Выбрать главу

– Nastąpiły już przerzuty, prawda?

– Na to wygląda. Boże, jakie to smutne.

Kiedy Morgan się odwróciła, opadły ją straszne wspomnienia i przez chwilę myślała, że zemdleje. Spłynęła na nią czarna rozpacz jak ciasno przylegający do ciała całun. Z trudem stawiając nogi, ruszyła do drzwi. Wytoczyła się na zewnątrz i oparła o ścianę korytarza, oddychając głęboko i wpatrując się nie-widzącymi oczami przed siebie. Tak była pochłonięta walką z nawiedzającymi ją przerażającymi obrazami, że prawie nie poczuła, gdy ktoś położył jej dłoń na ramieniu.

– Morgan? – usłyszała znajomy głos. – Morgan, dobrze się czujesz? Odwróciła się i zobaczyła Brada. Po kilku sekundach niepewnie pokiwała głową.

– Boże jedyny, jesteś blada jak prześcieradło. Co się stało? Wskazała głową automatyczne drzwi.

– Tam…

Morgan wyglądała jak uczennica szkoły pielęgniarskiej, która po raz pierwszy w życiu zobaczyła umierającego pacjenta. Brad delikatnie pogłaskał jej ramię.

– Nie martw się, wszyscy miewamy takie dni. Może powiesz mi, co czujesz? Nie wiadomo dlaczego, zrobiła to.

– Leży tam dziecko z kostniakomięsakiem. Wygląda strasznie, nastąpiły już przerzuty do żołądka i…

– I na ten widok przypomniał ci się jeden z twoich pacjentów? Jej głowa poruszyła się lekko w górę i w dół.

– Jeden z moich ostatnich pacjentów. To było okropne. Naprawdę walczyłam o życie tego dziecka i chyba trochę za bardzo się do niego przywiązałam. Nie chciałam tego przyznać, ale sprawa od początku była przesądzona. Dzieciak nie miał najmniejszych szans. Żył prawie miesiąc, a potem…

W ciągu następnych kilku minut Morgan opowiedziała Bradowi o tej tragedii. Choć robiła wszystko, by pomóc dziecku, jej wysiłki spełzły na niczym i skończyło się to dla niej poważnym załamaniem. Był to jeden z przypadków, które skłoniły Morgan do porzucenia medycyny, przynajmniej na jakiś czas. Brad od czasu do czasu przerywał jej opowieść pytaniami, ale głównie słuchał. Wreszcie, kiedy Morgan wróciły siły i rumieńce, spojrzała na zegarek.

– Muszę już wracać do biura. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Przepraszam, jeśli gadałam jak jakaś idiotka z melodramatu.

– Nie musisz przepraszać. Wiesz, my, lekarze, jesteśmy swoimi największymi krytykami. Czasami zbyt wiele od siebie wymagamy. Próbujemy temu zaprzeczać, ale jesteśmy z krwi i kości, mamy prawdziwe uczucia i prawdziwe słabości. Trzeba dojrzeć, by się do tego przyznać.

Spojrzała w oczy, które jeszcze niedawno zdawały się patrzeć na nią z taką wrogością. Teraz wyzierało z nich współczucie. Morgan poczuła ciepło płynące z dłoni Brada, leżącej na jej ramieniu. Posłała mu słaby uśmiech, po czym odwróciła się i ruszyła do windy.

W drodze do pracy rozpamiętywała rozmowę z Bradem. Była zirytowana, że okazała słabość, i to w dodatku przy nim. I bez tego żywił wystarczająco dużą pogardę do wszystkich, którzy pracowali w ubezpieczeniach zdrowotnych. Z drugiej strony była w nim wrażliwość, jakiej Morgan od dawna nie zauważyła u żadnego mężczyzny. Może, pomijając jego nieuzasadnione uprzedzenia, Brad nie był aż tak zły.

Sekretarka powitała ją nieśmiałym uśmiechem, po czym kiwnęła głową w stronę gabinetu i wzruszyła ramionami. Morgan zrozumiała, że oznacza to wizytę nieproszonych gości. Jak się okazało, w środku czekali na nią doktor Martin Hunt i prezes firmy, Daniel Morrison. Morrison spojrzał na zegarek.

– Spóźniła się pani dziesięć minut, doktor Robinson.

– Nie wiedziałam, że wprowadzono zegarowe karty obecności.

– Nasza firma wymaga od swoich pracowników pełnego zaangażowania -ciągnął Morrison. – Zwłaszcza od tych, którzy zajmują wysokie stanowiska, tak jak pani.

– Przepraszam, odwiedziłam siostrę w szpitalu. Następnym razem bardziej się pospieszę.

– Właściwie to nie pani punktualność jest moim największym zmartwieniem – powiedział Morrison. – Bardziej niepokoją mnie takie działania jak to. – Rzucił na biurko jakąś kartkę.

