Выбрать главу

Im więcej myślał o tej sprawie, tym więcej przerażających myśli przemykało mu przez głowę, krążąc niczym robaczki świętojańskie. Wszystkie noworodki były ubezpieczone w tej samej firmie. Duże zmiany w liczbie aborcji i urodzin nastąpiły po modyfikacji polityki tejże firmy wobec klientów, co mogło sugerować motyw finansowy. Przerażający los dzieci… Liczba pytań wzrastała w zastraszającym tempie, a odpowiedzi wciąż pozostawały nieznane. Odkrycie Simona Crandalla dorzuciło jeszcze jedno: co, u licha, robiły afrykańskie roztocze w płucach martwych noworodków?

A potem przyszła mu do głowy jeszcze bardziej przerażająca myśclass="underline" czyżby ktoś umieścił je tam celowo?

Hugh Britten lizał rany zadane jego dumie, kipiąc ze złości i rozpamiętując, co spotkało go w domu Morgan. To upokorzenie wzmogło stale nękają? ce go poczucie wyobcowania. Britten był rozdarty między silnym ego a przytłaczającym brakiem wiary w siebie. Niepewny swojej wartości, starał się osiągnąć sukces jedyną metodą, jaką znał – przez pełne wykorzystanie intelektu.

Mimo wszystkich swoich osiągnięć był kompletnym nieudacznikiem, jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie. Zupełnie nie radził sobie w sytuacjach „sam na sam". Łatwo się peszył. We wczesnej młodości unikał dyskusji jak ognia, przez co czuł się mięczakiem. Uważał siebie za wiecznego słabeusza, Brad Hawkins był znienawidzonym symbolem, jego przeciwieństwem, mężczyzną, którym on sam nigdy nie będzie.

Cóż z niego za głupiec, że w ogóle zainteresował się tą kobietą! Owszem, była dość ładna, ale to, co do niej czuł, wykraczało poza zwykłe pożądanie. Najbardziej spodobała mu się w niej jej błyskotliwa inteligencja. Była doktorem medycyny, choć samo to niewiele znaczyło. Znał wielu lekarzy, których uważał za wybitnie nierozgarniętych. Tymczasem doktor Robinson posiadała dar dociekliwości. Britten odkrył to, nadzorując jej pracę. Miała lotny umysł i cięty język. Była tak bliska ideału jak żadna inna kobieta.

Britten nie potrafił zapanować nad gniewem. Wyobraźnia podsuwała mu coraz bardziej wymyślne plany zemsty. Dawniej, kiedy czuł się upokorzony, zamykał się w sobie, nosząc w sercu ból i złość. Teraz miał dość pieniędzy i wpływów by podjąć stanowcze działania przeciw ludziom, którzy go skrzywdzili.

Lista jego wrogów była długa i nieustannie się powiększała. Na jej szczycie znajdowały się władze uczelni. Członkowie zarządu igrali z nim, kusili nominacją na dyrektora systemu szkolnictwa wyższego, by w końcu bezlitośnie go wykorzystać. Teraz sami poznają smak upokorzenia. Lada dzień stanowy departament zdrowia miał zadecydować o zamknięciu oddziału intensywnej terapii noworodków. Rozgłos nadany sprawie przez media skłoni wiele pacjentek do złożenia skarg – niektórych uzasadnionych, innych nie. Wkrótce potem Finansowy Zarząd Ochrony Zdrowia odmówi dalszego finansowania szpitala ze środków publicznych.

Znakomitym posunięciem było podjęcie współpracy z AmeriCare. Daniel Morrison, ten nadęty bufon, nie miał najmniejszego pojęcia o finansach. Nawet najbardziej nieudolny ekonomista przedstawiłby te same propozycje co Britten, ale nie dostałby takiego wynagrodzenia: opcje na zakup akcji, nagroda, której wysokość uzależniono od poziomu zysków. Jeśli optymistyczne prognozy się sprawdzą, wkrótce zostanie multimilionerem.

Nie zawsze trzeba było uciekać się do takich metod jak w przypadku doktora Schuberta. Boże, przecież ten człowiek sam siebie niszczył! Co, u diabła, skłoniło młodego stażystę do wpisania do karty pacjentki uwag, będących praktycznie przyznaniem się do winy? I jak to się stało, że przez trzydzieści lat nikt ich nie zauważył?

Jednak kwestia Morgan Robinson i tego pretensjonalnego doktora Hawkinsa… Nie ulegało wątpliwości, że obydwoje kpią sobie z niego. Dla nich Britten zamierzał przygotować specjalną karę, coś bardziej wymyślnego. Ta kobieta doskonale bawiła się jego kosztem, a facet delektował się tym, że może go poniżyć. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni! Na początek postanowił podrażnić się z nimi, zadać im cierpienie. Doskonale znał ich słabe punkty.

