Morgan pokręciła głową, zdumiona.
– Fielding był przekonany, że odkryty przez niego roztocz jest niezwykle agresywny – ciągnął Brad. – Myślał, że może on powodować ciężkie powikłania, tak jak u tego Makkede.
– Czy nie były to czyste domysły?
– I tak, i nie – powiedział Brad. – Kiedy wspomniał miejscowej policji o swoich podejrzeniach, lekarz sądowy powtórnie obejrzał próbki pobrane z płuc tego dziewiętnastolatka i zgadnij, co się okazało? W nabłonku oddechowym płuc Makkede tkwiły zmutowane roztocze.
– Ale dlaczego nikt o tym nie wie? – spytała Morgan.
– Bo Fielding nie ogłosił swojego odkrycia. Pobrał próbki roztoczy, ale zaginęły w drodze powrotnej do Anglii. Zdaje się, że chciał wrócić po nowe i opublikować wyniki badań, ale umarł, zanim zdążył się za to zabrać.
– Niesamowite – wyszeptała Morgan. – To jednak nie wyjaśnia, co one robią w naszym kraju.
– To prawda – zgodził się Brad – ale pod koniec swoich notatek Fiel-ding wspomina, że zaginęła pewna ilość odnalezionej marihuany. Najprawdopodobniej ktoś wziął sobie sporą jej porcję. Jeśli tej osobie udało się zachować roztocza przy życiu i przemycić je do Stanów, cóż…
Morgan tylko pokręciła głową w osłupieniu.
– Wygląda na to, że ten twój Crandall odwalił kawał dobrej roboty.
– To nie wszystko -powiedział Brad. – Simon opowiedział mi jeszcze jedną ciekawą historię związaną z Afryką Wschodnią. Kilka dni temu na Long Island Expressway zdarzył się niegroźny wypadek. Z jednego z uczestniczących w nim samochodów wyleciał szkielet dziecka z anencefalią. Kierowca prysnął. W przewodzie usznym szkieletu znajdował się jakiś owad. Lekarz sądowy poprosił Simona, by go zidentyfikował. Okazało się, że to rzadki afrykański chrząszcz.
– A Crandall uważa, że obie te sprawy mają ze sobą związek? – spytała Morgan.
– Właśnie o to mnie spytał.
– Znasz kogoś, kto coś wie o Afryce Wschodniej? Może ten twój przyjajaciel, ten, którego poznałam u ciebie?
– Nbele? Owszem, ale chyba nie interesuje się owadami. Nie zaszkodzi zapytać.
– Hmmm – mruknęła Morgan, marszcząc brwi. – Ciekawe… Britten szukał szkieletu z anencefalią do swojej kolekcji. Przypuśćmy, że wiedział o istnieniu tych afrykańskich chrząszczy – ciągnęła powoli. – Mógł usłyszeć też o tym roztoczu, prawda? To chyba nie jest niemożliwe?
– Wątpię, Morgan. To wariat, ale po co miałby zajmować się czymś takim? Nie wyobrażam sobie, by mógł wprowadzać śmiercionośne owady do płuc noworodków. Poza tym nie jest lekarzem. Nawet gdyby potrafił zrobić coś takiego, nie ma wstępu na oddział intensywnej terapii.
– Nie chodzi mi o niego osobiście – powiedziała – ale jestem pewna, że mógł do tego namówić kogoś innego. Sam przyznał, że bezwzględnie dąży do osiągnięcia swoich celów i, moim zdaniem, stać go na wszystko. A co się tyczy motywu, może chciał wykonać opracowany przez siebie plan wydatków AmeriCare? Opieka nad tymi noworodkami jest bardzo kosztowna.
– Myślisz, że jest aż tak bezwzględny?
– Jestem pewna, że nie pozwoliłby, aby cokolwiek przeszkodziło w zdobyciu tego, na czym mu zależy.
– Ale co by na tym zyskał? – spytał. – Sukcesy akademickie nie wystarczą?
– Może normalnym ludziom, ale mam wrażenie, że Britten to człowiek wyjątkowo łasy na pieniądze. Choć jest nadziany jak na faceta w jego wieku, to domyślam się, że sukcesy AmeriCare byłyby mu bardzo na rękę.
– Cholera, Morgan, obyś się myliła. Możesz to jakoś sprawdzić?
– Prawdę mówiąc, mogę – odparła.
Tej nocy gosposia miała wolne i Brad chciał wrócić do syna. Po wyjściu z restauracji Morgan pocałowała go w policzek. Żałowała, że nie mogą spędzić ze sobą więcej czasu. Miała nadzieję, że to się kiedyś zmieni.
Pojechała prosto do AmeriCare. Rozejrzała się za samochodem Brittena. Parking był prawie pusty. Morgan zaparkowała wóz i weszła do budynku. Czuła się nieswojo, krocząc opustoszałymi korytarzami. Nie mogła już dłużej tu pracować; pozostawało tylko wybrać odpowiedni moment na złożenie rezygnacji.