Morgan wzięła ją do ręki. Była to kopia pisma wysłanego przez nią tuż przed śmiercią Nickiego, w którym wyliczyła niekorzystne konsekwencje odrzucenia wniosku o sfinansowanie przeszczepu płuca choremu dziecku. Prosiła w nim o zmianę podejścia do klientów.

– I w czym problem?

Morrison spojrzał na Hunta, a następnie na Morgan.

– Problem w tym, pani doktor, że nie widzi pani żadnego problemu! Na Boga, nasi pracownicy nie piszą odwołań, robią to pacjenci! Pani ma być dla nich miła, rozpatrywać odwołania, czy to od pacjentów, czy od ich lekarzy, ale podejmować jednoznacznie odmowne decyzje. Tego właśnie od pani oczekujemy. – Zamilkł na ułamek sekundy. – Czy wyrażam się jasno?

Morgan nie była pewna, czy dobrze zrozumiała jego słowa, i zaczął ogarniać ją gniew.

– To znaczy, że chce pan, abym wodziła ich za nos?

– Morgan… – powiedział Hunt, przewracając oczami.

– Chcę, żeby postępowała pani zgodnie z wytycznymi! W AmeriCare obowiązują pewne przepisy, doktor Robinson – ciągnął Morrison. – Opracowuje je zarząd przy współpracy zatrudnionych w firmie lekarzy, takich jak pani. Wysłuchujemy ich rad, ale to my podejmujemy decyzje. I są to decyzje ostateczne. Nie potrzebujemy kogoś, kto robi zamieszanie i kwestionuje naszą politykę. Czy teraz wyrażam się jasno?

Morrison wbijał w nią lodowate spojrzenie. Morgan chciała mu się przeciwstawić, powiedzieć, że postępuje zgodnie ze swoim sumieniem i wykazać niesprawiedliwość obowiązujących w firmie przepisów. Wiedziała jednak, że jej argumenty nie trafią do tych ludzi. Oni wiedzieli swoje. Dotarło do niej, że ubezpieczenia zdrowotne to nic innego jak zwykły biznes, w którym liczą się wyniki finansowe i obowiązuje zasada „Niech diabli porwą pacjentów". Uświadomiła sobie, że nadszedł czas, by zmienić pracę.

– Tak, zdecydowanie – powiedziała przez zaciśnięte usta.

– To dobrze – skwitował Morrison, wstając. – Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy.

Kiedy Morgan odprowadzała wzrokiem nieproszonych gości, przypomniały jej się gorzkie słowa Brada na temat AmeriCare. Wtedy uznała jego podejrzenia za absurd, ale w świetle nieprzejednanej postawy prezesa zaczęły wydawać jej się bardziej uzasadnione.

– Panie Morrison? – powiedziała.

– Co znowu? – warknął, odwracając się.

– Czy interesował się pan sprawą czterech zgonów na oddziale intensywnej terapii noworodków w Szpitalu Uniwersyteckim?

– Czytałem o tym w gazetach. A o co chodzi? Hunt posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.

– Nie teraz i nie tutaj, Morgan. Nie dała się zastraszyć.

– Wiedział pan, że wszystkie te dzieci były ubezpieczone u nas? Morgan odniosła wrażenie, że Morrison wahał się przez ułamek sekundy, zanim odpowiedział. Jego głos był jednak spokojny, a z oczu bił chłód.

– Nie, nie wiedziałem. Przepraszam, ale muszę już iść…

Coś tu nie gra, pomyślała Morgan. Z każdego słowa Morrisona wyzierała obłuda. Morgan zamknęła drzwi, usiadła za biurkiem, oparła brodę na dłoniach i zamyśliła się. Wyglądało na to, że jej poglądy nie są zgodne z poglądami szefa. Ale to nie wszystko. Zaczynała nabierać przekonania, że w firmie dzieje się coś dziwnego. I mogło się okazać, że jedynym prawdziwym sprzymierzeńcem Morgan jest, o ironio, Brad Hawkins.

Tego popołudnia Brad zajrzał na chwilę do szpitala. W pokoju Jennifer spotkał Morgan. Skinął jej głową na powitanie, po czym zajrzał do karty pacjentki.

– No, jest coraz lepiej – powiedział. – Jak się czujesz?

– Nieźle, ale tutaj się nie da odpocząć. Za duży hałas.

– To prawda. Miejmy nadzieję, że dzisiaj w nocy nie będzie tak dużego zamieszania, a jutro rano zamówimy ci trochę ciszy i spokoju.

– Jak wypadły moje badania? – powiedziała.

– Wyniki analiz laboratoryjnych są w normie. Badanie ultrasonograficzne wykazało spory wzrost od poprzedniego badania. Na razie myśl tylko o tym, żeby jak najwięcej leżeć. Gdzie twój mąż?