I dobrze wiedział, od czego zacząć.

ROZDZIAŁ 17

Kiedy Melissa Alexander zaczęła rodzić, była osamotniona i przerażona. Nie miała męża, a nie chciała, by ojciec dziecka był obecny przy porodzie. Melissa chodziła do szkoły rodzenia, gdzie mogła liczyć na pomoc instruktorów, ale w szpitalu była zdana tylko na siebie.

To nic. Wmówiła sobie, że to normalne, że się boi. Zawsze lubiła panować nad sytuacją i był to jeden z wielu powodów, dla których zwróciła się do wykwafilikowanej położnej. Kiedy jednak położna poleciła jej udać się do Szpitala Uniwersyteckiego, Melissa uświadomiła sobie, że coś jest nie w porządku.

Nie była to jej wymarzona placówka. Owszem, kiedyś poszła do jednego z dyżurujących tam specjalistów od leczenia bezpłodności, bo bez udziału nowoczesnych, zaawansowanych technologii nie mogłaby w ogóle zajść w ciążę. Uważała jednak, że sam poród, będący całkowicie naturalnym zjawiskiem, nie wymaga takich ceregieli. Zdecydowała się więc na mniej znany, ale przyjazny pacjentom szpital komunalny, prowadzony przez episkopalian. Tymczasem położna upierała się, że ponieważ jedna z jej pacjentek właśnie rodzi w Szpitalu Uniwersyteckim, Melissa musi tam przyjechać.

Melissa nie zastanawiała się długo. Z minuty na minutę było jej coraz ciężej. Bóle porodowe wzmagały się; przez godzinę cierpliwie znosiła je w domu, potem zadzwoniła do położnej, z którą próbowała odwieść od jej decyzji. Błagała, przekonywała, przypochlebiała się, ale kobieta była niewzruszona. W końcu Melissa dała za wygraną i pojechała taksówką do Szpitala Uniwersyteckiego.

Od samego początku nic nie szło po jej myśli. Po pierwsze, miała podwyższone ciśnienie. Położna zaproponowała, by podłączyć kroplówkę „na wszelki wypadek", ale Melissa nie zgodziła się, czym podpadła pielęgniarkom doskonale znającym takie pacjentki jak ona. Potem personel zaczął nalegać na podłączenie jej do urządzenia monitorującego płód.

Melissa równie stanowczo odmówiła. To właśnie stosowane tu techniki inwazyjne, jak kroplówka czy monitory, zniechęciły ją do rodzenia w Szpitalu Uniwersyteckim. I choć znajdowały się w nim salki dla matki i dziecka, nie były to wygodne, gościnne pokoje, jakich oczekiwała. Szukała pomocy u położnej, ale ta tylko wzruszyła ramionami.

– Przepisy wewnętrzne – powiedziała i dodała, że na niektóre sprawy nie ma wpływu. Melissa niechętnie zgodziła się na badanie.

Kiedy podłączone zostały paski monitora stanu płodu, sytuacja uległa błyskawicznemu pogorszeniu. Może to przez wysokie ciśnienie, powiedziały pielęgniarki. A może dlatego, że poród zaczął się za późno. Tak czy inaczej, choć rytm serca płodu, wynoszący sto czterdzieści uderzeń na minutę, mieścił się w normie, to linia wydawała się płaska, pozbawiona czegoś, co określano mianem zmienności uderzeniowej. Pielęgniarka wyjaśniła pacjentce, że może to oznaczać, iż życie dziecka jest zagrożone.

Melissa bała się coraz bardziej. Kiedy spytała położną, co teraz będzie, kobieta odpowiedziała wykrętnie, że nie jest to już poród niskiego ryzyka i trzeba wezwać lekarza na konsultację. Melissa jęknęła z bólu i złości.

Lekarzem dyżurnym był doktor Richard Summers, najwyższy rangą pracownik lecznicy, do której zgłosiła się Melissa Alexander. Nie spotkała go osobiście, ale słyszała, że jest znany z braku wrażliwości i lubi opowiadać świńskie dowcipy. Po półgodzinie Summers, niski i krępy mężczyzna o siwiejących kręconych włosach, wmaszerował niedbałym krokiem do sali porodowej.

Zignorował Melissa i z miejsca podszedł do położnej. Ta zwracała się do niego „Ricky", co brzmiało dziwnie w odniesieniu do człowieka w średnim wieku. Summers wbił wzrok w monitor. Dźwięk był ściszony, ale z urządzenia dochodziło miarowe pikanie. Melissa miała wrażenie, że wszyscy o niej zapomnieli. Z każdą chwilą coraz bardziej ją to irytowało.