Выбрать главу

Wreszcie lekarz spojrzał na nią.

– Mamy mały kłopot, co? – powiedział, błyskając uśmiechem.

– Jestem Melissa Alexander – odparła chłodnym tonem. – A pan…?

– Chyba wie pani, kim jestem – powiedział Summers. – Pani dziecko może być w niebezpieczeństwie, dlatego zamierzam podłączyć wewnętrzny przewód monitorowy.

Melissa zmarszczyła brwi.

– Kabel, który wkręca się w głowę dziecka?

– Jeśli upiera się pani, by nam przeszkadzać, to pani sprawa, ja tylko wykonuję moje obowiązki. A przewodu nie „wkręca się w głowę dziecka", tylko się do niej podłącza.

Melissa energicznie pokręciła głową.

– Słyszałam na ten temat mnóstwo potwornych historii. Dobro dziecka jest dla mnie najważniejsze, ale na nic się nie zgodzę bez uzyskania przekonujących wyjaśnień.

– Melisso, proszę – powiedziała położna.

– Czego chcesz? Ten człowiek wpada do mojego pokoju z szerokim uśmiechem na twarzy, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Nawet się nie przedstawia, a potem oświadcza, że chce wsadzić kabel na głowę mojego dziecka. I ty masz mi za złe, że się na to nie zgadzam?

– Panno Alexander, proszę mnie posłuchać – powiedział Summers z narastającym rozdrażnieniem – nie pani tu podejmuje decyzje, tylko my. Z radością pozwoliłbym pani podpisać odpowiedni papierek i znaleźć sobie innego lekarza, ale trochę na to za późno. Musimy sprawdzić stan pani dziecka i przeprowadzić cesarskie cięcie. Żadnych ale. Jeśli zależy pani na dziecku, pozwoli mi pani podłączyć ten przewód. – Zawiesił głos. – No i co pani na to?

– Co ja na to? Prawdę mówiąc, nie podoba mi się pański ton.

– Ton się pani nie podoba? – powiedział Summers, czerwieniejąc ze złości. Podszedł szybkim krokiem do monitora i podkręcił potencjometr. Rozległ się głośny, złowrogi odgłos bijącego serca. – A jak to się pani podoba? Tak uderza serce umierającego dziecka!

Brad umówił się z Morgan po pracy na sushi. Spóźnił się. Przeprosił ją i wyjaśnił, że w ostatniej chwili zadzwonił do niego znajomy. Jak się okazało, Arnold Schubert nie przyszedł do swoich hospitalizowanych pacjentów. Personel nie mógł go znaleźć. Kiedy policjanci wreszcie dostali się do mieszkania Schuberta, znaleźli tam jego zwłoki.

– Atak serca? – spytała Morgan.

– Na to wygląda. Sam sobie był winien. Palił, sporo pił i nie ćwiczył. Mimo to szkoda go. Ale mam ci do powiedzenia coś jeszcze ciekawszego.

Wyjaśnił jej, że Simon Crandall odkrył, iż mały owad z jednego z preparatów był śmiercionośnym roztoczem z Afryki Wschodniej, nie odnotowanym w literaturze medycznej. Brad nie miał jednak pojęcia, skąd się wziął w płucach noworodków z Long Island.

Morgan nie wierzyła własnym uszom.

– Czyżby sugerował, że to ten roztocz zabił Benjamina i pozostałe dzieci?

– Tak uważa Simon. Niepokoi mnie to, że nie ma pojęcia, co jest nosicielem tych roztoczy ani jak mogły zostać tu sprowadzone.

– No to będziemy musieli sami do tego dojść – powiedziała Morgan, patrząc w dal ze zmarszczonymi brwiami. – Może to jakaś migracja owadów, tak jak to było z tymi mrówkami z Ameryki Środkowej, które przedostały się przez Rio Grandę do Teksasu?

– Wątpię – odparł Brad, biorąc słodką bułeczkę. – Zdaniem Simona ten roztocz może być pokrewnym innego, żyjącego, o dziwo, niemal wyłącznie w konopiach indyjskich. Wygląda na to, że w pewnym momencie uległ mutacji i stał się szkodliwy dla ludzi.

– To wszystko jest coraz bardziej zwariowane – powiedziała Morgan, kręcąc głową. – Dzieci i trawa. Wspominałeś o tym komuś innemu, na przykład doktorowi Harringtonowi?

– Najpierw chciałem porozmawiać z tobą. Harrington jeszcze zdąży mnie wyśmiać.

Morgan zamyśliła się, rozsmarowując wasabi na kawałku tuńczyka.