Otworzyła swój gabinet, włączyła światło, zasiadła przy komputerze, wpisała hasło i szybko się załogowała. Szukała schematu struktury własnościowej udziałów w AmeriCare – a dokładnie danych dotyczących stanu posiadania dyrektorów firmy. Nie przypominała sobie, by informacje te zostały zamieszczone w dorocznym raporcie, ale mogły znaleźć się w niepublikowanych statystykach znanych jako „Dodatek do skonsolidowanych raportów finansowych". Morgan wiedziała, że niełatwo będzie do nich dotrzeć; pewnie zostały ukryte za pomocą specjalnego wewnątrzfirmowego programu. Całe szczęście, że na studiach zrobiła dodatkową specjalizację z informatyki i nieźle sobie radziła z wszelkimi systemami komputerowymi.
Po dziesięciu minutach Morgan udało się przekonać komputer do ujawnienia interesujących ją informacji. Plik pod nazwą „Pozycje kierownicze" zawierał listę właścicieli dużych pakietów akcji. Była długa. Jak należało się spodziewać, na jej czele figurował prezes Daniel Morrison oraz inni członkowie zarządu. Było też kilku tajnych, bliżej niezidentyfikowanych udziałowców. Ku wściekłości i zdumieniu Morgan jej współpracownik, doktor Martin Hunt, dyrektor medyczny firmy, był posiadaczem nieproporcjonalnie wielu udziałów.
– Marty, ty sprzedajny draniu – wymamrotała.
Pod koniec listy figurowali udziałowcy nie będący członkami zarządu i tam Morgan wypatrzyła nazwisko „Britten, Hugh". Z bijącym sercem zauważyła, że przeczucie jej nie zawiodło. Choć rzeczą normalną jest, że członkowie zarządu posiadają duże pakiety walorów, Britten, zatrudniony w firmie stosunkowo niedługo, posiadał akcje, których obecna wartość rynkowa wynosiła dwa miliony dolarów. Do tego był właścicielem sporej liczby opcji na zakup akcji i czegoś, co Morgan uznała za nagrodę uzależnioną od wysokości zysku firmy. Przeprowadziła w myślach niezbędne obliczenia. Udziały Brittena w AmeriCare warte były przeszło dwadzieścia milionów dolarów.
Morgan cicho gwizdnęła. Nie ma mowy, by udziałowcy AmeriCare mogli zgodnie z prawem tak sowicie opłacać najlepszego nawet konsultanta. Znalazła to, czego szukała: motyw Hugh Brittena. Przykładając rękę do zaniedbań w opiece nad pacjentami, Britten upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu -skompromitowałby uniwersytet, który go odrzucił, jednocześnie napełniając własne kieszenie. Na tę koszmarną myśl Morgan przeszedł dreszcz.
Uświadomiła sobie, że powinna na bieżąco robić notatki, żeby o niczym nie zapomnieć. Podzieliła ekran monitora na dwie części i zaczęła zapisywać to, co wiedziała i co podejrzewała. Po piętnastu minutach przesłała e-mailem cały ten materiał na adres Brada. Potem jeszcze przez jakiś czas przeglądała pliki, aż wreszcie się wylogowała.
– Znalazła pani to, czego szukała, doktor Robinson?
Morgan odwróciła się, wystraszona. Nie spodziewała się zobaczyć tu Morrisona, choć z drugiej strony odczuła ulgę, że to nie Britten. Było jej głupio, że została przyłapana przez samego prezesa na grzebaniu w tajnych firmowych dokumentach, ale liczyła na to, że jakoś się wykręci.
– Tak, dziękuję – powiedziała. – Właśnie nadrabiałam zaległości w pracy.
– Co pani powie? Od kiedy to do pani obowiązków należy badanie poufnych spraw finansowych?
– Czemu miałabym robić coś takiego? Spojrzał na nią groźnie.
– Kiedy ktoś otwiera pewne dokumenty, zostaję o tym natychmiast powiadomiony. Szczęśliwym trafem byłem akurat w swoim gabinecie, kiedy postanowiła pani rzucić na nie okiem. Ciekaw jestem, dlaczego te informacje są dla pani tak ważne.
Morgan nie zamierzała dać się nastraszyć. Z kamienną twarzą wyłączyła komputer, wstała z krzesła i zebrała swoje rzeczy.
– Dobranoc, panie Morrison. Myślę, że na mnie już czas.
– Zaraz, zaraz… – zaprotestował, ale Morgan się nie zatrzymała. Morrison wpadł w szał. – Co za bezczelność! – wybuchnął. – Tak, już czas na ciebie! Do końca tygodnia masz złożyć rezygnację i wynieść się z tego gabinetu!