrzyć na drogę, czym wystraszyła go nie na żarty, a intensywność, z jaką na niego spojrzała, do reszty zbiła go z tropu.

– Ściany? – powtórzyła, a w jej głosie zabrzmiało zaskoczenie. Po chwili milczenia indagowała dalej: – A jaką ma pan specjalność?

– Właśnie ściany – mruknął pod nosem, wściekły na siebie za poruszenie tego tematu. – To moja specjalność, stawiam ściany.

Julie pomyślała, że za pierwszym razem musiała źle zrozumieć.

– Ściany ocieplające! – wykrzyknęła ucieszona. – Oczywiście, tym pan się zajmuje.

– Zgadza się.

– W takim razie dziwią mnie pańskie kłopoty ze znalezieniem pracy, fachowcy od ocieplania są w cenie.

– Ja nie jestem fachowcem – powiedział obojętnie. Nie miał ochoty ciągnąć tematu dalej.

Julie, słysząc jego odpowiedź, z trudem powstrzymała śmiech. Całą uwagę skupiła na prowadzeniu samochodu. Co za niezwykły człowiek, pomyślała. Nie wiedziała, czy darzy go sympatią i jest zadowolona z towarzystwa, czy wolałaby podróżować samotnie. W dodatku przez cały czas nie mogła pozbyć się niemiłego uczucia – Aldrich kogoś jej przypominał. Żeby mogła zobaczyć, choć przez chwilę, jego twarz bez okularów! Miasto zniknęło w lusterku, nad nimi rozciągało się ciężkie niebo, ponure we wcześnie zapadającym zmierzchu. Jechali już z pół godziny. Nagle Zack popatrzył w boczne lusterko i aż zdrętwiał z przerażenia. Jakieś pół mili za nimi jechał policyjny wóz i jak szalony migotał czerwonymi i niebieskimi światłami.

Po chwili usłyszał syrenę.

Dziewczyna też usłyszała; spojrzała w lusterko, zdjęła nogę z gazu i zjechała na pełne śnieżnych muld pobocze. Zack sięgnął do kieszeni kurtki, wyczuł kolbę pistoletu. Nie wiedział jeszcze, jak się zachowa, jeżeli gliniarz zajedzie im drogę. Radiowóz był tuż-tuż; Zack prawie widział twarze dwóch policjantów, siedzących na przednim siedzeniu. Samochód przemknął obok… i za chwilę zniknął im z oczu.

– Gdzieś przed nami musiał być wypadek – powiedziała. Wjechali na wzgórze i zatrzymali się na zaśnieżonej szosie, na końcu czegoś, co przypominało przynajmniej pięciomilowy korek. Chwilę później minęły ich na sygnale dwie karetki.

Poziom adrenaliny opadł; Zack siedział roztrzęsiony i słaby. Poczuł się, jak gdyby nagle utracił zdolność żywszego reagowania na cokolwiek. A przecież musiał zrealizować dokładnie przemyślany plan ucieczki, który, choćby z powodu swej prostoty, powinien się powieść. I tak by się stało, gdyby Hadley nie przełożył terminu wyprawy do Amarillo. Przez to opóźnienie wszystko potoczyło się inaczej niż powinno. Nie był nawet pewien, czy umówiony człowiek dalej czeka na telefon w hotelu w Detroit, po którym miał wynająć samochód i jechać do Windsoru. A Zack, dopóki nie oddalą się od Amarillo, nie chciał prosić dziewczyny o zatrzymanie się koło telefonu. Co więcej, choć Kolorado leżało zaledwie o 130 mil stąd, za wąskim pasem Oklahomy, aby tam się dostać, powinien jechać na północny zachód. Przyszło mu do głowy, że na jego mapie, prócz Kolorado, mogą być także widoczne fragmenty Oklahomy i Teksasu i postanowił spróbować w y -szukać inną drogę, która zaprowadzi go do upragnionego miejsca. Poruszył się niespokojnie.

– Chyba rzucę okiem na mapę.

Julie pomyślała, że chce sprawdzić, którędy prowadzi droga do miasta w Teksasie, gdzie czeka na niego praca.

– Dokąd się pan wybiera? – zapytała.

– Ellerton – odpowiedział z uśmiechem. Sięgnął za złożone oparcie siedzenia po torbę leżącą przy tylnych drzwiach samochodu. – Tę pracę załatwiałem w Amarillo. Ale na placu budowy jeszcze nie byłem – dodał na wypadek, gdyby zapytała o szczegóły.