– Może nie jest to takie absurdalne, jak się na początku zdawało. Oczywiście, żeby zyskać pewność, trzeba by wyizolować roztocza i dokładnie go przebadać. Ale przypuśćmy, że ktoś to zrobi i stwierdzi, iż roztocz jest śmiertelnie groźny. Jak dostał się do płuc dzieci?

– I tu leży pies pogrzebany – przyznał Brad. – Kiedy Simon powiedział mi o swoich podejrzeniach, w pierwszej chwili chciałem zadzwonić na oddział intensywnej terapii i przestrzec personel. Ale co miałbym im powiedzieć? Gdzie szukać tych roztoczy? Przecież nie w powietrzu czy systemie wentylacyjnym, bo gdyby tam były, wszyscy już dawno zostaliby nimi zainfekowani. Co więc zostaje? Pożywka dziecięca, przewody dostarczające tlen? To raczej mało prawdopodobne.

– A jeśli ktoś je wstrzyknął? – spytała Morgan.

– Myślisz, że jakaś sfrustrowana pielęgniarka spryskała te dzieciaki sprejem z roztoczami?

Morgan zrobiła zawstydzoną minę.

– Lepiej będzie zdobyć więcej dowodów, zanim zgłosimy tę sprawę policji.

– Tak sobie myślę… – Brad napił się herbaty, po czym wyjął z kieszeni kilka stron papieru faksowego. – Chcę, żebyś tego wysłuchała. Simon wyczytał to wszystko, o czym mówiłem, w dzienniku Richarda Fieldinga, brytyjskiego badacza, który dwadzieścia lat temu podróżował po Kenii. Fielding był jednym z najbardziej znanych entomologów na świecie. Simon przysłał mi kopie fragmentów jego dziennika, mówię ci, to fascynująca lektura.

– „Konopie indyjskie występują obficie w okolicach Nairobi, zwłaszcza na zboczach wzgórz, gdzie klimat jest łagodniejszy – czytał Brad. – Coraz więcej młodych Kenijczyków zażywa narkotyki.

Według miejscowej policji – ciągnął Brad – jednym z tych młodych ludzi był wysoki chłopak imieniem Makkede. Policja przypuszcza, że ów Makkede przypadkowo odnalazł ukryty w gąszczu akacji skład marihuany. Było tam kilka zasuszonych bel, zgubionych albo porzuconych. Na skraju brezentowej płachty leżały ludzkie zwłoki w stanie zaawansowanego rozkładu. Ubranie było poszarpane, a ciało prawie całkowicie zmumifikowane".

– Mój Boże – wyszeptała Morgan.

– „Przyjaciele Makkede – czytał Brad – uznali, że biedak tak się ucieszył ze swojego znaleziska, iż postanowił to uczcić. Kiedy dogonili go po około dziesięciu minutach, Makkede wyglądał na odurzonego.

Jednak po następnych dziesięciu minutach zaczęło mu brakować tchu, a jego wargi przybrały siny odcień. Młody Makkede rozpaczliwie chwytał ustami powietrze i zanim przyjaciele zdołali mu pomóc, piana wystąpiła mu l na wargi i umarł".

– To brzmi przerażająco znajomo, Brad.

– Parwda? W każdym razie doktor Fielding udał się z wizytą do znajomego biologa z Uniwersytetu w Nairobi. W tym samym czasie do tamtejszego laboratorium trafiła próbka skażonej marihuany. Policjanci wysłali ją ekspertom w nadziei, że uda im się stwierdzić, co zabiło tego Makkede. Biolog poprosił Fieldinga o pomoc, więc ten obejrzał podejrzaną marihuanę pod mikroskopem. – Brad powiódł wzrokiem po faksie i odczytał: – „Od razu zauważyłem roztocza. Ponieważ wiele ich gatunków żywi się ulegającą rozkładowi materią i przechowywaną przez długi okres żywnością, to, że znalazły się w marihuanie, nie było zaskoczeniem. Wśród acari najbardziej znanym jest drapieżny roztocz macroheles muscado mesticae".

– Do czego to wszystko zmierza? – spytała Morgan.

Na razie słuchaj – powiedział Brad. – „Kiedy jednak obejrzałem roztocza w większym powiększeniu, coś mnie zaintrygowało. Owszem, miały one pewne cechy macroheles, ale ich aparaty gębowe przypominały te, które wy stępują u dermatophagoides, roztoczy kurzu domowego. Z drugiej strony kształt głowotułowia przywodził na myśl demodex, roztocz spotykany na mieszkach włosowych ludzi. Po długich badaniach doszedłem do wniosku, że dzięki korzystnym warunkom panującym w tej okolicy roztocze z marihuany i roztocze ludzkie skrzyżowały się ze sobą i uległy mutacji".